Nie wiedziałeś, że zakochałeś się w martwej gwieździe?

10 2 1
                                    


Nieśmiałe pukanie do drzwi sypialni usłyszał akurat w momencie, w którym usiłował zdusić kolejną falę szlochu w zmiętą poduszkę. Nie był pewien, jak długo już ukrywa się przed całym światem w pokoju gościnnym w domu Potterów, nawet nie wyściubiając nosa zza drzwi; godziny przelatywały mu między palcami jak piasek, głosy na parterze to cichły, to znów narastały, a on sam konsekwentnie na każde zadane mu pytanie odpowiadał milczeniem. Pomiędzy snem, uprzejmym dziękowaniu mamie Jamesa za wszystko, co przynosiła na nocny stolik przy jego łóżku, a czego nawet nie tknął, a gapieniem się w ścianę i odtwarzaniem w głowie wydarzeń minionej nocy nie było nic. Czy to naprawdę była poprzednia noc, czy nie minęła już cała wieczność? Za każdym razem, gdy na korytarzu usłyszał zbliżające się kroki i przez uchylone drzwi ktoś do niego zaglądał, udawał, że śpi. Zwykle był to James i w odpowiedzi słyszał tylko jego gniewne pomrukiwania; Łapa już od dawna nie mógł oszukać Rogacza.

James chciał pomóc; nie wiedział tylko jak. Czekał więc na instrukcje od swojego przyjaciela, uważając jednak, by nie popychać go zbyt mocno, i im dłużej nie dostawał od niego ani słowa, tym częściej Syriusz słyszał jego szybkie i nerwowe kroki. Spodziewał się, że to on stoi właśnie za drzwiami.

Syriusz zaklął pospiesznie, wycierając wilgoć z rozpalonych policzków. Po raz pierwszy, odkąd opuścił mury rodzinnego domu Blacków – ha! po raz pierwszy, odkąd był małym dzieckiem – pozwolił sobie na płacz; ciepłe łzy spływające po jego twarzy wydawały się dziwne w zetknięciu ze skórą, szczególnie w miejscu, w którym jego żuchwa nadal piekła po spotkaniu z pięścią Oriona i pierścieniem Dumnego Rodu Blacków. Jednocześnie płacz sam w sobie przynosił mu swego rodzaju ulgę, a spazmatycznie drgająca klatka piersiowa wydawała się nagle dużo bardziej na miejscu niż próby powrotu do głębokich, spokojnych oddechów. Niemniej, bez względu na to – i na stan, w jakim wczorajszej nocy widział go najlepszy przyjaciel – była to ostatnia sytuacja, w jakiej chciał, żeby zastał go James.

Próbując doprowadzić się do porządku, w pośpiechu skopał z łóżka swoją pogniecioną pościel i biorąc głęboki oddech szarpnął za klamkę. W drzwiach jednak, zamiast rozczochranej czupryny Jamesa Pottera, ukazała się mu znajoma postać o arystokratycznej wręcz posturze. Mężczyzna ubrany był w ciemną, misternie haftowaną szatę, kruczoczarne włosy miał ściągnięte w kucyk z tyłu głowy, a pod pachą nadal trzymał swój ulubiony, cienki płaszcz; ten sam, który podczas zabaw w dzieciństwie służył jemu i Regulusowi za przebranie Merlina, podczas gdy ten drugi jako Artur wymachiwał pogrzebaczem i walczył z niewidzialnymi smokami.

- Mogę wejść? - Alphard Black uśmiechał się do niego z typową dla siebie nonszalancją, choć w jego ciemnych oczach czaił się niepokój.

Nie wiedząc, co innego mógłby zrobić, i nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa, Syriusz niezgrabnie ustąpił wujkowi miejsca tak, by ten mógł przejść w drzwiach. Udając zainteresowanie lub też nie, mężczyzna zaczął ciekawie rozglądać się po niewielkim pokoju w milczeniu. Być może wyczuł zdenerwowanie siostrzeńca i chciał dać mu w ten sposób kilka chwil na zebranie myśli, za co chłopak pewnie byłby mu wdzięczny, gdyby tylko mógł choć trochę się uspokoić. Poczuł jak blednie, kiedy oczy starszego mężczyzny zatrzymały się wreszcie na nim. Wiedział, że nie ma żadnych powodów do tego, żeby bać się Alpharda; wujek nigdy nawet nie podniósł na niego głosu, a co więcej, stawał w obronie chłopca, gdy rodzice traktowali go źle w jego obecności. Niemniej, wspomnienie minionej nocy i gniewnych błysków w oczach Walburgi Black było jeszcze na tyle świeże, że nie mógł powstrzymać przechodzącego wzdłuż jego kręgosłupa dreszczu. Po twarzy eleganckiego czarodzieja przeszedł grymas, a jego wzrok spochmurniał, lecz tylko na chwilę i Syriusz domyślił się, że jego uwagę musiał przykuć purpurowy siniak zdobiący lewą część jego twarzy. Odkąd pojawił się u Potterów, nie mógł zmusić się do spojrzenia w lustro, ale oczywistym było, że musiał rozkwitnąć już do całkiem pokaźnych rozmiarów, zupełnie jak jakieś trofeum.

IcarusWhere stories live. Discover now