Rozdział 7. - Radosna nowina

129 20 2
                                    

Przez dwa tygodnie w głowie Amelii zakiełkował plan, który miała zamiar wykonać w przeddzień balu. Wybór owej daty nie był przypadkowy, wręcz przeciwnie — dziewczyna nieraz główkowała, który dzień byłby dniem idealnym. Wybór padł na piątek czternastego października, gdyż wtedy wszyscy — zarówno jej rodzice, jak i siostry — byliby zajęci przygotowaniami na bal lub narzekaniem, że na ów bal nie mogą iść. Nie myliła się.

Aktualnie, wzorując się na balladach i romantycznych opowieściach, rudowłosa wiązała sznur z przygotowanych wcześniej prześcieradeł. Zacisnęła właśnie ostatni węzeł, by być pewna, że w połowie drogi ten prowizoryczny powróz się nie rozpadnie.

Nie miała pojęcia, gdzie się uda, ale wiedziała, że będzie to daleko od Poznania. Myślała wprawdzie o Anglii, ale potem zdała sobie sprawę z tego, że przeprawienie się przez kanał La Manche byłoby kosztowne, więc odpuściła.

Gdy miała już pewność, że lina jest solidna, równie solidnie przywiązała ją do nogi toaletki, która stała najbliżej okna ze wszystkich mebli w jej pokoju. Później otworzyła komodę, w której to trzymała chłopięce ubrania skradzione ze sznura na pranie. Przywdziała je i podciągnęła nieco rękawy i nogawki, gdyż strój, jakkolwiek należał do najdrobniejszego chłopaka w tym domu, czyli jednego ze służących, nadal był na nią za duży. Wcisnęła jeszcze czapkę na głowę, by skryć — choć częściowo — swoje rude loki, które powciskała do środka nakrycia swej głowy i, chwyciwszy sznur, udała się na parapet.

Okno było otworzone. Amelia przełknęła nerwowo ślinę, patrząc się w pociemniały od nocy krajobraz, gdzieniegdzie tylko rozjaśniony ulicznymi latarniami. Przez jej głowę przepłynęły myśli zawahania. Mimo iż długo zastanawiała się nad ucieczką, nadal nie była do niej całkowicie przekonana. Bała się zostawiać tych, których kochała: rodziców, siostry i Józefa. Jego również. Przez te dwa tygodnie nie tylko nie zdołała wyprzeć ze swego serca uczucia do Halczyńskiego, ale obdarzyła go jeszcze głębszym uczuciem.

Z powodu planowania ucieczki Amelia stawała się coraz bardziej nerwowa i coraz mniej jadła, gdyż od środka zżerały ją wyrzuty sumienia za to, iż nie miała zamiaru poinformować o swych planach nawet Marii, swej powiernicy i ukochanej siostry. Pewnego dnia, podczas lekcji, poczuła się tak źle, że nieomal zemdlała. 

Józef natomiast, nie dość, że przerwał lekcje, to jeszcze troskliwie się nią opiekował dopóki nie poczuła się lepiej. Ten gest tak nią wzruszył, że przełożyło się to również na karb jej uczuć względem ów młodzieńca.

Od tamtego dnia, aż do dzisiejszego piątku włącznie, starała się go unikać, jak tylko mogła, w obawie, by nie zakochać za bardzo i by z tego powodu nie zostać w domu. Przestała otwierać mu drzwi, zwłaszcza rankami, gdy w świetle poranka wyglądał jak jakiś potomek greckiego bożka; nie odprowadzała go już do drzwi, jak kiedyś, po każdych skończonych zajęciach i w końcu — zaprzestała wszelakich dysput, które niezwiązane były z tematem lekcji. Pogrążała się powoli w apatię i nadmierną ostrożność. Na każdym kroku pilnowała się, by nie pisnąć nawet o planie ucieczki.

Józek również zdążył zauważyć, że jest z nią coś nie tak. Bał się nawet, że to z jego winy, gdyż to właśnie jego dziewczyna unikała. Brakowało mu dawnych zwyczajów, zwłaszcza dyskusji pomiędzy lekcjami, w czasie których Amelia krytykowała lub chwaliła poczynania takich bądź innych polityków. Lubił jej cięte poczucie humoru i trafne riposty. Nawet nie wiedział, jak bardzo się z nią zżył przez ten czas od rozpoczęcia pracy u Chmielińskich. Traktował rudowłosą nie jako uczennicę, ale jako kogoś w rodzaju przyjaciółki. Dlatego też pewnego dnia poszedł do gabinetu Chmielińskiego i powiedział mu o swoich obserwacjach i o tym, że go one martwią.

GuwernerWhere stories live. Discover now