Rozdział XVI

1K 62 32
                                    

Helia

Zacisnęłam drżące dłonie i ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi. Z salonu dobiegały głosy, jeden mi nieznany i przepełniony szczerą radością. Postanowiłam sprawdzić, kim jest gość w pokoju. Ostrożnie wychyliłam się zza ściany, rodzice siedzieli tyłem na fotelach, popijając herbatę. Naprzeciw nich siedziała kobieta o czarnych włosach, upiętych w niskiego koka i oczach bodajże błękitnych. Przy świetle świec i takiej odległości, nie łatwo było rozpoznać kolor oczu. Była ubrana bardzo elegancko, a zarazem skromnie. Ściągnęłam brwi, gdy usłyszałam, jak moja rodzicielka zaczyna się śmiać. Dziwiłam się, jak bardzo sztuczna jest przy innych. Po tym, jak usłyszałam jej głos, straciłam ochotę na podsłuchiwanie i na palcach przeszłam do swojego pokoju, a po wejściu, zaryglowałam drzwi. Usiadłam na łóżku i się położyłam. Bolały mnie plecy, ramiona, miałam lekko pozdzierane kolana od gry w palanta, gdyż zdarzyło mi się przewrócić, ale była rzecz, która powodowała, że na twarzy pojawiał mi się uśmiech. Wspomnienie, jak zaraz po wygranej na placu, chłopcy, z którymi byłam w drużynie, zaproponowali mi, abym częściej przychodziła na plac. Było mi naprawdę miło, bardzo rzadko ktokolwiek doceniał we mnie różne rzeczy, tym bardziej takie drobnostki. Nie sądziłam, że tak łatwo przyjdzie mi nawiązanie relacji z chłopcami z placu. Po tym wszystkim uznałam, że mnie polubili, bo naprawdę wszystko na to wskazywało. Doprawdy miłym uczuciem było nie zostać odrzuconym natychmiast, jak to było w moim przypadku, gdy mieszkałam w Kekscemet.

Przebrałam się w koszulę nocną i weszłam pod kołdrę, nakrywając się nią aż po szyję. Westchnęłam. Za ścianą rodzice śmiali się tak głośno, że musiałam nakryć głowę poduszką, aby jakkolwiek stłumić dźwięk drażniący w uszy, niczym jeżdżenie widelcem po porcelanie. Wreszcie poczułam się senna, więc przymknęłam oczy. Niedługo później, nadszedł ubłagany sen.

***

Poranek o dziwo przebiegł mi nie najgorzej, obudziłam się chwilę przed siódmą i jak się okazało, rodziców nie było już w domu. Przygotowałam się na wyjście do szkoły i udałam na lekcje, gdzie klasycznie, każdą z przerw spędziłam sama za budynkiem szkoły. Nieoczekiwanie, zapomniałam o Ferim, wypadł mi z głowy, lecz nie na długo. Podczas drugiej przerwy, gdy schodziłam ze schodów, jako ostatnia, Ferenc akurat wyszedł zza rogu. Uniosłam głowę i zacisnęłam pięści, jak to miewałam w zwyczaju, gdy się stresowałam. Brunet, dostrzegając mnie, zatrzymał się na chwilę. Ja jednak starałam się pokazać, że mnie nie obchodzi, więc zeszłam ze schodów i minęłam go bez słowa.

- Helia. - Powiedział chłodnym tonem, gdy stałam już przy wejściu ze szkoły.

Odwróciłam się w jego stronę, mimo iż nie miałam na to najmniejszej ochoty.

- Nie sądzisz, że jesteś mi winna wyjaśnień? - Dodał tonem, który wprowadzał pod wątpliwość, czy aby na pewno nie było to stwierdzenie.

Delikatnie rozchyliłam usta. Wyjaśnień? Z jednej strony, chciałam wygarnąć mu, że właśni przyjaciele go oszukują, a on jest naiwny, lecz chwilowo brakowało mi odwagi. Westchnęłam więc i wzruszyłam ramionami, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie mam ochoty na tę rozmowę.

- Nie sądziłem, że jesteś taka przewrotna. - Parsknął z irytacją, gdy dostrzegł moją obojętność, na co ściągnęłam brwi i momentalnie nabrałam pewności siebie.

