13

115 6 0
                                    

***

Levi obudził się na twardej, betonowej posadzce. Przez kilka minut nie wiedział gdzie się znajduje, ale po chwili zalała go fala wspomnień zeszłego wieczoru. "Bar, urodziny Ghuntera, Petra, Ludovica".

Zamrugał kilkakrotnie oczami, żeby przyzwyyczaić się do światła. Podniósł się do pozycji siedzącej, czego od razu pożałował, bo zakręciło mu się w głowie i miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Pierwszym co zauważył był brak sprzętu do trójwymiarowego manewru. Następnie poczuł na swoich nadgarstkach ciężkie metalowe kajdany i łańcuch, który był przyczepiony z jednej strony do ściany celi, a z drugiej do jego kajdanów. Jego koszula była brudna, a włosy poplątane. Otaczały go kraty. Chyba był w jakiejś klatce.

-Levi?- usłyszał po swojej prawej. Odwrócił się w kierunku głosu i to co tam zobaczył sprawiło, że zamarł. Ludovica siedziała na ziemi w sąsiedniej celi. Jej nadgarstki były wolne od okowów a ona sama wyglądała o wiele lepiej niż Levi. Dziewczyna uśmiechnęła się kącikami ust.

-Znowu wpadliśmy, co?

Levi skinął lekko głową. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Na przeciwko cel jego i Ludovici znajdowało się pięć mniejszych klatek, w których zamknięci byli wszyscy ich towarzysze z wczorajszego wyjścia. Levi dopiero teraz zorientował się, że jego jako jedynego krępowały kajdany. Wszyscy byli nieprzytomni. Levi zlustrował ich wzrokiem. Jednej osoby brakowało.

-Gdzie jest Eren?- zapytał.

-Nie wiem- odparła Ludo.- Jak się obudziłam już go nie było.

Levi nie zareagował. Siedział przez dłuższą chwilę nieruchomo.

-Co ci zrobili?- zadał w końcu pytanie dziewczynie. Ona na to tylko prychnęła.

-Mi? Nic mi nie jest. Obeszli się ze mną nawet łagodnie. Raczej co zrobili tobie?

-Jak cię złapali?- Levi kompletnie zignorował poprzednie pytanie dziewczyny.

-Petra wyszła żeby cię poszukać a my wszyscy poszliśmy za nią i...-zaczęła dziewczyna.

-Kazałem ci nie wychodzić- Levi spojrzał się na nią wściekłym wzrokiem.

-Tak, ale oni wyszli a ja tylko...

-Nie obchodzi mnie to! Ty miałaś zostać.

Ludovica zwiesiła głowę. Wiedziała, że Levi nie jest na nią zły. Raczej był wściekły, bo go nie posłuchała. On przecież chciał tylko, żeby ona była bezpieczna, a Ludovica jak zwykle... Z jej oczu pociekły łzy.

-Nie, Ludo nie płacz, nie chodziło mi o to...- Levi chciał podejść do krat, ale łańcuchy w okrutny sposób mu to uniemożliwiły.

-Boje się- szepnęła tylko dziewczyna.

Nagle ciężkie metalowe drzwi otworzyły się, a w nich stanęło kilku barczystych mężczyzn. Jeden z nich wyszedł na przód i kopnął w kraty klatki Ludovici szczerząc się przy tym. Dziewczyna przyparła plecami do ściany za sobą, ale zaraz po tym wyprostowała się, wytarła łzy i spojrzała się oprawcy prosto w oczy zaciętym wzrokiem.

Hałas sprawił, że wszyscy którzy dotychczas byli jeszcze nieprzytomni obudzili się. Wszyscy wyglądali na równie zdezorientowanych.

-Pobudka!- krzyknął mężczyzna.- Nie będziemy wiecznie czekać!

Levi nadal się nie poruszył. Stał w tym samum miejscu, w którym się znajdował, kiedy ci mężczyźni tu weszli. Uważnie obserwował tego, który wydawał się być ich przywódcą- czyli tego, który krzyczał.

