Smile my dear...

551 33 11
                                    


- Oh, Alastorze! Al, spójrz tylko – powiedziała Charlie, a na jej twarzy pojawił się dumny uśmiech.

Mężczyzna spojrzał na swoje dłonie, które powoli traciły czarny kolor. Przestały wyglądać jak mordercze szpony, pokryte krwią poległych, których mordował w czasie czystki, chcąc zdobyć moc tak wielką, że całe piekło kłaniałoby się tylko jemu.

Tego pragnął odkąd tu przybył – mocy i potęgi.

- Kto by pomyślał – powiedział zdziwiony, że i jego głos zmienił się na ludzki. - Po tak długim czasie... To naprawdę dziwne uczucie.

Coś w nim powoli pękało, jak pajęczyna na szybkie ciągnęła się przez całą długość szaleńczej duszy, dumnie gnała przed siebie, aż w końcu...

- Udało ci się! Zrobiłeś to! - Charlie złapała jego dłonie w swoje drobne, lekko ściskając. Na jej twarzy wciąż gościł promienny uśmiech, któremu Alastor nie mógł się oprzeć.

Za każdym razem rozpalała w nim ciepło, o którym zdążył zapomnieć nie raz. I to uczucie było wspaniałe. Dodawało mu sił, energii i odwagi. Mając Charlie u swego boku, całe piekło byłoby jego.

Mężczyzna zaśmiał się cicho, dotykając jej zarumienionego policzka. Jej spojrzenie było na tyle głębokie i czyste, że zdawać by się mogło, że zagląda wprost w twoją duszę. Charlie była jak mały promyk nadziei w bezdennej męczarni własnych myśli, które nałogowo plątały twoją głowę, łamały powszechne zasady moralności i sprawiały, że czułeś się zmarnowany każdego dnia coraz bardziej i bardziej. Kryjąc się za maską elokwencji, wyższości i pogardy w garści miałeś cały świat, ale w środku...

- Spójrz! - wykrzyknęła podniesionym głosem, wskazując na środek ulicy przed hotelem. W małym, świetlanym kręgu stało trzech aniołów o duszach czystych, niczym niezapisana kartka papieru. - Oni są tu dla ciebie. W końcu możesz opuścić to miejsce i do nich dołączyć.

- A więc tak? - spojrzał na jaśniejące w blasku zbawienia postaci.

Jego serce zabiło mocniej, ale też zabolało bardziej. Przed wieloma laty zdążył się już przyzwyczaić do wszystkiego co czekało go w piekle i raczej nie wyobrażał sobie, że będzie inaczej. Nie patrzył daleko w przyszłość, bo wiedział, że i tak to niczego nie zmieni. Ale spotkanie Charlie było przełomem.

To w tamtym momencie, kiedy zauważył ją w telewizji, a potem poznał w hotelu, poczuł, że coś się zmienia. Że powoli jego dusza nabiera rytmu. I wtedy, pierwszy raz od bardzo dawana poczuł się dobrze. Tak dobrze, że zgromadzone w hotelu, inne demony sprawiły, iż poczuł się niemalże bezpieczny.

Dotąd gnając szaleńczo przed siebie, próbując uniknąć bezsensownej śmierci, chcąc ochronić to co stało się dla niego ważne...

- A co jeśli... - spojrzał na dziewczynę. Jego głos w sekundzie stracił moc. - Co jeśli nie chce odchodzić?

- Ale dlaczego? - spytała zdziwiona.

- Kochanie, nie mogę cię tak po prostu zostawić – wydukał. Czuł, że już nie może ufać swojemu głosowi, który zdradzał jego rozgoryczenie i powstrzymywany krzyk.

Nie chciał tego. Nie chciał odchodzić. Po tym wszystkim, jak mógłby ją zostawić samą? Nie było już Vaggie, Angel'a, Niffty i Husk'a. Oni odeszli już dawno temu, dzięki ich pomocy i teraz... Teraz zostali tylko oni i pusty hotel.

- Al – dziewczyna pokręciła głową. - To nie jest żadna opcja, nie możesz tu zostać. Twoja dusza została zbawiona, a ty musisz odejść.

Nagle Alastor poczuł na ramionach mocny uścisk szponów. Coś szarpnęło nim w tył, przez co stracił równowagę i zachwiał się.

- Czekaj! Puść mnie! - spróbował się wyrwać, lecz nadaremno. - Kiedy odejdę zostaniesz sama. Nie ma już Vaggie, Angel'a, Niffty i... Husk'a – krzyknął, oddychając ciężko. Wciąż szarpiąc się, czuł jak jego serce powoli pęka. - Oni zniknęli, odeszli! Puść mnie!

W kącikach oczu dziewczyny zebrały się pojedyncze łzy.

- Charlie, błagam cię – spojrzał na nią, a na jego twarzy wymalowało się wyraźne cierpienie. Próbował stłamsić w sobie to uczucie pustki, ale było one tak wielkie i krzyczało w niebo głosy, że nie potrafił sobie z tym poradzić i wszystko co czuł opuściło go. - Nie chcę cię zostawić. Charlie proszę! Nie chcę, żebyś została sama!

- Uśmiechnij się – powiedziała spokojnie, patrząc na niego. Ona też ukrywała ten wielki ból za maską powagi. - Nigdy nie jesteś w pełni ubrany bez niego... A nie chcesz iść do nieba nieubrany, prawda?

Czemu mówiła jego słowa? Czemu tak bardzo chciała go odesłać, kiedy on pragnął zostać z nią. Być przy niej, czuwać i chronić. Nie mógł pojąć, dlaczego tak bardzo wszystko naraz się schrzaniło!

- Charlie, nie! Proszę! - załkał, zamykając oczy.

Ta pusta była zbyt wielka. Rozdzierała od środka jego duszę na milion kawałków, które znikały gdzieś w przestrzeni, bezwiednie żegnając się raz na zawsze. To była jego szansa, ale i przekleństwo, którego nie mógł od tak zaakceptować.

Chciał zostać! Pragnął codziennie widzieć uśmiech Charlie, słyszeć jej perlisty śmiech, dotykać jej delikatnej skóry i smakować słodkich warg.

- Żegnaj, Alastorze – pomachała mu na pożegnanie, ściskając materiał swojej marynarki.

Grunt spod jego nóg osunął się. Aniołowie rozprostowali swoje potężne skrzydła i unieśli się wysoko w górę, ciągnąć za sobą w końcu zbawioną, martwą już od środka duszę.

- CHARLIE!  

Smile, my dear... || Hazbin HotelWhere stories live. Discover now