× five ×

74 13 36
                                    

Ból po stracie bliskiej osoby nie idzie opisać. Człowiek czuje się wtedy, jakby utracił cząstkę siebie. Jakby już nigdy nie miało być dobrze.

Czuję, jakby wokół było pełno dementorów, którzy chcą odebrać całe szczęście, które we mnie drzemie. Najgorsze jest to, że im się to udaje.

Brand gładzi mnie po plecach, a Ron i Ginny siedzą razem na dwuosobowym fotelu. Sarah siedzi nadal przy jego ciele.
Chciała się z nim pożegnać.

— Harry — odwracam twarz w stronę Brandona, który korzysta z sytuacji i składa mi lekki pocałunek na ustach.

To było miłe. Dziękuję.

— Ginny, Ron, nie musicie tutaj z nami siedzieć — odzywam się do dwójki rudych osób, drzemiących w fotelu.

— Harry, kiedyś ci powiedzieliśmy, że zawsze pójdziemy za tobą. I skoro, Ginny nie ma do Ciebie żalu, to ja również, chociaż zawiodłem się na tobie, ale nadal jesteśmy kumplami, prawda? Nadal można to wszystko naprawić.

Jego niebieskie oczy przeszywają mnie na wskroś.

— Poza tym, powinieneś w końcu poznać swojego syna — dodaje, Ron.

— Co? Mam... Mam syna? — Ginny wzdycha.

— Tak. Ma dwa latka. Nazwałam go James. Po twoim ojcu — po raz kolejny dzisiaj, moje oczy wilgotnieją.

Ginny. Ginny, kochanie. Tak bardzo cię przepraszam.

— Dowiedziałam się kilka dni po twoim odejściu. Nie wiedziałam czy ci mówić. W końcu zdecydowała Hermiona — że mam nie mówić, więc nie powiedziałam. Była też przeciwko, by nadawać mu imię twojego taty, ale tutaj już się nie zgodziłam z nią.

— Dziękuję ci, Ginny i bardzo, bardzo przepraszam. Wiem, że to puste słowa, które nic nie naprawią, ale strasznie tego żałowałem i jestem pewny, że będę żałował  do końca życia — rudowłosa uśmiecha się lekko.

— Nie mam do ciebie żalu, Harry. Wybaczyłam ci. Wybaczyłam od razu.

Brand ściska mnie za ramię. Spoglądam na niego.

— Sarah.

To wystarczy bym w mgnieniu oka dostał się do mojej sypialni i zobaczył, jak dziewczyna siada na parapecie.

Ona chce...

— Sarah, proszę, nie rób tego — robię jeden krok do przodu i wyciągam ręce.

Dziękować Merlinowi, że mam małą sypialnie.

— Odejdź, Harry, odejdź.

Robię drugi krok, a potem szybko trzeci i zamykam Sarah w ramionach, ściągając ją z parapetu. Siedzimy na podłodze pod otwartym na oścież oknem. Przytulam ją mocno.

— Przep-raszam, Harry — jąka się i wybucha płaczem.

— Sarah. Wszystko się ułoży. Mamy siebie i wiesz, co, mam syna, naprawdę. Mam syna, a Ginny... Ginny nie jest na mnie zła i Ron tutaj jest. Mówiłem ci o nich, prawda? — Sarah kiwa głową i  szuka wzrokiem mojej byłej dziewczyny.

Zauważa ją.

— Jest tak piękna, jak mówiłeś — jej głos jest cichy, zachrypnięty.

Brandon wchodzi do pokoju, a za nimi piątka ludzi. Dwoje mężczyzn podchodzi do zimnego już ciała Dennisa i wkładają go do czarnego worka.

Dennis znika w ciągu dziesięciu minut.

Mężczyźni opuszczają mieszkanie, przekazując Brandowi wszystkie ważne informacje. Ginny jednym ruchem ręki czyści pościel. Znika zapach śmierci.
Ron zamyka okno i podaje mi dłoń. Chwytam ją.

Sarah pada na łóżko wykończona, a na okno zostają rzucone zaklęcia ochronne. Tak na wszelki wypadek.

Na stole kawowym stoją cztery kubki herbaty, zielonej, gorzkiej. Takiej, jaką lubię pić najbardziej.
Przymykam oczy. W piątek wieczorem widziałem się z Dennisem. Poszliśmy na imprezę i bawiliśmy się do rana.
W sobotę się nie widzieliśmy. Zapewne odsypiał imprezę, a ja pomagałem w schronisku, które jutro muszę ocalić przed zamknięciem.

