Twoje oczy

947 66 26
                                    

Niczym błysk pierwszych promieni słońca na zimnej tafli zamarzniętego jeziora.

Były dla mnie jak kotwica, która pozwalała utrzymać mi się na powierzchni, by nie utonąć w otchłani cierpienia, bólu i rozpaczy.

Wystarczyło, że je zmrużyłeś, a ja już wiedziałam, o co chodzi.

Wystarczyło, że je zamknąłeś, a podchodziłam na tyle blisko, by czuć energię, którą emanowałeś.

To w nich widziałam te wszystkie emocje, które ukrywałeś przed całym światem. 

Chowałeś współczucie, troskę, strach i słabość, tak głęboko, że czasami nawet ja, traciłam nadzieję, że kiedykolwiek je znajdę w Twojej szarej duszy.

Jednak chwytałam się kurczowo Twojego spojrzenia. 

To ono sprawiło, że miałam siłę do walki.

Nie odpuszczałam, nawet jak krzyczałeś mi prosto w twarz, kim dla ciebie jestem. Bolało, ale przecież nigdy nie zaprzeczałam, że umiałeś zranić mnie niczym najostrzejszy nóż. Śmiałeś się z mojej bezsilności, bezradności i zagubienia. 

Jednak ciągle wierzyłam, że gdzieś tam jest ten, dla którego straciłam serce.

Patrzyłeś na moje cierpienie i łzy. Słuchałeś moich krzyków i błagań. Śmiałeś się, gdy Twoja ciotka z chorym uwielbieniem, wbijała ostrze w moją rękę. 

Wtedy tylko twój widok, sprawiał, że zmuszałam się do kolejnych oddechów.

Chciałam żyć.

Kolejne tortury wyciskały ze mnie resztki mojej gryfońskiej siły. Z trudem znosiłam cierpienie i śmierć przyjaciół, ból, głód i pragnienie. Jedyne co chciałam pamiętać z tamtego czasu, to Twoje oczy. Patrzyły na mnie w ciemnościach. Błyszczały niczym w gorączce, niezdrowo.

Nie odzywałeś się.

Bardzo dobrze wiedziałam - bałeś się, że słowa cię zgubią.

Mówiłeś kiedyś, że przy mnie czułeś się jak pierwszoklasista. Byłam dla ciebie księgą, którą chciałeś co dzień otwierać na pierwszej stronie i raz za razem uczyć się mnie na nowo. 

Mało mówiłeś, jednak gdy mówiłeś, każda komórka mojego ciała drżała.

Słuchałam Cię wtedy uważniej niż kiedykolwiek, jakiegokolwiek nauczyciela. Chłonęłam każde słowo, każdy dźwięk, a potem, gdy stałeś w ciemności i na mnie patrzyłeś, cisza bolała bardziej niż tortury.

Twój widok, pośród tych, którzy siali śmierć, odbierał mi resztki chęci do życia.

Stałeś wśród nich dumny, wyniosły, zimny. 

Identyczny tak jak ojciec.

Nawet nie drgnąłeś, gdy różdżka Twojej ciotki znowu się uniosła.

Byłeś jak zimny posąg, w którego wnętrzu zamknięty był ten, którego kochałam.

Nie wiedziałam, ile już trwało to piekło. Budziłam się i spałam, błagając w duchu, by to wszystko już się skończyło.

Może to Merlin mnie wysłuchał, może ktoś nade mną czuwał...

Usłyszałam, potężny huk a po nim krzyki i nawoływania.

Tkwiłam w ciemnościach, wdychając zapach śmierci, stęchlizny i bólu, czekając na swoją kolej.

Pogodziłam się z tym, że już nigdy nie ujrzę słońca.

Zostałam wyciągnięta ze swojej trumny za życia. Jeden z Twoich pobratymców, czując, że to już koniec chciał poużywać po raz ostatni.

Obdarta z człowieczeństwa i godności, leżałam pogrążona w bólu i czekałam na ostatnie tchnienie.

