Rozdział VI Obrywam karabinem ze snów

1.3K 134 4
                                    

Czasem mam wrażenie, że moim największym półboskim marzeniem jest pozbycie się snów.

Był stary. Bardzo stary. Na jego wychudzonej twarzy pęczniały fioletowe żyłki, które częściowo zasłaniała długa, siwa broda. Zamknięte oczy tonęły w plątaninie siwych włosów, których nie potrafiła ujarzmić nawet korona. Stary i zgrzybiały król spoczywał na łożu spokojnie, pogrążony we śnie.
Lub martwy.
               
 Odsunąłem się od łóżka, przyciskając plecy do kamiennej ściany. Byłem w jakiejś komnacie, gdzie jedynym źródłem światła zdawało się być małe, okrągłe okienko, z którego snop księżycowej poświaty padał na twarz starego władcy.

Wyglądał trochę jak śpiąca królewna. Wyjątkowo pomarszczona śpiąca królewna, która już trochę leży w oczekiwaniu na swojego księcia. Miałem jedynie nadzieję, że nie będę nim ja.
               
 Nagle starzec zerwał się z łóżka. Podskoczyłem, ale król mnie nie zauważył. Jego przekrwione, błękitne oczy spojrzały w księżyc. A potem wydobył z siebie najbardziej przerażający wrzask, jaki dane mi było kiedykolwiek słyszeć.

Zatkałem uszy rękoma i rzuciłem się na kolana. Krzyk jednak nadal przenikał moją głowę wraz z tłukącymi się po nim głosami.

Cień. Cień się przebudził. Głupi. Co oni uczynili. Wszyscy zginiemy. Za późno. Wszyscy zginiemy!!!

Nie lubiłem tego karabinu maszynowego z obrazów, ale ktoś znów postanowił mnie nim zaatakować. Zobaczyłem dość, żeby starczyło na następne dziesięć koszmarów.

Ciemna chmura, coś na kształt wielkiej burzowej chmary przetaczającej się nad miastem. Półbogowie w pomarańczowych koszulkach ociekający krwią i walczący z tabunami potworów na ulicach Nowego Jorku. Szponiasta dłoń, która zaciskała się na czyimś gardle i szept. Szorstki szept, który otaczał zbliżające się do siebie niewiasty.
Przysięgam na Styks.

I śmiech. Śmiech pogrążający się w wielkolistnej czerni razem z głosem ślepych taksówkarek.
Uważaj na siebie Maximusie Johnsonie. Strzeż się ciemności i jej władczyni. 34 90 87.

Ciemność ustąpiła, gdy nabrałem w usta wielki haust powietrza. Zupełnie jakbym wynurzył się z wody. Byłem blisko. Wynurzyłem się z koszmaru.

Otworzyłem powoli oczy,  przyzwyczajony do oglądania dachu jednego ze środka komunikacji miejskiej.
Ale nie byłem w autobusie.

No, chyba, że urząd Nowego Jorku postanowił wprowadzić autobusy z trawą. Trawą? Ostrożnie musnąłem równiutko przycięty i niezwykle miękki trawnik. Taki ogród nie mógł istnieć w naturze. Wniosek był, aż zbyt przyjemny, żeby go wykluczać.
- Znowu koszmar?

Na dźwięk głosu Raven przewróciłem się na prawy bok, spoglądając na moją przyjaciółkę. Tak jak się spodziewałem, córka Hekate leżała koło mnie w fioletowej sukience i połyskujących sandałach.

Uśmiechnąłem się.
- A więc pani Czarna Magia nadal potrafi utrzymywać połączenia senne?- zapytałem, unosząc brew i tym samym parodiując jej najczęstszy gest. – Co panią skłoniło do odwiedzenia mojej królewskiej podświadomości?

Spoglądała na mnie przez dłuższy czas bez słów, ale mi to nie przeszkadzało. Sama jej obecność była jak prezenty gwiazdkowe- czekasz na nie przez cały rok.

- To już nie można odwiedzić starego znajomego bez żadnej przyczyny?- zapytała unosząc brew.

- Mogłaś bez żadnej przyczyny odwiedzić znajomego przed upływem dziesięciu miesięcy i nie tylko z powodu otwartej walki z dziewczyną tegoż znajomego.

Wiedziałem, że to co powiedziałem, ją zabolało. Widać to było, szczególnie gdy wypowiedziałem słowo „dziewczyna”. Może Raven nie była tak emocjonalnie ujemna, jak wydawać by się mogło na początku.

- Nie wiesz jak ciężko było- szepnęła.

Chciałem zapytać wprost: „Hej, Raven! Słuchaj, może spiskujesz z Czarną Panią, która pragnie mnie zabić i rozlać moją krew by zniszczyć Olimpijczyków? Tak? To nie ma sprawy. Przecież wiesz, że kocham być rozpruwany żywcem!”.

- Max?- własne imię wyrwało mnie z zamyślenia.
- Tak?
- Ty naprawdę chcesz odnaleźć Cień?- w jej głosie nie rozbrzmiewało powątpienie, lecz lęk.
                
Przez chwilę patrzyłem się na niebo i skaczące po nim chmury. Czy chciałem? Oczywiście, że nie! Przepraszam bardzo, jedyne czego pragnąłem to granie przez całe dnie na konsoli i pogryzanie serowych chrupek, oglądając Doktora Who.

Ale musiałem. I nie byłem z tego faktu zadowolony, o nie!

- Wiesz czym on jest, nie?- zapytałem, a ona potwierdziła.- I podejrzewam, że nie jest to pluszowy miś z bajek czytanym dzieciakom na dobranoc?

Zaprzeczyła.

- No, więc będzie fajnie! Możemy zginąć, hura! Jupi, ale zabawa!- ociekało to gorzką i niezwykle prawdziwą ironią.

- Nie musisz jeśli nie chcesz, Max. Ja…- złapałem ją za rękę i spojrzałem jej głęboko w oczy.

- I co? Ty go znajdziesz? Może, a później oddasz Jej. Raven, posłuchaj mnie. Nie wiem, co ci wmówiła ta wiedźma, ale jest to nieprawdą. Spójrz na mnie. To ja, Max. Twój tępy, niezwykle przystojny  i przede wszystkim skromny PRZYJACIEL. Ten sam, z którym kłótnie były twoim ulubioną rozrywką. Ten sam, którego zgaszałaś, gdy tylko chciał zadać jakieś pytanie. Ten sam, z którym wysadzałaś w powietrze lokomotywy. To wciąż ten sam ja, Raven. Wróć.

Przez chwilę milczeliśmy, wpatrując się w siebie wzajemne. W końcu ciszę przerwała córka Hekate.
- Ok, chodźmy skopać tyłki kilku potworom. Ale jeśli jeszcze raz wygłosisz mi takie ckliwe kazanie, dostaniesz  szklanką soku grejpfrutowego w twarz, Johnson.

Uśmiechnąłem się. Raven wróciła.

Percy Jackson -Nowe Pokolenie- CienieDonde viven las historias. Descúbrelo ahora