Początek

64 2 0
                                    

Chochlik
Ciemność.
Iskra, nagły wybuch światła. Dziwne odczucia jakby jego istnienie zyskiwało nowe formy wysyłania mu informacji. Świat otwierał się przed nim powoli metr po metrze. Nowo utworzone oczy łzawiły lekko adaptując się do światła.
Oddech. Kolana ugięły się pod nim i musiał wyciągnąć ręce by się podtrzymać. Gorący piasek wbił się miedzy palce. Chochlik zachłysnął się nieco czując to. Od stuleci nie czuł nic. A ostatnimi odczuciami  był przerażający, porażający ból, zimno, beznadzieja…minęła chwila wypełniona oddechami i smakowaniem każdego uczucia od rwącego bólu w kolanach po ciepło piasku pod stopami. Światło gwiazdy wpadało do jego źrenic poprzez powieki, nie pytając go o zgodę. Jego nogi rozjechały się lekko i opadł na ciepły piasek. Zmysł słuchu zaczął się nastrajać. Chochlik usłyszał lekkie szumienie wiatru, chrobotanie, gdy jakiś mały gryzoń niedaleko tworzył sobie jamę oraz ciszę… ciszę przemożną, wypełaniającą każdy skrawek istnienia niczym woda zalewająca wszystko, spajająca, lecząca zadane przez wrzask rany na duszy.
Wstał. Dziw, że jeszcze umiał to robić po stuleciach bycia przykutym piekielnymi łańcuchami z lodu i szkła, przemykania się od jednej tortury do innej w klaustrofobicznej ciemności wypełnionej agonalnymi wrzaskami.
Światło padło na ciemny krztałt w odległości mniej więcej kilometra od niego. Płaski teren i człowiekowi pozwolilby widzieć bez większych problemów na taką odległość, lecz jego wzrok, wzrok anioła, zdołał dać mu znacznie więcej informacji. Ów mężczyzna ubrany był w grubą ciemno-niebieską szatę, którą owinięty był pod szyję. Wiatr smagał nią zaciekłe, jakby zirytowany, iż jakaś istota śmie się nią przed nim ochraniać. Długie pofalowane włosy do ramion pozlepiane łojem od niemycia i niebieskie niczym szafiry oczy. Czujne, ostre, wpatrzone w niego niczym w najgorszego wroga.
- Wiedziałem, że się pojawisz. - powiedział. Z racji, iż oboje nie byli ludźmi rozmowa na takiej odleglości nie nastręczała żadnych problemów. Chochlik słyszał z tej odległości bicie jego serca, nie mówiąc już o niskim tembrze głosu. Na chwilę rozpłynął się w spokoju, jaki ten głos przynosił.
- Czekałeś na mnie bracie? - odpowiedział chrapliwym, nowo tworzącym się głosem.
- I gdybym nie dostał rozkazu bym czekał… - odpowiedział tamten patrząc gdzieś w bok. – Musisz wracać…
Chochlik zadrżał. Rzeczywiście w obecnym stanie wolałby nie ryzykować walki z Nim, jednak wydawało mu się, iż nie ma wyboru. Perspektywa powrotu do piekieł była zbyt miażdżąca. Nie mógł już odwrócić się i odejść, nie kiedy wreszcie udało mu się wyrwać.
- Ktoś dał ci znać, że tu przyjdę? - odpowiedział zamiast tego chochlik.
- Nie, czekam tu na ciebie już jakiś czas. – odparł tamten wciąż wpatrując się w choryzont po swojej prawej. - Domyślałem się, że wyjdziesz tutaj. Z dala od zimna…
Ta uwaga była dla niego jak cios w trzewia. Z dala od zimna… zatem wiedział doskonale co dzieje się na dole… wiedział i nie miał zamiaru mu pomóc.
- A co ty zrobiłeś, że odesłali cię tak daleko? Nie chciałeś pławić się w światłości ojca? - spytał jadowicie, z ironią.
- Ktoś musiał na ciebie czekać. – odpowiedział odwracając głowę. – Wróć sam. Nie chcę cię zabijać.
