I.

794 16 11
                                    

i'm going under, and this time, i fear there's no one to save me

          Manipulował mną.

          Cholernie mną manipulował, a ja jak idiotka lgnęłam do niego za każdym razem. Był ideałem. Ideałem mężczyzny każdej kobiety, która miała parę oczu i potrafiła patrzeć stabilnie na świat. Był wcieleniem greckiego bożka, niemal Adonis dla każdej. Był moim latem, ciepłym, namiętnym i trwałym. Poświeciłam mu wszystko. Całą siebie, swoje łzy, serce, pot i śmiech. Byłam przy nim, dłużej niż ktokolwiek inny, powtarzając sobie, każdego wieczoru, że jutro będzie lepiej. Tylko że to nigdy się nie poprawiało, a ja tkwiłam w tym przez ten cały czas. Nie szukałam wyjść, bo nie znałam żadnego sposobu, by to zrobić. Oddałam mu wszystko. Oddałam mu najlepsze lata mojego życia.

          Mój Boże, lata!

          Patrząc na wszystko z perspektywy czasu, nie potrafiłam uwierzyć, jak głupim byłam człowiekiem. Jaką cholerną idiotką, stałam się przez niego i jakim wrakiem człowieka finalnie zostałam. Idealizowałam go, odkąd pierwszy raz spojrzałam w jego ciemne oczy i poczułam jego oddech na swojej skórze. Od momentu, kiedy nasze dłonie zetknęły się przez przypadek na szkolnej ławce, gdy oboje sięgaliśmy po próbki tkanek na lekcji biologi. Nie sądziłam, że przepadnę dla niego od pierwszego wierzenia. Byłam poukładana. Miałam swoje wartości i znałam swój cel w życiu.

          A jednak przepadłam w jego oczach.

          Był idealny. Tylko to słowo godnie go opisywało. Idealna twarz, lekko opalona z rysami twarzy, wyrzeźbionymi przez samego Michała Anioła. Oczami tak ciemnymi, jak nocne niebo i ustami różowymi niczym najdelikatniejsza róża. Jego ciało, sposób poruszania i gestykulacja przyciągały mnie do niego niczym magnez. Był tym, czego pragnęłam. Niczym urealniony sen, dawał mi uczucia, których wcześniej nie znałam.

           I zakochałam się. Przysięgam, że się zakochałam.

          Było wspaniale. Klasa maturalna minęła szybko i oboje byliśmy w sobie szaleńczo zakochani. Nie widziałam poza nim świata. Rzeczywistość wydawała się różowa, a czas jakby stawał w miejscu. Byliśmy tylko my. Ja i on, nikt więcej, nikt mniej. Nie rozstawaliśmy się nawet na chwilę, wszystko robiąc razem. Na osiemnaste urodziny Charlotte, poszliśmy razem, nawet jeżeli za nią nie przepadał. Impreza pożegnalna mojego wujka, byliśmy tam razem, chociaż nigdy w życiu nawet się nie spotkali. Nawet na corocznym ognisku, organizowanym przez drużynę koszykarską mojego najlepszego przyjaciela, byliśmy tam razem, mimo że nie znał tam niemal nikogo. Byliśmy jednością, gdzie ja tam on. Gdzie on, tam ja. Nie przeszkadzało mi to, wręcz cieszyłam się, że miałam przy sobie kogoś, na kim tak bardzo mogłam polegać. Wiedziałam, że mogę liczyć na niego w każdej chwili swojego życia i nigdy mnie nie zawiedzie. Powtarzałam sobie, że mnie kocha. Powtarzam sobie, że mu na mnie zależy.

          Nawet nie pamiętam chwili, kiedy cała reszta przestała mieć znaczenie i zaczął się liczyć tylko on. Ograniczyłam kontakty z przyjaciółmi do minimum, skupiając się tylko na ukochanym. Do końca szkoły, przerwy spędzałam z nim, daleko od znajomych, którzy zaczęli patrzeć na nas nieprzychylnym wzrokiem. Byłam głucha na ich słowa, na ich prośby. Przez cały czas wierzyłam, że to oni kłamią, chcąc mnie od niego oddalić. Nie wierzyłam Lotty, kiedy mówiła mi, że się zmieniłam. Nie słuchałam Marco i Francesci, gdy powtarzali mi, że ma na mnie zły wpływ. Kłóciłam się z Leónem, gdy mówił mi, że on mnie wykorzystuje i sprowadza na dno. Zaczęłam robić wszystko pod jego dyktando, włączając w to jego nakazy, z kim mogę, a z kim nie mogę się spotykać. Zamknęłam się na każdego, oprócz niego i nawet kiedy przeszukiwał moje rzeczy, wmawiałam sobie, że robi to z miłości.

𝙎𝙊𝙈𝙀𝙊𝙉𝙀 𝙔𝙊𝙐 𝙇𝙊𝙑𝙀𝘿 || short story [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz