Prolog

148 10 22
                                    

9 października 2019

Powoli szłam przez budzące się do życia miasto, zaspanymi oczami lustrując otaczającą mnie rzeczywistość. Po mojej lewej stronie pędziły samochody, których kierowcy najwidoczniej bardzo śpieszyli się do pracy, a po prawej spokojnie przechadzali się uczniowie z plecakami na plecach i uśmiechnięci emeryci, którzy wstali wcześniej by udać się do sklepu po jakieś zakupy. Z moich dousznych słuchawek leciała szybka, energiczna, elektroniczna muzyka, która zawsze przyprawiała mnie o uśmiech na twarzy, ale i zachęcała do szybszego marszu. Był akurat chłodny, październikowy poranek. Ciemne, burzowe chmury zbierały się nad niebem, jakby gotowe by oblać miasto litrami rzęsistego deszczu. Z niepokojem obserwowałam je, z każdą chwilą coraz bardziej żałując, że nie zabrałam z domu ciepłej czapki i kurtki przeciwdeszczowej. Ale wtedy szkoda było mi psuć swojej nowej, fikuśnej fryzury, z którą dopiero wczoraj wyszłam od fryzjera. To coś zbliżonego do koka, jednak trochę inny... Nie mam pojęcia jak to opisać. Zobaczyłam gdzieś zdjęcie tego i od razu się w nim zakochałam. No, ale, zapowiadało się na to, że te złośliwe zjawiska pogodowe zniweczą całą pracę mojego fryzjera.

Moją głowę zaprzątały miliony różnych spraw. Jak to, czy na pewno wzięłam książkę z biblioteki, którą od tygodnia mam oddać, to, czy Magda mówiła, że wraca z wyjazdu dzisiaj, czy może jutro, czy pan z biologii jednak przesunął ten sprawdzian i tak dalej i tak dalej. Jednak te wszystkie przemyślenia przerwał dość dziwny odgłos, który dochodził zza moich pleców. Na początku go po prostu zignorowałam, myśląc, że to ktoś z ulicy, bądź znowu moje słuchawki zaczynają wyczyniać niewiadome rzeczy. Ale ten dźwięk nie ustawał, a wręcz przybierał na siłę z każdą chwilą. Dodatkowo coraz bardziej zaczynał przypominać jakieś konkretne słowo. Paryja? Patrycja?

- Patrycja! - krzyknął Adam, podbiegając do mnie — Boże, głucha jesteś? - wysapał, przystając na chwilę.

- O, wybacz, nie słyszałam — odparłam, wskazując na słuchawki wciąż tkwiące w moich uszach — Co się stało?

- Nie zaczekałaś na mnie, więc musiałem biec przez pół miasta i drzeć się, byś wreszcie zwróciła na mnie uwagę. - dodał z lekkim wyrzutem — Uh, zmęczyłem się. - westchnął, przystając na chwilę, by złapać głęboki oddech.

- Po pierwsze, to tylko kilkaset metrów — powiedziałam z delikatnym uśmiechem — A po drugie nie poczekałam, bo nie dawałeś znaków życia jakieś dwadzieścia minut.

- Oczywiście głupi budzik mi nie zadzwonił. Tak to jest, jak się kupuje tani szmelc z targu.

- A telefonu nie masz?

- Leżał wyłączony w innym pokoju, gdzie wczoraj go zostawiłem. Miałem... Ciężką noc.

- A co się stało?

- Emmm... Jakby to powiedzieć...

- Znów grałeś z kolegami do drugiej nad ranem, co nie? - mruknęłam z delikatną niechęcią. Cokolwiek by nie powiedział, wory pod jego oczami mówiły prawdę.

- A tam od razu grałem. Mieliśmy ważne zadanie do zrobienia. Szef budowy zarządził naszej ekipie, żebyśmy do poniedziałku skończyli budo...

- Dobra, zrozumiałam. - ucięłam mu, bo doskonale wiedziałam, że o ich gigantycznym projekcie budowy miasta w popularnej, sandboxowej grze mógłby gadać bez przerwy do końca świata i trzy dni dłużej — Więc to nie tak, że budzik nie zadzwonił?

- Czy ja wiem. Może zadzwonił, może nie. Ale i tak nie spełnił swego zadania! - podsumował nieco zakłopotany.

Zachichotałam cicho pod nosem.

- No dobrze, dobrze. Następnym razem postaraj się chociaż trochę zadbać o swój sen, okej?

- Mamy wolne do końca tygodnia, więc przez te parę dni raczej będę wstawać na czas.

- Doskonale. A i następnym razem łaskawie zostaw komórkę blisko siebie, bo dzwonienie setki razy bez odpowiedzi nie należy do przyjemnych.

- Tak jest, szefowo. - wyszczerzył się — A teraz chodźmy, bo spóźnimy się na autobus.

- Ah, no tak. Autobus — rzuciłam okiem na zegarek — Jeszcze mamy chwilkę, spokojnie.

- To dobrze. - rzucił, próbując nadrobić mi kroku — A w ogóle, było coś na dzisiaj?
- W sensie zadanie?

- Noo. Nie miałem kompletnie czasu zajrzeć do książek.

Westchnęłam teatralnie i spojrzałam na niego karcącym spojrzeniem.

- Jak ty zamierzasz zdać liceum?

- Oj, no to ostatni raz. Ale było coś?

- Projekt z chemii. Lecz jego powinieneś mieć, bo babka zapowiadała go dwa tygodnie temu.

- Dasz przepisać? - poprosił, patrząc na mnie proszącymi oczami — No proooszę. Jak ty czegoś zapomnisz, to też ci dam.

- To akurat nigdy się nie zdarza.

- Nie wiem, zabiorę cię gdzieś w weekend. - zaproponował — Na mój kosz oczywiście.

- I to mi się bardziej podoba. Gdzie?


- Do galerii. - wywrócił oczami — A potem możemy kontynuować zwiedzanie tej części lasu po drugiej stronie ulicy.

- Sobota o czternastej?

- Jasne. - kiwnął głową.

- Niech ci będzie. Przepiszesz to w autobusie?

- Tak, tak, dzięki wielkie — mruknął, biorąc ode mnie gruby zeszyt i zaczynając go powoli kartkować — Boże, tyle tego jest?

- Nikt nie mówił, że będzie łatwo. - skomentowałam, wyglądając się za pojazdem.

Noc w szkole - Część pierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz