Piątek, 30 listopada.

8 1 0
                                    

Bar mleczny przy Tangletown może nie jest pięciogwiazdkową restauracją, która wyszła spod ręki Gordona Ramsaya, ale to nie zmienia faktu, że serwują tam najlepsze naleśniki i gofry w całej Minnesocie. Rodzice zawsze zabierali nas tu z Morganem, żeby poprawić nam humor albo uczcić jakiś wielki dzień. 

Kiedy tylko Kondraki usłyszał o propozycji wyjścia na coś słodkiego, krzyknął radośnie, że bez niego mamy się nigdzie nie wybierać. Zaczekaliśmy jeszcze godzinę do zamknięcia lodowiska i razem wybraliśmy się do Daisy Clover's Bar. W międzyczasie napisałam do taty, że wrócę dziś z Evanem, na co zareagował wymowną wiadomością: Baw się dobrze, kochanie ;)

- Zamówić wam kakałko, dzieciaczki? - pyta Connie prześmiewczo - Na lepszy sen. 

Kiedy zajmujemy stolik rzuca jeszcze żartami typu "już dawno po dobranocce, powinniście leżeć w łóżkach, nicponie" albo "czuję się jakbym przeżywał drugą młodość w waszym towarzystwie". 

Zaczynamy dyskutować o najlepszym deserze dostępnym w menu, ale ostatecznie każdy decyduje się na coś innego. Ja zamawiam gofry z dżemem wiśniowym i miodem. 

Kiedy kelner odchodzi od nas po przyjęciu zamówienia, Connie oświadcza, że dostał esemesa od dziewczyny i musi wracać do domu. 

- I kto musi się kłaść wcześniej do łóżeczka? - krzyczę za nim. W drzwiach rzuca mi jeszcze jakieś przebiegłe spojrzenie. A to co niby ma znaczyć?

Kiedy przynoszą nasze zamówienie, łapię za małą buteleczkę z miodem i wylewam całą jej zawartość na moje gofry. Evan przygląda mi się z cieniem uśmiechu na ustach.

- No co? 

- Nic - odpowiada, odchrząkując - Z taką ilością składników zaserwowałaś sobie raczej miód z goframi, a nie gofry z miodem. 

- Gofry bez miodu to nie gofry. 

Znów udaje mi się go rozśmieszyć, jednak radość szybko znika z jego twarzy, kiedy sprawdza telefon. 

- Jeśli chcesz pogadać o tym, co stało się na lodowisku, to mogę... - zaczynam, ale Evan szybko mi przerywa. 

- To nie twoje problemy, Margo - ucina, a ja czuję się dotknięta tym odtrąceniem. Serio nie mógł się chociaż zdobyć na głupie "może innym razem, nie chcę teraz o tym rozmawiać". 

Chciałabym pomóc, ale bez jego zaangażowania wszystko pójdzie na nic. 

Wzruszam ramionami i biorę się za jedzenie. Zauważam, że Evan nawet nie ruszył swoich naleśników. Wpatruje się teraz tylko w widoki za oknem. Jest mi odrobinę niezręcznie. Matko, przecież ja nawet nie umiem dogadać się z chłopakami z mojej szkoły, a co dopiero z taki trzy lata starszym Evanem Hudsonem. 

Drzwi baru otwierają się, a mnie owiewa zimne powietrze. Do środka wchodzą Irene i Jess z ich (chyba) chłopakami. Szybko odwracam głowę i spuszczam wzrok na moją do połowy zjedzoną porcję gofrów, mając nadzieję, że mnie nie zauważą. Evan szybko wyłapuje moją reakcję. 

- Co się dzieje? - pochyla głowę w ten sam sposób, co ja i ścisza głos.

- Nic takiego - odpowiadam, czując ciepło na policzkach.

Evan prostuje się nagle i patrzy na mnie badawczo. 

- Nic takiego? - pyta sceptycznie - A ja myślę, że boisz się tej grupy nastolatków, która tu przed chwilą weszła. Dlaczego nie chcesz, żeby cię zobaczyli?

- Chodzimy do jednej klasy - wzdycham, kapitulując - Można powiedzieć, że nie darzymy się nawzajem zbytnią sympatią ani szacunkiem. 

Odwraca głowę, żeby na nich zerknąć, a kiedy znów na mnie spogląda, widzę, że wymyślił jakiś szatański plan. 

- Podaj mi ręce - prosi, a kiedy tego nie robię, sam za nie łapie - A teraz uśmiechnij się ładnie. Nie tak jakbyś miała syndrom sztokholmski, powiedziałem ładnie.

Dziewczyny cały czas stoją przy barze, więc doskonale nas widzą. Nie jestem pewna czy patrzą w tym kierunku, ale wolę tego nie sprawdzać. 

- Po co to robisz? - pytam, nie przestając się uśmiechać. Evan wciąż trzyma moje ręce. - Myślisz, że będą o ciebie zazdrosne? Nie pochlebiaj sobie tak. 

Evan zaczyna się śmiać, przez co i ja się uśmiecham, tym razem szczerze. 

- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś strasznie bezpośrednia? 

- Dzisiaj już jakieś dziesięć razy. 

Znowu się śmieje i tym razem mam prawie pewność, że Irene i Jess zwróciły na nas uwagę. 

Za oknem zaczyna sypać śnieg, choć prawie go nie widać, bo jest już całkiem ciemno. Nagle słyszymy dzwonek jego telefonu, ale Evan na niego nie reaguje. 

- Jeszcze nigdy nie miałam udawanego chłopaka - mówię, starając się skupić na sobie jego uwagę. 

- Myślałem, że takie rzeczy to norma w dzisiejszych liceach - odpowiada - Chyba powinniśmy się już zbierać. Twoi rodzice mnie zabiją za to, że odwożę cię tak późno. 

Drugą część zdania wypowiada na tyle głośno, żeby ludzie wokoło słyszeli. Jestem odrobinę rozczarowana, że to już koniec. Evan wstaje, wciąż nie puszczając moich dłoni daje mi szybkiego buziaka w usta, a potem ciągnie w stronę wyjścia. 

Płatki śniegu, które wciąż wirują w powietrzu, w zetknięciu z moją skórą momentalnie zmieniają się w wodę.

Jak zostać błękitnym słonecznikiem o smaku miodu - poradnik dla opornych.Where stories live. Discover now