Jednak upragniona śmierć nie nadchodziła.

Nadszedłeś Ty.

Wziąłeś moje ciało w ramiona i z nadludzkim wysiłkiem uniosłeś poranionymi dłońmi. Krwawiłeś. Czułam, tak dobrze znany mi miedziany zapach.

Szepnąłeś przez łzy, żebym nie odchodziła. Przepraszałeś, błagałeś o wybaczenie, a ja nie miałam siły, żeby odpowiedzieć.

Nie winiłam Cię.
Nigdy.

Niosłeś mnie, szepcząc, że niedługo będę bezpieczna, że już nikt nigdy mnie nie skrzywdzi. 

Biegłeś, chociaż każdy ruch sprawiał, że z Twoich ust wydobywał się jęk bólu.

Byłeś tak strasznie ranny.

Moją twarz owiało zimne powietrze. Przeraźliwy pisk wypełnił nasze uszy, a Ty upadłeś na kolana. 

Całowałeś mnie, tak jakby to były ostatnie nasze chwile.

Całowałeś, chociaż czułeś tylko smak krwi. Dotykałeś moich włosów i twarzy, jakbyś chciał je zapamiętać.

Chociaż tak bardzo chciałam patrzeć w Twoje oczy, ciemność ogarnęła mój umysł.

Opowiadali mi.

Trzymałeś moje bezwładne ciało i krzyczałeś. Krzyczałeś w granatowe niebo, z rozpaczą, jaką nigdy nikt nie słyszał. Byłeś pewny, że odeszłam. 

Z trudem Cię odciągnęli. 

Opadłeś kilka metrów dalej, szarpiąc mokre źdźbła trawy. Wyrywałeś ją z korzeniami, jakbyś to miało pomóc wyrwać ból z twojej piersi.

A potem się obudziłam i wiedziałam. Patrzyłam na przyjaciela, jednak unikał mojego wzroku. Chłodnymi palcami trzymał moją dłoń, jakby to miało uchronić mnie przed cierpieniem.

W końcu spytałam.

Nie zdziwił się, że moje pierwsze słowa to właśnie te o Tobie. Jednak nawet się nie uśmiechnął. Gdy przymknęłam powieki, szybko otarł łzę.

Nie naciskałam.

Kilka dni później, gdy przyszli oboje i po raz kolejny spytałam, było widać na ich twarzach, że coś jest nie tak. 

Milczeli, jakby to, co mieli mi do powiedzenia, miało mnie zniszczyć do końca.

Nawet nie wiedziałam, jak blisko prawdy byłam.

Odzyskałam siły, a Ciebie nadal nigdzie nie było. Przestałam pytać. Gdzieś w głębi mnie, zgasła mała iskierka.

Nie wiedziałam, w którym momencie zrozumiałam, że Ciebie już nie ma.

Nie mogąc znieść mojego cierpienia, w końcu odkryli przede mną prawdę.

Oddałeś za mnie życie.

Gdy oni pochylali się nad moim bezwładnym ciałem, Twój ojciec przed wydaniem ostatniego tchu zrobił ostatni ruch.

Zebrałeś wszystkie swoje siły, by wstać i mnie osłonić. Klątwa, która popłynęła w moją stronę, ugodziła jednak nie we mnie, a w Ciebie. 

To nie była Avada, to było coś o wiele gorszego. 

Osunąłeś się obok, a Twoja dłoń musnęła moje chłodne palce.

To był ostatni nasz dotyk.

Nie miałam okazji Ci podziękować.

Uratowałeś mnie dwa razy. Ochroniłeś, chociaż myślałeś, że odeszłam.

Dziękuję.

Dziękuję i obiecuję, że teraz to ja będę chronić tę cząstkę Ciebie, która we mnie rośnie, tak jak Ty chroniłeś mnie.

Bo uratowałeś nie jedno, a dwa życia, Draco.

Nie jedno, a dwa serca.

Twoje oczy / Miniaturka DramioneWhere stories live. Discover now