"Kurwy! Kurwy! Syny Kurew!" – pomyślał Chochlik. – "Buńczuczne, ignoranckie, wiecznie niby nieomylne, skierowane twarzą w światłość".
- Światło ojca oślepia cię bracie, nie prowadzi! Nie jestem tak zły by spędzić tam wieczność! Czy wątpić jest grzechem?!
- Zrobiłeś więcej niż to.. a dla Anioła i to jest grzechem. Nie każ mi się powtarzać, Lucyferze. Wrócisz sam?!
- Nie… - wyrwało mu się z gardła. Cicho, z żałością, ów szept mógłby równie dobrze zniknąć w szumie wiatru. - Żałosne błaganie o łaskę…
- Szkoda… - odpowiedział Anioł. - Miałem nadzieję nie robić z tobą tego co Michał…
- Gabrielu… - zaczął Lucyfer, lecz ten nie miał zamiaru więcej rozmawiać. Nim jakikolwiek człowiek by spostrzegł, pojawił się przed nim. Zimna, ostra, z ciemnej stali klinga błysnęła w jego dłoni i runęła na Lucyfera jak piorun terkocząc po drodze, jarząc się iskrami. Każdy z nich dostał jeden z elementów na własność. Elementem Gabriela był właśnie piorun. I tak jak one był gwałtowny, szybki i nieustępliwy. Lucyfer znał go doskonale, był potężny, ale i chaotyczny, żył jakby w szale miotając się od dobra do zła ciągle na linii, którą tylko on widział, tylko on uznawał. Upadły zawsze szanował to w nim. Szedł własną drogą nie bacząc na przykazy kogokolwiek. Był sobą w świecie, gdzie własność woli nie istnieje.
Lucyfer uskoczył. Znał jego styl walki. Przed wiekami nieustannie się pojedynkowali. Oboje mieli jedną cechę wspólną. Wiedzieli, że gdy walka gorzeje w pełni, wszelki honor w walce umiera. Zamroczeni walką czy anioły, czy demony, czy ludzie zapominają o zasadach. Wiedzieli, iż znajomość tych taktyk daje możliwość wygranej. Chcieli być złym biczem w rękach swego ojca, który nurzałby się w złu by nie pozwalać mu wygrać.
- Twoja moc jeszcze nie wróciła?- spytał Gabriel okręcając się jak drapieżnik wyglądając ofiary dla swojego miecza. Istotnie jeszcze nie. Została jeszcze chwila nim będzie mógł walczyć. Nie bez powodu Gabriel zaatakował od razu, nie bez powodu patrzył na prawo na słońce, zapewne mierzył czas jaki ma jeszcze nim moc przeciwnika wróci. Był bezlitosny, dokładnie tego on sam go nauczył.
- Tak się jej obawiasz bracie? - odciął się Lucyfer, uskakując raz jeszcze. Ostrze przeciwnika zaterkotało w powietrzu i uderzyło w skałę. Ta pękła jakby trzaśnięta piorunem. W powietrze wzbił się pył z kawałkami piaskowca, które runęły na ziemie niczym grad strzał.
Dłonie lucyfera zaczęły mrowić, powoli, jednak wiedział co to oznacza. Czas Gabrielowi się kończył. Już za chwilę odzyska swoją moc. Już za chwile będzie mógł podjąć walkę. Może uda mu się uciec nie krzywdząc brata. Jego plan nie wymagał śmierci, a i on sam nie chciał mu jej zadawać.
Gabriel zaatakował po raz kolejny, skrzywiony w gniewie, pochylony jak pantera pchnął na oślep i trafił. Ostrze przebiło Lucyfera na wylot.
- Pamiętasz me ostrze bracie? Cokolwiek przetnie paraliżuje… proszę, nie każ mi cię zabijać.
3
- Bracie… - zaczoł Lucyfer, walcząc z nowo nabytym ciałem, które już na początku odmówiło mu posłuszeństwa.
- Musisz wrócić do piekła, rozumiesz? Zdradziłeś nas! Wybrałeś własną dumę! Własną ignorancję myśląc, że zawsze wiesz wszystko najlepiej!
