003 | ❝Legacy, what is a legacy?❞

365 41 45
                                    


      Przerażający huk panujący w budynku był niezwykle irytujący. Tak, Sherlock myślał o tym co go irytuje, choć był bliski śmierci. Ale czym jest śmierć jak nie bramą do innego, prawdopodobnie lepszego świata? Cóż zaczyna podchodzić to pod filozofię, a Holmes ogólnie rzecz biorąc, nie przypadał za nią. Uważał, że filozofowie nie robili nic pożytecznego. No może oprócz Pitagorasa i Talesa, ale to trochę inna historia.

       Detektyw biegł ile sił w nogach. Musiał zdążyć. Jeśli ma umrzeć, nie chce być sam. Zatrzymał się na zakręcie, by zaczerpnąć oddech. Oby nie było za późno. Wyjął z kieszeni telefon. Trzy nieodebrane połączenia od Johna. Wybacz drogi Watsonie. Pobiegł dalej.




◇ ──── ◇ ──── ◇




       Śmierć. Zawsze jej pragnął, a on o tym wiedział. Raz już umarł, nie chciał ponownie. Nie teraz.

       Mężczyzna wyjrzał przez okno. Wokół szpitala tłoczyli się ludzie. Pogotowie, policja, służby specjalne. Moriarty miał wielu wrogów, ale tylko jeden odważył się go pozbyć. I to w jakże imponujący sposób.

        Zamknął oczy i westchnął głęboko. Szpital świętego Bartłomieja. Już raz tu ze sobą skończyli, choć nie naprawdę. Historia lubi zataczać koło. Ale teraz to była prawda.


◇ ──── ◇ ──── ◇



      Czy zostawił coś za czym będzie tęskni?

      John, będzie cierpieć. Znowu. Teraz nie będzie magicznego zmartwychwstania. Ale da radę, ma Mary i Rosie.

      Czy zostawił po sobie coś dla młodego pokolenia? Legacy, what is a legacy? It's planting seeds in a garden you never get to see.

      Czy ktoś oprócz jego przyjaciół będzie tęsknić? Czy ktoś będzie pamiętał? Kto opowie jego historię?

      Otworzył gwałtownie drzwi. Zobaczył w nich swojego ukochanego. Uśmiechnął się. Przynajmniej nie umrze sam.



◇ ──── ◇ ──── ◇



      Jim czuł zapach dymu dochodzący z otwartego okna. Moriarty kochał ogień. Uwielbiał siedzieć przed kominkiem i patrzeć na złote języki pożerające kolejne szczapy drewna. Uwielbiał sprawiać, że świat małych, nudnych ludzi płonął w chaosie. Obiecał kiedyś dla Sherlocka, że spali jego serce. Cóż, teraz zapewne tak się stanie, tylko nie z jego winy.

       Wiedział, że kilka pomieszczeń od nich znajduje się bomba. Wielka bomba. Za dokładnie dwie minuty wybuchnie, zmiecając ich wszystkich z powierzchni ziemi. Szkoda. Naprawdę szkoda.

      Minuta minęła, a oni tylko stali i patrzyli sobie w oczy. Wiedzieli, że nie uciekną. Ona im nie pozwoli. Umrą z godnością przyjmując swój los.

Czterdzieści sekund.

       Czy są jakieś słowa, które powinni powiedzieć? Czy powinni zostawić list pożegnalny?

Trzydzieści sekund.

        Nie, słowa nie mają znaczenia. Liczą się tylko czyny.

Dwadzieścia sekund.

       James złapał rękę detektywa i ścisnął ją mocno.

Dziesięć sekund.

        Ostatni uśmiech. Ostatnie spojrzenie. Ostatnie kocham cię.

Czas minął, a bomba wybuchła.







◇ ──── ◇ ──── ◇








— To byłoby tragiczne — Sherlock wziął łyka gorącej herbaty.

— Ale to byłaby niezwykle widowiskowe śmierć — Jim rozłożył się wygodniej na fotelu.

— Rozczłonkowanie lub spalenie widowiskowe? — podniósł brew do góry, patrzącz uwagą na swojego chłopaka. Chłopaka. Bogu niech będą dzięki za Morana i jego swatanie.

— Jak tak to ujmujesz, to jednak nie — zaśmiał się. — Nie patrz tak na mnie. To był tylko koszmar.

— Wstrząsnął tobą — detektyw przybliżył się do niego i złapał go za rękę. To miłe, że zwierzył mu się. Czarnowłosy uśmiechnął się do niego.

— To był tylko sen.





















To koniec. Dziękuje wszystkim za przeczytanie. Raczej nie będzie następnych rozdziałów.

is it love? Où les histoires vivent. Découvrez maintenant