Syn Marnotrawny

15 4 0
                                    

- Chcą, żebym stał się synem marnotrawnym, zrozumiał swoje błędy, wrócił do rodziny, kiedy mi się teraz tak dobrze żyje! - opowiadał przystojny, młody mężczyzna. Siedział na kanapie w klubie. Mówił do mężczyzn znajdujących się naprzeciwko niego, a w jego ramię wtulała się dziewczyna, na którą nie zwracał większej uwagi. Podszedł do nich kelner i postawił na stoliku drinki. - Za wolność! - opowiadający wzniósł toast.

Następnego dnia obudził się w swoim łóżku, nie wiedząc jak się tam znalazł. Z ociąganiem wstał i poszedł do kuchni. Kiedy wstawił wodę, zadzwonił dzwonek do drzwi. Mężczyzna wzniósł oczy do nieba, zastanawiając się, kogo znowu niesie. Gdy otworzył drzwi zobaczył młodą kobietę. Idealna fryzura, eleganckie spodnie i szpilki sprawiały wrażenie, jakby wybierała się na ważne spotkanie biznesowe. Wzrok miała nieco srogi, a gdy go ujrzała, na jej twarzy zagościł grymas niezadowolenia. Poczuł się co najmniej niekomfortowo, kiedy tak na niego patrzyła, ale co się dziwić, stawił się w koszulce, dresach i rozczochranych włosach przed miss bizneswoman. Niestety, znał tą kobietę, jego jakże uroczą siostrę. Z progu wywabił go piszczący czajnik. Gdy wszedł do salonu z gorącym kubkiem w dłoni, zastał tam siedzącą na kanapie kobietę z którą miał przed chwilą do czynienia. Usiadł ciężko w fotelu naprzeciwko niej i zaczął głośno pić herbatę.

- Widzę, że nic się nie zmieniło, James. Nadal jesteś tak samo nieodpowiedzialny. - powiedziała chłodno.

- Też się cieszę, że cie widzę, Elizabeth. Możesz sobie darować zbędną gadaninę, zdania nie zmienię.

- Niby co cię tu trzyma? Wróć do domu. - wręcz rozkazała. Z jej oczu zionął chłód.

- Tu jest mój dom. Daję sobie radę.

- Dajesz sobie radę, James?! Alkohol, narkotyki, hazard, to jest radzenie sobie? Stoczyłeś się, braciszku. - jej głos złagodniał, tak jak spojrzenie.

- Mnie to jakoś nie przeszkadza. Dobrze mi tak. - mówił z pewnością, że tak jest, choć w głębi duszy, coś w nim krzyczało, że nie.

- Uwierz mi, to nie jest życie. Z chęcią pomogę ci zacząć od nowa, reszta rodziny też. Przecież o tym wiesz. Tylko daj sobie pomóc.

James chwilę nad tym myślał, aż w końcu odłożył pusty kubek na stolik i gwałtownie wstał, a jego oczy ciskały gromy.

- Wyjdź. - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. Elizabeth cicho westchnęła i wyszła. Wiedziała, że nie ma sensu kłócić się teraz z bratem. Stukając szpilkami opuściła pokój, a następnie mieszkanie. James opadł ciężko na fotel. W myślach zastanawiał się czy na pewno jest tak źle jak to mówiła Eliza, czy jest aż takim głupcem, że tego nie dostrzega. A podczas gdy on rozmyślał, jego dusza rozpaczała.

Syn MarnotrawnyDonde viven las historias. Descúbrelo ahora