Rozdział I "Rina 108"

290 22 25
                                    

Gdzie ja jestem?

Niepewnie wystawiłam rękę, jakby dzięki temu rozciągająca się przede mną ciemność miała nagle się rozświetlić. Moje serce biło tak szybko, że słyszałam je wyraźniej niż kiedykolwiek. Nie wiedziałam, co dzieje się dookoła mnie, przez co... Bałam się. Tak cholernie się bałam. Chciałam krzyczeć, lecz moje usta były jakby zlepione (a może zszyte?). Zamknęłam oczy, czując jak przez moje ciało przechodzą niekontrolowane dreszcze. Każdy ruch - nawet taki, jak unoszenie się i opadanie klatki piersiowej przy oddychaniu - wywoływał ból. Co się ze mną stało?

...Po chwili rozległ się trzask. Upadłam plecami na twardą podłogę; wzdłuż kręgosłupa rozeszło się mrowienie, a głuche chrupnięcie kości odbiło się echem w moich uszach. Zachłysnęłam się powietrzem. Przestałam słyszeć własne serce. Od razu w głowie pojawiła się najgorsza z możliwych wizji – połamało mnie. Gula stanęła w gardle, a oczy zaszły mgłą. Okropne drgawki zaczęły wstrząsać mym ciałem, a z ust popłynęła krew. Myślałam, że to koniec.

Leżałam przez nie wiadomo jak długi czas, sparaliżowana – nie tylko z powodu nagłego uderzenia, ale i ze strachu. Coraz bardziej skandaliczne scenariusze przyszłych wydarzeń przelatywały przez mój umysł, mimo że starałam się ich unikać. Nie czułam nic. Bólu nie było, nie było też zimna czy ciepła. Nie było niczego. Czy ja... umarłam? Tak wygląda śmierć? Nie. Nie, to na pewno nie jest prawda... to...

Muszę coś zrobić.

- Haa... - Jakimś sposobem udało mi się otworzyć usta i nabrać łapczywie powietrza. Nic nie zabolało.

Oddychałam pośpiesznie, czasem krztusząc się, usiłowałam uspokoić zszarpane nerwy, dzięki czemu przestałam panikować... i poczułam się pewniej. Wszystkie czarne myśli zniknęły, a zastąpiła je jedna – „nieważne co, przeżyj".

Pierwszy krok był za mną, co dodało mi otuchy do dalszego działania. Mimo przerażenia, skupiłam siły, które mi pozostały, i delikatnie spróbowałam ruszyć palcem u prawej dłoni. Na początku niemrawo uniosłam jego koniec, zaś po dłuższej chwili potrafiłam już normalnie zginać nim i lekko kręcić. Odetchnęłam z ulgą. Byłam na dobrej drodze, aby stopniowo odzyskać władzę w całym ciele.

Przeniosłam wzrok z palca na nadgarstek. Wzięłam kilka głębszych wdechów, w myślach powtarzając wciąż łamiącym się głosem: „poradzę sobie". Parę sekund później kciukiem macałam zimną, śliską podłogę pode mną. Każdym palcem powoli dotykałam kafelek, żeby upewnić się, iż nie straciłam czucia, po czym ostrożnie pomachałam dłonią w górze. Po nastu próbach, dokładnie tak samo jak z prawą, postąpiłam z lewą dłonią. Wszystko było w porządku. Przynajmniej takie miałam wrażenie.

Nie wiem i za żadne skarby nie chcę wiedzieć ile czasu zabrało mi przywrócenie sprawności całemu ciału. Byłam odrętwiała, chyba nawet podpuchnięta, każdziutka kończyna dygotała. Ledwo udźwignęłam kolano, aby pozbyć się nieprzyjemnego kłucia, a coś spłynęło po udzie i kapnęło na podłoże. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak bardzo spociłam się przez te wszystkie próby. Do takiego wysiłku jeszcze nigdy w życiu nie zostałam zmuszona.

- Ż... yję... – wydukałam na tyle cicho i mizernie, że prawie nie zdołałam tego usłyszeć.

Oczy już dawno przyzwyczaiły się do panującej wokół mnie ciemności. Wcześniej nie skupiłam uwagi na swoim otoczeniu, ale teraz, gdy rozglądałam się z wahaniem dookoła, potrafiłam rozróżnić praktycznie wszystko. Sufit pomalowany na szaro z pojedynczą, maleńką żarówką zwisającą z naderwanego kabla. Odlepiające się od ścian kawałki granatowej tapety. Podłogę we wzór szachownicy. Całe niewielkie pomieszczenie, w którym byłam zamknięta niczym ptak w klatce. Nie wiadomo przez kogo, nie wiadomo od jak dawna. Na tę myśl momentalnie zagotowała się we mnie wściekłość.

To moje (nie)ŻYCIE! [OPOWIADANIE INTERAKTYWNE]Where stories live. Discover now