Epilog

3 1 0
                                    

- Możesz ściągnąć ten kaptur? Nie widzę twojej twarzy. - zwróciłem się do postaci stojącej parę metrów przede mną.

- Ależ dobrze wiesz, jak wygląda moja twarz. - odparł, głosem przypominającym bardziej syk węża niż ludzką mowę — Chyba nie muszę ci jej przypominać.

Stał odwrócony do mnie plecami, okryty grubym, ciemnobrązowym płaszczem. Był wysoki i chudy, głowę trzymał wysoko zadartą i wpatrzoną w jakiś nieokreślony punkt wysoko w przestrzeni. Nie wykonywał żadnego ruchu. Założę się, że nawet przy mówieniu, popękane i sine usta ani nie drgnęły.

- Widzę ją tylko w koszmarach. Mam wrażenie, że ta oryginalna wersja gdzieś przepadła, zniknęła z mojego umysłu. Zastąpiła ją ta złowroga, demoniczna wersja. Więc proszę, ukaż mi się, chociaż jeden raz.
- Dobrze wiesz, że na zewnątrz czeka już na mnie trumna. - powiedział po chwili, wzdychając głęboko. Zabrzmiało to, jak silny powiew wiatru dochodzący z najgłębszych otchłani. Bezkresnej pustki, swoją pustością przewyższającą nawet kosmiczną próżnię.

- Na dworze czekają dokładnie trzy trumny. - poprawiłem go, przywołując w myślach ten niezbyt przyjemny widok. Trzy duże, drewniane trumny z uchylonymi wiekami, tylko czekające na mające w nich spocząć ofiary.

- Wiesz też, że nie mam dużo czasu.

- Bo mija on nieubłaganie. Tik-tak, tik-tak. Zgadzam się. Wiem to wszystko. Jeszcze lepiej od ciebie.

- Ale i tak zwracasz się do swojego uniżonego ucznia, jak do mistrza, mistrzu. - mówiąc to, pochylił się lekko do przodu.

- Nie jestem mistrzem. - skrzywiłem się, nieomal wypluwając ostatnie słowo — Już wolę być obrzucany niepohamowaną krytyką, niż bezpodstawnymi komplementami.

- Bycie czyimś mistrzem nie musi oznaczać bycia mistrzem w danej dziedzinie. - odparł uprzejmie — Przypomnieć ci, kto powołał mnie do życia?

- Ja.

- A kto za niedługo mnie uśmierci?

- Ja.

- No więc widzisz, mistrzu. Każdy władający cudzym życiem i śmiercią może być nazywany „mistrzem". Ty również.

Zamilkłem na chwilę. W jego słowach było trochę racji.

- To ty dałeś mi wszystko, co sprawia, że jestem, kim jestem. - ciągnął dalej — Jestem cząstką ciebie, a ty jesteś cząstką mnie. Uzupełniamy się nawzajem. Jednak tym, co różni mnie od ciebie, jest to, że to ja zostałem stworzony na twoje podobieństwo. To ja musiałem się dopasować, kiedy lepiłeś mnie samemu z tej lepkiej gliny.

- Ta glina nie była lepka. A przynajmniej nie od początku. Po prostu została skropiona łzami.

- Twoimi łzami, warto dodać.

Kiwnąłem głową.

- Zanim pozwolę ci ostatni raz ujrzeć moje oblicze, pozwól mistrzu, że zadam ci kilka pytań.

- Jak uniżony uczeń swojemu uwielbionemu mistrzowi.

- Dokładnie. - przyznał — A więc, czemu myślałeś, że moje pojawienie się coś zmieni?

- To dość bezpośrednie i brutalne pytanie.


- Czyż nie tego mnie uczyłeś, mistrzu? Być brutalnym i bezpośrednim?

Westchnąłem cicho. W moim wykonaniu brzmiało to jakby lekki powiew wiosennego wiatru przeleciał między formującymi się na nowo listkami.

- Potrzebowałem czegoś, co wypełniłoby pustki w moim sercu. - powiedziałem ostrożnie.

- A czymże są te pustki w twym sercu?

- Nie wiem dokładnie, jak wyglądają i czym są. Mogę tylko spekulować nad oczywistym faktem ich istnienia. Bo to, że są i to od dawna, jest pewne i proste do zrozumienia. Trudniejsze, niestety, jest zrozumienie, dlaczego się pojawiły.

- Pokazałeś mi kiedyś kanapę stojącą w domu starego palacza i alkoholika. Pokrywały ją liczne plamy i dziury wypalone niedopałkami dogaszanymi na powierzchni jej delikatnej, białej skóry. Czy to coś podobnego do stanu, w którym znajdowało się twoje serce, mistrzu?

- Można tak powiedzieć.

- A więc potrzebowałeś mnie, by wypełnić te dziury?

Kiwnąłem głową.

- A teraz powiedz szczerze. Czy spełniłem swoje zadanie?

- Nie mogę kłamać?

- To tylko mijałoby się z celem. Uczyłeś mnie przecież, mistrzu, że nie wolno kłamać.

- Uczyłem cię czegoś innego.

- Wybacz, inaczej zinterpretowałem twoje lekcje, drogi mistrzu.

- Kazałem ci zapamiętać: czasami kłamać można, a nawet trzeba. Jednak za to kłamstwo trzeba potem zapłacić. Nieraz srogą cenę.

- A więc, mistrzu, jesteś gotowy ponieść karę czyhająca na ciebie za twoje kłamstwo?

- Nie.

- Prosiłbym więc o czystą prawdę.

- Nie. Nie spełniłeś swojego zadania.

Zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad czymś dogłębnie.

- Przepraszam, mistrzu.

- Nie winą ucznia jest porażka, a jego mistrza. Tego też cię uczyłem. Żebyś...

- ...zawsze obwiniał mnie. Pamiętam.

- A mimo to nie stosujesz się do moich poleceń.

- Nie mogę na to patrzeć, mistrzu.

- Na co?

- Skończył się czas. - oznajmił nagle, donośnym tonem — Przepraszam. Niektóre kwestie muszą pozostać bez odpowiedzi.

Skinąłem głową.

- Przygotuj się do egzekucji. Trumna już czeka.

- Trzy trumny czekają.

Uśmiechnąłem się.

- Tak. Czekają trzy trumny. Na razie wypełnimy tylko jedną. Mistrz musi odpocząć.

Po tych słowach oboje opuściliśmy pomieszczenie. Światło zgasło. Na razie nie było potrzeby, by dalej płonęło.

Noc w szkole - Część pierwszaTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang