Rwący nurt rzeki

3 0 0
                                    


Ponieważ nic nie jest pewne, wszystko się zmienia.

Tanith Lee „Czarnoksiężnik z Volkayanu"


Przez Listopadów przepływa rzeka: Nowemberka. Nazwa pochodzi z niemieckiego: Listopad po niemiecku to November. Kiedyś te tereny należały do Niemiec. Nowemberka jest tylko częściowo uregulowana. Z całych sił próbuje zachować dziką tożsamość: tu zakole, tam meandra, gdzieniegdzie – wodospad. Nad jeden z takich wodospadów lubiłam przychodzić.

Rósł tam rozłożysty dąb, który dawał latem wspaniały cień. Trzeba było uważać na kleszcze, ale jakoś do tej pory żadnego nie złapałam, a odwiedzam to miejsce od lat. Stary dąb wytwarza pozytywną energię, jakąś magiczną wręcz, aurę. Wierzyłam, że nie zrobi mi krzywdy – ani on, ani stworzenia go zamieszkujące. Ostatnio często tu przychodziłam. Miałam ku temu powody. Ponad pół roku minęło od spontanicznej wyprawy na Wyspę Man i rozmowy z Jane Wuthernion. Pod koniec września wróciłam do domu szczęśliwa, pełna nadziei na przyszłość. Nie zważałam na zatroskanie rodziców czy kąśliwe uwagi rodzeństwa. Jane Wuthernion zaoferowała mi pracę! Będę grała w jej filmie, którego akcja rozgrywa się w Izerach.

Lecz czas płynął jak Nowemberka. Wszechświat, który miał mi przedtem tyle do powiedzenia, milczał teraz jak zaklęty. Świeżo rozkwitłe nadzieje i marzenia skuła gruba warstwa lodu. Zima w moim wnętrzu tańczyła w zgodnej parze z tą na zewnątrz. Zaczynał się styczeń. Od czasu do czasu przywiewało też bałwana. Mój ex-narzeczony, Paweł Reptuch, nie chciał przyjąć do wiadomości tego, że został odrzucony. Co niedziela (bo w niedzielę nie pracował) zjawiał się pod moim oknem. Ale nie śpiewał serenad, o nie. Rozwijał papierowy transparent. Unosił napis nad głową, żebym mogła przeczytać wydrukowane przesłanie. Zmieniało się co tydzień. To znaczy, zmieniała się warstwa werbalna, ale sedno pozostawało niezmienne: „Nie wiesz, co tracisz, „I tak do mnie wrócisz. To tylko kwestia czasu.", „Przestań wybrzydzać – wiecznie piękna nie będziesz." Kiedy był w stu procentach pewien, że na pewno widziałam treść, zwijał transparent i szedł do moich rodziców na kawę. Celowo nie schodziłam wtedy na dół. Czasem było mi trudno nie zejść, bo mój pokój znajdował się na poddaszu, a toaleta na parterze. Przechodziłam męki, kiedy mój pęcherz się zapełniał.

Tak więc nic się nie układało, od czasu, gdy wróciłam z Wyspy Man. Rodzina i znajomi patrzyli na mnie wilkiem. Byłam szalona, byłam odmieńcem. Tego się po mnie nie spodziewali. Jane Wuthernion się nie odzywała. Z czasem stała się czymś nie bardziej realnym niż sen. W koszmarze, w który przeobraziło się moje życie, potrzebowałam czegoś, co daje nadzieję. Czegoś w rodzaju świątyni magii, która pobłogosławi szarość dni. Wybrałam się pod mój dąb, choć dzień był mroźny. Jak to w styczniu.

