Sen, który mnie obudził

6 1 0
                                    

All that we see or seemIs but a dream within a dream.

Edgar Allan Poe

Odkąd pamiętam, zawsze byliśmy razem. Ja i mój Lęk. Urodziliśmy się razem. Przyszliśmy na świat jako bliźniacy z genami dziedziczonymi przez całe pokolenia. I jak bliźniacy, byliśmy nierozłączni.To z nim podejmowałam wszelkie decyzje, od tych najdrobniejszych, jak wyjście na zakupy, po te większe, jak wybór studiów. Wybraliśmy historię sztuki. To był rejon, który znałam, którym oddychałam od zawsze. Miejscowość, z której pochodzę, poszczycić się może kilkoma zabytkami. I szczyci się, gdzie tylko może.

I tak na stronie internetowej Listopadowa internauta znajdzie informację, że jest to „niewielka, malowniczo położona miejscowość niedaleko Wrocławia, słynąca z przepięknego kościoła w stylu gotyckim i osiemnastowiecznego pałacyku Wanguszków. Pałac otoczony jest parkiem i ogrodami w stylu angielskim."W stylu angielskim – czyli rośliny rosną tak, jak im Natura wskaże. Ale tego już potencjalny turysta nie wyczyta ze strony internetowej Listopadowa. To już odkryje sam. Ja odkryłam naturalne uroki pałacu już w dzieciństwie. I odkrywam je wciąż na nowo jako osoba dorosła. Bo po studiach – długich i ciężkich, powróciłam do korzeni. Wróciłam do ziemi, która mnie zrodziła. I która teraz żywcem mnie grzebie.

Co na to mój Lęk? A nic. Jemu to nie przeszkadza. Siedzi sobie wygodnie na parapecie i ogląda widok z okna pałacu Wanguszków. On ogląda, a ja pracuję. Choć właściwie moja praca też polega na oglądaniu – głównie ścian, czasem zwiedzających. Dostałam pracę w Sali Portretowej. Mam pilnować eksponatów przed nadgorliwymi zwiedzającymi. Takich, jak zapewne wiecie, zbyt wielu się nie trafia. Najczęściej więc siedzę sama i podziwiam nadętych i sztywnych Wanguszkowych przodków.

 - Lepszej pracy nie znajdziesz po tych studiach. – Moja mama, jak zwykle, ma rację. To ona zresztą załatwiła mi tę pracę. Dzięki swej jedynej koleżance, Marysi, też nauczycielce, tyle, że od matematyki. Moja mama uczy polskiego. Siostra pani Marysi jest dyrektorem Muzeum Pałacu Wanguszków. Moja mama i pani Marysia zgadały się kiedyś w pokoju nauczycielskim na mój temat. Z tej rozmowy wynikło stanowisko dla mnie. Pani, która pracowała w Sali Portretowej wcześniej, wyjechała wraz z mężem do Anglii. Mój Lęk poruszył się właśnie na parapecie. Ułożył się w kłębek. Łatwo mu przybrać jakąkolwiek pozycję, z tą mizerną posturą, jaką posiada. Przypomina maszkarona z niedostępnych wyżyn gotyckich katedr. Mały, chudy, wiecznie zgarbiony, spogląda lękliwie na świat. Najczęściej tym światem jestem ja. Teraz też czuję na sobie zalęknione spojrzenie podłużnych, świetlistych oczu bez źrenic.

- Nie obawiaj się. – mówię. – Nie wyjadę do Anglii. Nie z tobą u boku.I nie z Pawłem. – dodałam w myślach. Paweł Reptuch to mój narzeczony. Wysoki, całkiem przystojny, choć z coraz bardziej zaokrąglającym się brzuszkiem, mógłby zawrócić w głowie niejednej kobiecie. Mi też zawrócił. Choć powoli mi mija ten kolorowy zawrót głowy. Ale cóż ja zrobię, kiedy go rzucę? Rodzice są nim zachwyceni: zorganizowany, pracowity, porządny.

- Kochasz naszą córkę? – spytała mama, kiedy przyszedł się oświadczać. Tradycyjnie, z kwiatami pytał rodziców o zdanie. Nie przyszło mu do głowy wcześniej zapytać o to mnie. Ale wtedy mi to nie przeszkadzało.

- Jest dla mnie wszystkim. – wiedział, co ma odpowiedzieć polonistce, której ulubionym zajęciem było czytanie romansów.

