Rozdział siódmy

7.6K 471 26
                                    

Wszystko działo się tak szybko, za szybko. Ciężkie, szare kłęby dymu w towarzystwie gorących języków ognia zaczęły wypełniać mieszkanie Arleen, by powoli przenosić się na resztę budynku. Justin nie potrafił zebrać się w sobie, nie potrafił złapać porządnego oddechu, ani tym bardziej poruszyć się. Leżał jak sparaliżowany próbując zmusić swoje ciało do ruchu. Wiedział przecież, że Arleen, która dostatecznie już się nacierpiała znajduje się pod nim i, że prawdopodobnie znowu ją krzywdzi. Dzwoniło mu w uszach, płuca coraz bardziej wypełniały się cuchnącym dymem uniemożliwiając mu oddychanie. W końcu jednak Justin znalazł w sobie na tyle siły, by przekręcić się na bok. Rąbnął ramieniem o twardą powierzchnię lądując obok dziewczyny, policzek przycisnął do nagrzewającej się podłogi. Dopiero wtedy poczuł, że pieką go plecy. Nie wiedział skąd dokładnie wzięło się to uczucie, ale nie przejmował się tym zbyt skupiony na ucieczce. Musieli zwiewać, jak najszybciej i jak najdalej.

- Arleen? - szepnął, by po chwili zanieść się kaszlem. Chciał tylko wiedzieć, że wszystko z nią w porządku. Chciał się upewnić, że nic jej nie jest.

Szatynka otworzyła szeroko oczy, które od razu  zapiekły ją od dymu. Wyglądała na strasznie zdezorientowaną, gdy spojrzała na Justina. Chłopak dostrzegł w jej zielonych tęczówkach strach, ale nie było śladu łez i co dziwne nawet się nie krzywiła. Przybrała kamienny wyraz twarzy, więc trudno było mu ocenić czy aby na pewno wszystko z nią w porządku. Rozejrzała się nerwowo na boki słysząc pierwsze głosy spanikowanych ludzi, którzy z pewnością usłyszeli wybuch i poczuli, że cały budynek się zatrząsł. Dziewczyna szybko podciągnęła się do góry, by następnie wyciągnąć dłoń w stronę Justina. Zaskoczony jej zachowaniem pozwolił sobie pomóc i chwilę później stał na własnych nogach tuż obok niej. Zachwiał się lekko, jakby miał znowu wylądować na ziemi, ale wtedy Arleen chwyciła go za ramiona z przerażoną miną. Posłała mu pytające spojrzenie, w którym widać było ogromną troskę.

Martwiła się o niego. Myśl o tym, że coś mu się stało była przerażająca, ale Alreen nie wiedziała dlaczego tak bardzo jej zależy na Justinie. Wciąż nie potrafiła tego zrozumieć, ani logicznie wytłumaczyć. Justin zupełnie ignorując jej opiekuńczość strącił małe dłonie z ramion. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, a całe piętro pochłonięte było już przez ogień. Stare, spróchniałe belki, które podtrzymywały konstrukcje kruszyły się i łamały powodując, że oboje czuli się coraz bardziej przerażeni.

- Pośpiesz się! - wrzasnął nagle Justin i rzucił się w stronę schodów. Najważniejsza była dla niego ucieczka. Nic innego w tym momencie się nie liczyło.

Arleen zdążyła wyciągnąć przed siebie rękę próbując go złapać, ale Justin już zniknął w kłębach dymu. Dziewczyna czuła, że jest jej strasznie gorąco od buchającego ognia. Serce waliło w jej klatce piersiowej jak szalone. Kończył się jej się czas, a ona wciąż stała w jednym miejscu gapiąc się w nieznaną przestrzeń. Schody powinny znajdować się trochę bardziej po prawej stronie - pomyślała. Spojrzała na swoją obolałą nogę, a z jej ust uciekło głośne westchnięcie. Czy Justin przez adrenalinę, strach i brak odpowiedzi na pytania, których nawet nie zdążyli przed sobą postawić uciekł? Czyżby był tchórzem? Zanosząc się kaszlem ruszyła do przodu stawiając tak szybko kroki na ile było ją na to stać, ale mimo tego jak bardzo się starała jej chód wciąż był wolny, wręcz ślamazarny. A przez to jak bardzo się wysilała sprawiała samej sobie mnóstwo bólu. Zeszła z kilku schodów, gdy nagle przed jej twarzą wyskoczył Justin. Pisnęła cofając się gwałtownie do tyłu.

- Arleen! - skarcił ją. - Rusz się! Zaraz tu będą gliny! Wszyscy uciekają!

- Jakbym nie wiedziała! - prychnęła wyrzucając ręce w powietrze. - Nie dam rady biec.

DIABELSKA DUSZAWhere stories live. Discover now