Rozdział XV

327 19 5
                                    

Na zewnątrz rozpętała się burza, dlatego nasza podróż została odłożona na następny dzień. Przepakowałam jeszcze raz torbę, żeby upewnić się, że wzięłam wszystko, co trzeba. Na jej dnie znalazłam list, który wręczył mi Luppiter. Nie otworzyłam go, tak szczere to kompletnie o nim zapomniałam. Mówił, że to jest zaproszenie na dwór, co było dziwne, biorąc pod uwagę, że gdy wróciłam do Kwatery Głównej, dostałam inne od króla. Postanowiłam otworzyć list.

Rozerwałam kopertę i wyciągnęłam kartkę, którą rozłożyłam:


Droga bohaterko,

Podejrzewam, że król wystosował już do Ciebie oficjalne zaproszenie. Ten list jest prywatnym zaproszeniem ode mnie. Jako przyszły król, chciałbym mieć z Tobą dobre stosunki. Mam szczerą nadzieję, że zgodzisz się przyjechać do naszego królestwa i gościć w domu mego ojca.

Życzę ci dobrego zdrowia,

Następca króla Wahoole

Luppiter.


Czyli to było zaproszenie od brata Nevry. Nie wiem czemu, ale zaczęłam się w tym doszukiwać podtekstów.

Co ja wyprawiam? Nie ma się za czym oglądać ani nie jestem ładna, ani seksowna, żeby nagle wszyscy faceci się za mną uganiali. No to prawda, że największe zło Eldaryi upatrzyło sobie we mnie swoją królową, ale to dlatego, że w moich żyłach płynie krew aengela. To dlatego, prawda?

Ten list nie był ważny, podarłam go więc i wyrzuciłam do kosza. Miałam jeszcze kilka spraw przed wyjazdem, dlatego wzięłam płaszcz z szafy i wyszłam z pokoju.

Po drodze do ogrodów wzięłam kilku swoich pomocników, żeby wzmocnić zaklęcia ochronne. Po ostatnich anomaliach nie rzucałam już sama zaklęć. Chciałam zmniejszyć ryzyko do minimum. Prawda była taka, że nie znałam dnia ani godziny, nie wiedziałam, ile pożyję – liczyłam, że jak najdłużej – więc wolałam wspomagać swoją moc mocą innych.

Każdy z moich pomocników, do których miałam zaufanie, pochodziło z różnych straży, żeby zrównoważyć nasze siły.

Wyszliśmy wszyscy na deszcz. W oddali słyszałam grzmoty, widziałam błyskawice. Dawna nie widziałam burzy i nie czułam deszczu na skórze. Nie założyłam kaptura, chciałam poczuć krople spływające z moich włosów. Moi towarzysze opatulili się szczelnie płaszczami. Nie byli przyzwyczajeni do takich zmian w pogodzie.

Kiedy doszliśmy do murów kwatery, rozeszliśmy się wzdłuż nich. Każdy stanął w strategicznym punkcie przy ścianie. Opierając dłonie o białe cegły, zaczęłam recytować zaklęcia ochronne, czułam, jak energia wypływa ze mnie i przelewa się na barierę ochronną Kwatery Głównej. Cały rytuał trwał piętnaście minut. Po wszystkim kazałam się innym rozejść, a sama powolnym krokiem udałam się do budynku kwatery.

Gdy weszłam do środka, od razu poczułam ciepło. Byłam przemoczona, płaszcz, który ubrałam, nie był przystosowany do takiej pogody. Purriry dopiero zaczęła szyć nieprzemakalne i ciepłe ubrania, a ja jeszcze u niej nie byłam.

Poszłam do swojego pokoju przebrać się w coś suchego, a potem udałam się na stołówkę. Ponieważ była pora kolacji, do baru była spora kolejka. Stanęłam sobie za ostatnią osobą i grzecznie czekałam na swoją kolej.

- Aaa psik – kichnęłam.

- Na zdrowie – usłyszałam za sobą.

Odwróciłam się szybko i szeroko się uśmiechnęłam.

Moja opowieść z Eldaryi: Pożądana (II) ✔Where stories live. Discover now