Nie mam pojęcia, jak to zrobię.

Ale zrobię.

— Będziemy się zbierać, Harry — odzywa się, Ron. Mówi do mnie po imieniu, więc chyba jest dobrze. Między nami. — Ginny jest w ciąży, nie powinna się przemęczać.

Uśmiecham się. Ginny jest w ciąży.

— Ginny, nie powinnaś korzystać z kominka, skoro jesteś w ciąży. To niebezpieczne — odzywam się.

— Jakbym słyszała Hermionę — szepcze, ale na jej twarzy widać zarys uśmiechu. — To drugi miesiąc.

— Kto jest tym szczęściarzem? — pytam. Ron i Ginny widocznie się zmieszali. Chyba sądzili, że się wścieknę.

Nie, tamtego Harry'ego już nie ma. Tamten Harry zginął.

— Emm, to Dean. Dean Thomas — moje usta układają się w wielkie O .
Ginny jest zmieszana. Harry, debilu, ogarnij się.

— Cieszę się, że znalazłaś kogoś, kto się tobą opiekuje — jej policzki różowieją na myśl o Dean'ie.

— Będziemy już szli. Odzywaj się, Harry. Nie znikaj już. Musisz poznać Jamesa. Dużo mu o tobie opowiadaliśmy, ja i Ron.

Rodzeństwo Weasley wchodzi do kominka i rzucając proszkiem fiuu, wypowiadają adres domu Rona.

Pogodziłem się z dwójką swoich przyjaciół.
Ale straciłem jednego na zawsze.

Denny zawsze pozostaniesz w mojej pamięci, choćby świat miał o Tobie zapomnieć.

Ja nigdy.

Białe prześcieradło, które przyniosłem z mieszkania Brandona ląduje na rozłożonej kanapie. Zajmuje miejsce z lewej, a Brand niezdarnie obejmuje mnie dłońmi w pasie. Odwracam w jego stronę głowę. Patrzy na mnie.

— Wiesz, myślałem o tym, co się dzisiaj wydarzyło. Spotkanie w kawiarni. Gdyby nie ty pewnie też bym... No, wiesz. Nie żył. Uratowałeś mnie i Sarah — kręcę głową. Gdyby nie ja, to Brandon nie byłby w tej kawiarni ani na tej przeklętej ulicy.

— Nie byłoby cię tam, gdybyśmy nie poszli na... Spotkanie — przez chwilę milczę, skonsternowany.

Brand spogląda na mnie tymi brązowymi oczami, które tak bardzo przypominają rozpuszczoną czekoladę.

— Może masz rację. Więc, za to, że naraziłeś moje zdrowie, oczekuje przeprosin. Takich ładnych. Z twoimi ustami na moich — zadziornie się uśmiecha. Może to nieadekwatne do sytuacji, ale całuje go w usta, tak jak chciał.

Są miękkie i czuć na nich pomadkę ochronną. Truskawkowa. Uwielbiam truskawki. Brand pogłębia pocałunek, a przez moje ciało, które było od wielu miesięcy żądne jego dotyku przeszły dreszcze przyjemności. Zamruczałem cicho, gdy jego język zaczął wirować w moich ustach i zapraszać do wspólnego tańca ten należący do mnie. Przesunął swoją dłoń na mój kark, jego zimne palce przyjemnie go maskowały. Moja dłoń wylądowała na jego biodrze i błądziła po nim, chcąc dostać się pod koszulkę mężczyzny. Brand jęknął w moje usta, gdy przez przypadek, przejechałem lekko dłonią blisko jego tyłka. Podniósł się delikatnie na łokciu, górował nade mną. Moja dłoń w końcu weszła pod jego koszulkę, gładziłem jego szczupłe plecy, aż w końcu dotrałem do jego bokserek. Westchnął, gdy przejechałem czule palcami po jego kości ogonowej.

Muszę zerwać te jego cholerne bokserki.

— Harry. Jeśli mnie chcesz, musisz zapolować — miał chrypkę. Miał seksowną chrypkę.

Przewróciłem go szybko na plecy i usiadłem na nim okrakiem.

— Uważaj. Kiedyś chciałem być myśliwym — wpijam się mocno w jego usta, z których ucieka westchnienie. Moje ręce wędrują po jego torsie, a Brand przyciska mocniej swoje krocze do mnie.

Ma problem.

× masz dwie nieprzeczytane wiadomości ×Where stories live. Discover now