- Przewrotna? - Podeszłam bliżej niego, składając ręce na piersi. - A ja nie sądziłam, że jesteś taki naiwny i wierzysz w tak nienawistne plotki! Nigdy nie zadawałabym się z Janoszem, wiedząc, że Czerwone Koszule nie mogą tego robić. Wiesz, dlaczego mnie z nim widziano? Bo dzięki niemu nie wpadłam pod tą głupią dorożkę! - Wydusiłam z siebie na ostatnim wdechu. - Połowę dnia rozmyślałam nad tym, kim.. - Zacięłam się w słowach. Nie byłam pewna, czy jeśli powiem o tym, że podsłuchiwałam go z jakimś chłopakiem, nie zezłości się bardziej, ale zdecydowałam się na całą prawdę, kłamstwa zresztą ciężko przechodziły mi przez gardło. - kim jest ten.. Gereb, Nemeczek i osoby, które się czegoś nie domyślają! Zaczęłam się martwić i właśnie w efekcie tego, mało nie zostałam stratowana przez konie. - Poczułam, jak kąciki moich oczu robią się wilgotne. - Wybacz, że nie przyszłam do ciebie wcześniej, ale dziewczęta, które nie widzą świata poza tobą, uniemożliwiły mi to. Są świetnymi plotkarkami, dokładnie tak, jak Pastorowie, ale ich pogłosek chyba nikt nie zdoła przebić! - Dodałam. Ulżyło mi od razu, gdy wyszłam ze szkoły, wreszcie wyrzuciłam z siebie to, co męczyło mnie tak długo.

***

Westchnęłam ciężko, pakując podręczniki do swojego worka płóciennego. Nie było chwili, w której obyłoby się bez żartów i obelg na mój temat. Byłam powodem kpin wśród dziewcząt, chłopcy się mną nie przejmowali, nie wiedzieli w zasadzie za bardzo, o co nawet chodziło. Prócz tych, którzy należeli do Czerwonych Koszul. Bez żadnych zbędnych ceregieli, szybkim krokiem zeszłam ze schodów i wyszłam przed szkołę, gdzie czekać miałam na Czonakosza. Dopiero co go poznałam, ale zdawał się być naprawdę w porządku. Chwilę później, dostrzegłam go, biegł w moją stronę, wymachując swoim kaszkietem. Zaraz po tym, gwizdnął na palcach przenikliwie. Uśmiechnęłam się, maskując tym samym otępienie i ruszyłam w jego stronę.

- Cześć, stara. - Poprawił czapkę, dysząc ze zmęczenia.

- Cześć. - Odparłam, nie zwracając uwagi na to, jak mnie nazwał.

- Chodźmy, bo nie mamy za dużo czasu, zebranie na placu jest o trzeciej. Dla twojej jasności, Boka nie lubi mocno spóźnialskich, a zatem lepiej się pilnować. - Oznajmił, więc bez gadania, pobiegliśmy przed siebie, choć w sukience gorsetowej, jaką miałam wówczas na sobie, swobodny bieg był dla mnie nie lada wyzwaniem.

Po jakimś czasie brunet zatrzymał się przy jednym z piwniczych okien fabryki tytoniu, którego krawędzie były oblepione grubą warstwą pyłu tytoniowego. Usiedliśmy więc na murowanym parapecie.

- Tabaka!- Chłopak zaśmiał się krótko i nabrał tytoniu na palec, po czym przyłożył sobie do nozdrzy. Zaraz po tym, kichnął donośnie, kilka razy z rzędu.

Roześmiałam się głośno, Czonakosz wyglądał doprawdy przezabawnie, gdy kichał. Wzięłam na palca trochę żółtego pyłu, po czym wciągnęłam do nosa. Teraz ja zaczęłam kichać, a brunet śmiał się, ponownie nabierając tabaki na palec i tak w kółko.

Wówczas, na ulicy Köztelek, można było usłyszeć nie tylko posapywanie ciągnących się wzdłuż chodnika maszyn fabryki tytoniu, ale również żywiołowe kichanie zarówno moje, jak i Czonakosza.

Po jakimś czasie pobiegłam z chłopakiem chodnikiem na prosto, śmiejąc się beztrosko i okręcając wokół. Udało mi się znów na jakiś czas zapomnieć o problemach, przez które błądziłam i przed którymi uciekałam, nie mogąc ich skutecznie rozwiązać. Czasami miałam dość, ale chwile, takie jak ta ówczesna spędzona z Czonakoszem, dawały mi nadzieję na dużo lepsze jutro.

Panienka z Placu BroniWhere stories live. Discover now