 - Dobrze zarabiasz w tej firmie meblowej? – tata był mniej subtelny. Odpowiedź chyba go zadowoliła, bo chętnie oddał rękę swej średniej córki. W końcu liczy sobie już dwadzieścia pięć wiosen. Jej starsza siostra, Adela, już od dawna jest stateczną żoną i matką. Młodszy brat, Adam, uczy się w gimnazjum. Ma jeszcze czas. Czasem chciałabym być na miejscu naszego Adama. Mieć czas na podejmowanie trudnych decyzji. A najlepiej nie podejmować ich w ogóle. Zaszyć się z Lękiem gdzieś w przytulnej jaskini, jak przodkowie homo sapiens. Ale człowiek jest istotą rozumną z definicji. Myśleć musi. A ja, od czasu tej pamiętnej nocy, mam o czym myśleć. Niby nic wielkiego się nie zdarzyło w małym pokoju na poddaszu rodzinnego domu. Nic, co byłoby widoczne na zewnątrz. To coś, a raczej ktoś, zaczął mnie zmieniać od wewnątrz. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ten ktoś nie istnieje w rzeczywistości. Że pojawił się w moim śnie.

Przeczytałam kiedyś, że sny są listami, które Jaźń pisze do nas każdej nocy. Jeśli to prawda, to ja otrzymałam wyjątkowo piękną pocztówkę. Na tyle piękną, by zatrzymać ją na zawsze. Jak to zrobiłam? Zapisałam sen, naturalnie. Co mi się nigdy wcześniej nie zdarzyło. I teraz czytam sobie tę moją piękną pocztówkę, siedząc w półmroku Sali Portretowej i czekając na randkę z narzeczonym, którego nie kocham.

A oto mój sen. Sen, który mnie obudził:

"Jestem w krainie, w której panuje półmrok. Jasnym punktem jest wąska ścieżka. Pnie się w górę, pomiędzy posągami aniołów. Posągi wykonano z białego kamienia. Anioły są białe, wysokie i smukłe. Pochylają się nad zniczami, które trzymają w dłoniach. Aleja Kamiennych Aniołów – pomyślałam. Wchodzę na ścieżkę. Poruszam się pomiędzy posągami. Mam wrażenie, że zaraz zaczną ruszać się wraz ze mną. Ale nie. Stoją nieruchomo, to ja idę do przodu. Nie znam celu tej wędrówki. Ścieżka pnie się w górę, zakręca. Nie widać tego, co na szczycie. Wchodzę w mrok nieznanego. Cień zamajaczył na końcu ścieżki. Cień, który powoli oddziela się od mroku. Kamienne anioły uśmiechają się. Albo tak mi się tylko wydaje. Wiatr pojawił się, nie wiadomo, skąd. Płomienie zniczy rozbłysły mocnym światłem. Przegoniły ciemność. Cień przybiera wyraźny kształt. Okazuje się, że to wysoki, młody mężczyzna o twarzy pięknej i delikatnej jak twarz kobiety. Długie, ciemne włosy poruszają się na wietrze. A oczy...Nigdy jeszcze nie widziałam takich oczu. Tęczówki są tak jasne, że zdają się świecić własnym światłem. Mężczyzna wyciąga dłoń w moim kierunku.

- Wejdź ze mną w labirynt snów! - woła. Widzi, że się waham.- Nie lękaj się, zaprowadzę cię." Ale ja się budzę. Uciekam ze świata snów. Głupi Lęk znów mnie przyzywa. Tyle. Tutaj sen się kończy.

Złożyłam kartkę i spojrzałam na Lęk. Spał, zwinięty w kłębek na parapecie okna. Dobrze, mam czas. Mogę sobie pomyśleć o dziwnym o mężczyźnie ze snu. Z czasem zaczęłam nazywać go po prostu Przewodnikiem. Od tamtego snu nie marzyłam o niczym innym niż o tym, kiedy zobaczę go znów. Pragnęłam zasnąć i śnić wiecznie. Śnić sen własnej duszy. Usunąć wszystko, co nie jest snem. A nade wszystko pragnęłam rozstać się z moim bratem-bliźniakiem. Z Lękiem. A właśnie, gdzie on się podział? Nie ma go na parapecie. Poczułam ucisk w gardle. Ach, tutaj jest! Zakleszczył chude łapy na mojej szyi.Miło, że dajesz znać o sobie – pomyślałam. – Ale pora, byś przestał mnie dusić. Co tym razem?Sala Portretowa wstrzymała oddech jak niebo przed burzą. Echo usłużne doniosło strzępki rozmów:

- Pokaż!

- Nie, bo zepsujesz!

- Dawaj!

- Nie!

- Nie to nie! Artur ma lepszą komórę!

Głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Nabierały rumieńców. Zupełnie, jak młoda kobieta, która właśnie stanęła na progu. Pani od dziedzin tak rozległych jak matematyka, język, geografia. Wychowanie wczesnoszkolne wymaga nie lada przygotowania. Za nią, w parach ustawieni, kręcili się i wiercili młodzi adepci wiedzy o przodkach Wanguszków. Przez moment wydawało mi się, że widzę strach w twarzach sportretowanych arystokratów. Nie dziwię się. Fala młodości jest zagrożeniem dla starych brzegów. Muszą przemieniać się pod jej wpływem.

Klątwa przemianyWhere stories live. Discover now