Kubuś Puchatek

2K 181 110
                                    

(A/N: Był to prezent dla dawnego przyjaciela i na swój sposób kocham tą historyjkę. Ciekawe wyzwanie, bo zazwyczaj nie umiem pisać takich rzeczy. Nie mniej uważam, że wyszło mi bardzo dobrze. Zapraszam do czytania!)

Ilość słów: ok. 1960

-------------

— Ał, boli!

— Wiem, dlatego ostatni raz Cię proszę. Nie ruszaj się — mruknął Minho, skupiony na smarowaniu spuchniętego policzka Jisunga żelem na stłuczenia. Maść śmierdziała apteką do tego stopnia, że raz po raz każdy z nich dostawał odruchu wymiotnego.

— Jak mam się nie ruszać jak prawie wsadzasz mi palce do oka! — obruszył się młodszy, groźnie marszcząc brwi. Uderzył bruneta w ramię i kopnął w piszczel czubkiem stopy.

Minho uśmiechnął się, lekko unosząc kąciki ust, i kontynuował masowanie policzka Jisunga zataczając niewielkie kółka. Robił to ostrożnie, koniuszkami palców, jakby w obawie, że jeszcze bardziej uszkodzi chłopaka przypominającego w tej chwili delikatną, porcelanową lalkę. Czasami dłoń starszego drgnęła i dotykała purpurowego sińca, przez co rudzielec co chwila wzdrygał się z bólu. Lee za każdym razem uśmiechał się ciepło, jakby przepraszając.

Jak z dzieckiem, pomyślał starszy, gdy Jisung ponownie jęknął cichutko.

Rudzielec siedział na krańcu wyspy kuchennej, z jedną nogą podciągniętą pod brodę, a z drugą swobodnie zwisającą w powietrzu. Zamienił szkolny mundurek na długie dresowe spodnie wyciągnięte z szafy Minho, zbyt duży ciemny t-shirt i wełniane narciarskie skarpety. Cierpliwie znosił zabiegi swojego chłopaka, chociaż wciąż utrzymywał, że nic mu nie jest. Nie mógł jednak za wiele zdziałać, gdy starszy siłą podniósł go z sofy i posadził na blacie.

Jisung nigdy nie potrafił dyskutować czy kłócić się z rozczulającą troską bruneta, który martwił się nawet wtedy, gdy chodziło jedynie o uderzenie piłką do koszykówki. Kiedy coś dotyczyło zdrowia Jisunga, to nie było żadnej siły, która odwiodłaby Lee od niemal obsesyjnego zamartwiania się. Miało to swoje plusy i minusy. Plusem bez wątpienia była opieka oraz wsparcie, jakie rudzielec otrzymywał każdego dnia. Minusem? Minho czasami zajmował się młodszym nawet kosztem swojego wolnego czasu i ocen. Jisungowi nie podobało się to ani trochę, ale nie potrafił przemówić Lee do rozsądku. Tak było też dzisiaj – Minho miał w jutro swój wolontariacki dyżur w schronisku. Powinien wypełniać dokumenty lub czytać historie czworonożnych podopiecznych, a nie zajmować się jęczącym jak dziecko chłopakiem. Jisung nie chciał, by przez niego musiał siedzieć po nocach nad papierami.

— Skończyłem — powiedział Minho chwilę później i wytarł ręce w leżącą nieopodal ścierkę.

Jisung już zbierał się do zejścia z blatu, gdy nagle Lee położył dłoń na jego klatce piersiowej i pokręcił głową. Młodszy popatrzył na niego pytającym wzrokiem, unosząc brew.

— Hola, hola! A opłata dla lekarza to gdzie?

— Co?

— Za taką opiekę coś się należy — powiedział Lee, uśmiechając się dumnie. Wyszczerzył wszystkie zęby i wlepił czekoladowe spojrzenie w oczy rudzielca. Przekręcił głowę na bok jak zastanawiający się nad czymś szczeniak.

W oczach starszego było coś, co kazało Jisungowi zachować pewną ostrożność; jakaś tajemnicza iskra, jakiś złowrogi plan. I do tego ten pewny siebie uśmieszek... Rudzielec doskonale wiedział, że starszy coś knuje. Tylko nie miał pojęcia co.

jak wiewiórka z kotem || minsungKde žijí příběhy. Začni objevovat