Ale moje ulubione miejsce nie przywitało mnie samotnością. Ktoś tam stał i malował. Zanim zdążyłam pomyśleć cokolwiek, mężczyzna odwrócił się. Był dość wysoki i barczysty. Gęste, brązowe włosy otaczały bladą twarz. Rysy miał regularne, ale ostre. Mocno wystające kości policzkowe z pewnością nie dodawały im łagodności. A w brązowych oczach czaiło się napięcie i skupienie – jak u drapieżcy. - Czego chcesz?Nie takiego przywitania się spodziewałam. Większość ludzi, z którymi miałam styczność, wykazywało przynajmniej podstawy dobrego wychowania. Poczułam gniew. I coś jeszcze: brat- bliźniak Lęk zakleszczył palce na moim gardle. Odwróciłam się, żeby odejść. Wtedy wydarzyła się rzecz niesłychana. Mężczyzna znalazł się przy mnie w mgnieniu oka. Zagrodził mi drogę i wyciągnął dłoń.

- Jestem Filip. – powiedział, jak gdyby nigdy nic.

- Jesteś bezczelny. – odparłam.Nic nie powiedział. Wciąż trzymał wyciągniętą rękę.

- Beata. – uścisnęłam jego dłoń. Natychmiast wyjął rękę z mojego uścisku, jakby się sparzył. Znów poczułam się nieprzyjemnie. Właściwie powinnam odejść, zważywszy na to, jak mnie traktował, ale nie potrafiłam tego zrobić. Niewidzialna siła trzymała mnie w miejscu.

- Co malujesz? Uśmiechnął się. Jego twarz rozjaśniła się na chwilę, zanim ten uśmiech zgasł. Podeszłam do obrazu. Był na nim mój ulubiony dąb. Rozpoznałam charakterystyczne linie konarów, złamane gałązki, rysy na korze. Szczegóły się zgadzały. Ale ogólne wrażenie było zupełnie inne. Mój opiekuńczy dąb na obrazie Filipa był dziką bestią. Gałęzie, które postrzegałam jako opiekuńcze ramiona, tutaj napinały się do ataku. Płatki kory na obrazie przypominały powieki – zamknięte, ale czujne, gotowe wystrzelić ogniem spojrzenia. Mój bliźniak Lęk szalał. Tym razem chwycił mnie za żołądek.

- Niedobrze mi – powiedziałam. Spojrzałam na Filipa. Zamknął oczy, zacisnął szczęki, ale nic nie powiedział.

 - Pójdę już. – oznajmiłam. I przełknąwszy ślinę, wyrecytowałam formułkę:

- Miło było cię poznać.

- Nawzajem. – odparł, nie patrząc na mnie. Spoglądał na rwący nurt rzeki. Wracałam do domu po zaśnieżonej drodze. Zapadał zmierzch.

Nadchodzi noc. – pomyślałam. – A wraz z nią sen. Najlepszą porą dnia jest noc, jakkolwiek paradoksalnie to brzmi. We śnie znów spotkam mojego Przewodnika. Może znów poda mi jakąś wskazówkę. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, co zrobić z tym bałaganem, w jaki zmieniło się moje życie. Wróciłam do domu i przyłożyłam głowę do poduszki. Sen przyszedł sam, a z nim – Przewodnik.

"Jestem w dużym mieście. Idę ciemnym ulicami. Jestem zawiedziona, smutna. Nie ma przy mnie ukochanego. Wtedy pojawia się Przewodnik. Podaje mi mały, krągły przedmiot. To flakonik moich ulubionych perfum. Skraplam się pachnidłem. Podnoszę wzrok, żeby porozmawiać z Przewodnikiem. Ale mężczyzna nie jest sam. Trzyma za rękę innego mężczyznę. Nie widzę twarzy nieznajomego, bo zakrywa ją maska."

W tym momencie się obudziłam. A szkoda, bo bardzo chciałam wiedzieć, kim jest zamaskowany mężczyzna. Ale sny są jak życie. Nigdy nie ujawniają za wiele – tylko tyle, ile powinno się wiedzieć, by nie bać się zasnąć znów.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 27, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Klątwa przemianyWhere stories live. Discover now