2
- Dlaczego wystąpiłeś przeciw nam! Dlaczego nie mogłeś po prostu posłuchać ojca!? On cię kochał! Wiedział przez co przechodzisz, wszyscy chcieliśmy ci pomóc!
1
- Byłeś moim bratem! Dlaczego chciałeś nas wszystkich pozabijać?!
- Skończ szlochać. - odparł Lucyfer. Mówił już zupełnie inaczej. Jego głos był niski, twardy i bezlitosny. - Byłeś mi bratem, a jednak nie widziałeś mojej racji. Do wystąpienia ze świata, który jest z góry urządzony trzeba odwagi, ty jej nie miałeś. Ty, Michał i Rafał chcieliście jedynie wieść swoje piękne życie bez trosk. Zaślepieni boskim światłem tak, że nie widzieliście nieprawości jaka dzieje się na tym świecie. Wolna wola? Największy żart świata! Ojciec pcha ich ku złemu ich własną naturą! On ich zbrzydził, zniszczył i wyczłowieczył.
- Dałeś im grzech!!! - warknął Gabriel, wyciągając ostrze z trzewi Lucyfera.
- Dałem im wybór. – odpowiedział Lucyfer. - Pokazałem ścieżkę, w której byliby wolni i wcale nie musieli nikogo krzywdzić. Baranek na ofiarę? A czym różni się jedno zwierzę od drugiego. Mówiłem, że tak będzie, a nikt mnie nie słuchał. Mieli panować nad zwierzętami tu na ziemi. Mieli być ich przewodnikami, ich obrońcami, a co robią zamiast tego? Świniom ucinają nosy, by nie mogły uciec, wołom niejednokrotnie wydłubują oczy! Kastrują, zabijają, uszkadzają, palą, a sami żyją w prawie, które mówi oko za oko! Zatem dam im oko za oko… zabiorę im ich role i skażę na łaskę innego gatunku! Niech wiedzą jak to jest być bitym i znakowanym, kastrowanym, ciętym i zjadanym, jak jest się rzeczą o woli mniejszej z jakichś niepojętych przyczyn. Ze świadomością, która nie gra roli, bo jej wnętrzności są takie pyszne. Zanurzają się w świeżych, jeszcze ciepłych flakach i ręce brudne od krwi składają do modlitwy do naszego ojca… przypomnę im ich miejsce we wszechświecie.
- Nie pozwolę ci… - zaczął Gabriel jednak Lucyfer już go nie słuchał. Musiał go powalić. Nie zabić. Ten wciąż był jego bratem, a na myśl o jego śmierci coś podchodziło Lucyferowi do gardła.
- Lux. - szepnął Lucyfer zaciskając pięść. Światło wypełniło przestrzeń zalewając równym snopem wszystko w okolicy. Oślepiając, miażdżąc wszelki opór, czyste, ciepłe i zimne zarazem, gwałtowne i nieprzewidywalne. Silne i nieustępliwe, wypełniająca wszystko królowa wszelkich żywiołów.
Gabriel cofnął się. Od wieków przebywał na ziemi i nauczył się polegać przede wszystkim na swoich oczach. Lucyfer zacisnął pięść na powietrzu przed nim i w dłoni zmaterializowało się jego ostrze. Proste, i białe jak żywioł, z którym było powiązane. Uderzył płazem Gabriela w pierś. Nie miał z tym problemu, on w świetle czuł się świetnie, jego nie oślepiało. Niejednokrotnie myślał, że to jest właśnie cecha, dzięki której widzi ojca takim jakim jest bez światła, które wygładzało jego niedoskonałości mieszając w głowach podobnym jemu samemu.
Gabriel uderzył plecami o skałę, którą niedawno chciał zniszczyć a głowa opadła. Nie stracił przytomności. Nie mógł tego zrobić. Jednak zdawał sobie sprawę co teraz się stanie. Niezliczoną ilość razy toczyli pojedynki, lecz gdy ich moce pojawiały się, Gabriel nigdy nie był w stanie choćby go zranić. Piorun składał się częściowo ze światła… i nie mógł mu się przeciwstawić.