Mężczyzna w końcu, kiedy upewnił się, że wszyscy jego więźniowie już się obudzili skierował swój wzrok na Levi'a.

-A więc to ty- prychnął i splunął na ziemię pod butami kapitana. Levi nadal się nie poruszył. Patrzył się oprawcy prosto w oczy.

Oprych zaśmiał się krótko i z wyjął z kieszeni mały kluczyk.

-Jak nie chcesz gadać, to przynajmniej będę miał z tobą trochę zabawy...- mówiąc to włożył kluczyk do dziurki od celi kapitana. Ten w ogóle nie zareagował.

Mężczyzna z hukiem otworzył klatkę, czym wywołał okrzyki protestu reszty uwięzionych. Krzyki zostały szybko stłumione przez resztę mężczyzn. Ludovica patrzyła się z przerażeniem na rozgrywającą się przed nią scenę. Wiedziała, że Levi był silny i był w stanie sobie poradzić w każdej sytuacji, ale do jasnej cholery teraz było inaczej. Jego ręce były skute kajdanami, które co więcej były przymocowane ciężkim łańcuchem do ściany. W tej sytuacji był całkowicie bezbronny.

Oprawca zamachnął się na kapitana i już chciał go uderzyć, ale mniejszy mężczyzna zrobił unik i w ułamku sekundy znalazł się za jego plecami. Potem już wszystko działo się szybko. Levi jednym ruchem oplótł łańcuch wokół szyi oprycha i zaczął go dusić. Przez krótką chwilę żaden z pomocników się nie ruszał, ale w końcu pobiegli na pomoc swojemu przełożonemu. Jeden z nich chwycił Levi'a za ramiona za co otrzymał mocnego kopniaka między nogi, a kolejny, który próbował tego samego po drugiej stronie dostał łokciem w twarz. Niestety kolejnych dwóch ruszyło razem. Jeden z nich uderzył Levi'a w głowę, za co oberwał łańcuchem żuchwę, ale już kolejnemu udało się podciąć kapitana. Niski mężczyzna upadł na ziemię, a zaraz za nim przywódca oprychów. Przycisnął Levi'a ciężarem swojego ciała do ziemi i desperacko próbował się wyplątać z łańcuchów. Niestety z pomocą swoich kolegów w końcu mu się to udało. Ciężko dyszał i trzymał się za gardło.

-Wyjdźcie- wydał polecenie swoim podwładnym.

Grupa napastników posłusznie opuściła celę. Ich dowódca w końcu podniósł się z ziemi i szybko, żeby uniemożliwić Levi'owi podniesienie się kopnął go prosto w brzuch. Potem, z dziką satysfakcją zrobił to jeszcze raz i jeszcze i jeszcze... Ciemnowłosy nawet się nie zająknął. Patrzył nadal uparcie prosto w oczy swojego oprawcy i oddychał ciężko.

Z oczu Ludovici popłynęły pierwsze łzy. Nienawidziła, kiedy ktoś go krzywdził. Gdyby tylko wtedy nie pozwoliła mu wyjść... To była jej wina. Nienawidziła siebie za to.

Petra patrzyła się z przerażeniem na te wszystkie zdarzenia. Krzyczała ile sił w gardle, żeby ten obrzydliwy typ przestał się nad nim znęcać, podobnie jak cała reszta jej oddziału. Co chwila byli uciszani przez pomocników tego łajdaka, ale kiedy tylko tamci opuszczali broń, oni zaczynali od nowa.

Oprawca zirytowany brakiem reakcji chwycił go za włosy i podniósł. Spojrzał się na niego z pogardą.

-Myślisz, że jesteś silny, psie?- prychnął.- Nie możesz się nawet obronić. Żałosne!

Nagle mężczyzna oberwał w głowę łańcuchem, który Levi trzymał w ręku. Musiał go chwycić, podczas gdy tamten mówił. Oprawca upadł na ziemię, a z jego skroni spłynęła strużka krwi.

Jego podwładni niemal natychmiast chwycili go za ramiona i podnieśli. Potem zniknęli za drzwiami tak szybko jak się pojawili.


Maybe Someday II SnKWhere stories live. Discover now