- Ojciec cierpi razem z ich ofiarami. Sami dojdą do tego co jest złe, a co nie... chcesz ich zniszczyć, by nauczyć pokory? A ile utrzyma się pokój zbudowany na zwłokach niewinnych?!
- Mogę to powtarzać w nieskończoność, ja się nie starzeję. - odpowiedział Lucyfer zmniejszając natężenie światła i podchodząc do brata.
- Chcesz być panem świata i decydować kto zasługuje na twą łaskę, a kto nie… mówisz bardzo pięknie Lucyferze… zawsze pięknie mówiłeś… ale każdy kto spojrzy bliżej na wizję, którą się karmisz, widzi kim jesteś naprawdę. Jesteś mutacją! Wynaturzeniem w czystej istocie! Nie możesz nigdy dojść do władzy! Ojciec miał racje. Ktoś kto włada światłem może skąpać wszechświat w wiecznym mroku!
- Bardzo poetyckie bracie… - zaszydził Lucyfer. - Mam rozumieć, że jesteś tym kto powstrzyma tego złego i niegodziwego?
- Dokładnie tak! – odpowiedział Gabriel próbując wstać.
- Zatem pozwól, że coś ci wyjaśnię. Nie jesteś bohaterem walczącym ze złym, który chce zniszczyć świat. Ja chcę go jedynie naprawić i wezmę na barki wszelkie zło, które się w nim pojawi. Ja go skoryguje tak, by był w końcu sprawiedliwy, tak, by był godny nazywać się stworzeniem naszego ojca. Nie myśl sobie, że to ty jesteś tu tym dobrym, jesteś ślepy na prawdę. To wszystko. - Gabriel nie odpowiedział. Rzucił się na Lucyfera zamykając oczy.
- Rozsądnie. - pomyślał Upadły próbując uniknąć uderzenia, jednak Anioł był za szybki. Lucyfer jednak zamierzał skontrować ów atak. Uderzyć w szczyt głowy. W jeden z punktów istnienia, by powalić go na jakiś czas. Może pozbawić mocy na stulecie. Miałby czas pokazać mu to wszystko. Nic dziwnego, że buntuje się przed prawdą jeśli sam jej nie widział. Wszystko co wie pochodzi od ojca i Michała, a ci musieli jakoś wytłumaczyć dlaczego zepchnęli syna i brata w odmęty stworzenia. Jednak ten zrobił coś, czego Upadły nigdy się nie spodziewał. Złapał go w pół. Jego miecz upadł z boku. Lucyfer przez chwilę stanął jak wryty. Nie wiedział czemu nagle to się stało, jednak z jakiegoś powodu Gabriel przytulał go teraz mocno. Nie było w tym geście agresji... Lucyfer cofnął rękę. Nie mógł uderzyć brata, nie gdy ten może sam nawet przejrzał na oczy. Być może okłamywał sam siebie cały ten czas i może właśnie dlatego sam zgłosił się by pilnować ziemi, może szykował dla niego miejsce. Jeśli tak to obsadzi go w najwyższym stanowisku jakie stworzy, będzie władcą całego świata, da mu wszystko o co ten jedynie poprosi. Jeśli okaże mu wierność, on odpłaci za to po stokroć.
- Pamiętam wszystko co było sprzed twego odejścia. - powiedział Gabriel, a jego głos był przytłumiony.
- Ja również bracie. - powiedział Lucyfer i położył na głowie anioła dłoń, pogładził lekko włosy młodszego braciszka.
- Pamiętam  że wszystkiego mnie nauczyłeś. - dodał Gabriel, a Lucyfer uśmiechnął się mimo woli. - Gdyby nie ty byłbym pewnie jak Michał.
- Nawet Michał nie jest jak Michał. On po prostu lubi się puszyć co jakiś czas bo jest najstarszy.
- Tak… - powiedział rozmarzonym głosem Gabriel, jednak w nim właśnie pojawiło się coś, co wzbudziło u Lucyfera niepokój… jego głos mówił… że wygrał… - Nauczyłeś mnie najważniejszego…
- Tak?- zapytał Lucyfer próbując uwolnić się z uścisku, jednak Gabriel mu na to nie pozwolił.
- Jak wygrywać. – szepnął Anioł i podniósł głowę a Lucyfer zastygnął przerażony. W oczach Gabriela roiło się od małych iskierek piorunów, którymi władał. Dopiero teraz Upadły zrozumiał czemu ten przytulił go i wspominał dawne czasy, nie dlatego, że się nawrócił, nie dlatego by zyskać czas. On żegnał się z życiem…
Gabriel szybko i sprytnie złapał go za rękę i okręcił tak, że teraz jedną ręką trzymał jego dwie, a drugą złapał za jego chudą szyję.
- Michał i Ojciec prosili by zrzucić cię do piekieł i to wszystko, ale ja wiedziałem jak to się skończy, zawsze w końcu wyjdziesz. Wyłgasz drogę na wolność, zawsze jakoś wyślizgniesz się z kajdan. Nie znali cię tak dobrze jak ja, nie wiedzieli kim naprawdę jesteś. Zakończę nasze życie tu i teraz. Obu. Zamienię moje ciało i duszę w energię, która rozniesie twoją w najdalsze zakamarki stworzenia.
- BRACIE NIE! - krzyknął Lucyfer z całej siły wierzgając w uchwycie, jednak ten był nieprzejednany. Do uszu uderzył mu pisk. Świdrujący jego czaszkę, zwiastujący najgorsze. – BRACIE PRZESTAŃ! NIE KAŻ MI CIĘ ZABIJAĆ!
- Żegnaj, bracie. – mruknął Gabriel, a jego głos ledwie dotarł do uszu Upadłego w nieustępliwym pisku, który wypełnił powietrze. Światło zaczęło wydobywać się z oczu i ust Gabriela.
Lucyfer zdecydował się walczyć.
Jego ostrze przecięło ze świstem powietrze odcinając rękę, która trzymała go z tyłu. Poruszał on mieczem jedynie za pomocą nadgarstka, więc nie mógł ustrzec się przed własnym mieczem i ten niechybnie uderzył  o jego rękę dotkliwie ją raniąc.
Gabriel zatoczył się lekko do tyłu, lecz zdawał się już nie mieć świadomości. Wyciągnął drugą rękę chcąc złapać go jeszcze nim nadejdzie eksplozja, lecz Lucyfer skoczył naprzód i jednym cięciem uciął mu głowę.
Pisk nie zelżał. Nasilił się na ułamek sekundy po czym nastąpił wybuch. Ciało Lucyfera niesione jego siłą poleciało do tyłu na łeb na szyję, tocząc się po ciepłych piaskach pustyni. Gdy wreszcie się zatrzymał, spojrzał w miejsce gdzie powinien być jego brat. Nie widział go tam. Zamiast tego znajdowała się tam teraz skała. Dziwna, poskręcana, bulwiasta konstrukcja, koncentrycznie wychodząca z miejsca gdzie chwilę temu stał jego młodszy brat. Tak niechlubnie zindoktrynowany…
Podszedł tam. Chwilę to trwało, bo połamał nogę uderzając o ziemię, jednak był nieustępliwy, musiał go zobaczyć. Być z nim w ostatniej chwili, jednak skała zabroniła mu wejścia. Stała niczym pomnik bratobójstwa, pokazując na niego oskarżycielsko swymi poskręcanymi mackami.
- Nie chciałem… - szepnął cicho padając na kolana. – Nie chciałem… to wszystko oni braciszku… wszystko oni… - mruczał tak do siebie chwilę, dotykając gorącej skały. – Wszystko oni. – skwitował już innym tonem. Tonem, gdzie nienawiść mieszała się z nieustępliwością. - A ja wymierzę zemstę. Za uciskanych i słabych. Za każdego, kto za mną idzie i jest uciskany. I za ciebie, mój bracie. Za twoje cierpienie też… SŁYSZYSZ TO? - krzyknął wymachując pięścią w stronę niebios. - ZA JEGO CIERPIENIE WYMORDUJĘ WAS WSZYSTKICH!!!

ChochlikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz