Cisza

289 25 14
                                    

Cisza.

To od niej wszystko się zaczyna i na niej się kończy.

   Tylko mgła unosiła się nad taflą wody. Kamienie i drzewa śpiewały nową żałobną pieśń, a spokój spowijał pustą przestrzeń. Słychać było tylko szum liści drzew i delikatny powiew wiatru, który kołysał trzciną wodną. Nie było życia. Atmosfera śmierci była wręcz namacalna. Szaro. Głucho. Nieprzyjaźnie. Nie było słychać śpiewu ptaków, rechotania żab ani cykania świerszczy. Ta nicość mogłaby wprowadzić w osłupienie. Ale nie miała kogo. Bo w tym martwym miejscu nie było ani jednaj żywej duszy. Od lat opuszczona, utkana z mroku, budząca przerażenie kraina. Tak dogłębnie zniszczona, że nikt nigdy nie spodziewałby się, że jeszcze kiedykolwiek pojawi się na niej życie. Zniszczenie przeszywało ją od środka. I tak leżała odłogiem. Mijały dekady, stulecia. Drzewa usychały, roślinność marniała, a z każdym dniem nawet wiatr miał mniej siły by wiać. Kiedy ciemność spowiła każdy, nawet najgłębiej ukryty kąt tej pustej przestrzeni wydawałoby się, że jest to już nieodparty koniec. Że tak właśnie wygląda śmierć.

   Nie było już nadziei. Każdy by tak powiedział. Lecz po tych wielu latach, które przyniosły tylko cierpienie i destrukcje, znikąd pojawiło się światełko. Bardzo małe światełko. Nie radziło sobie ono z wszechobecnym mrokiem. Ciemność je pochłaniała. Ciemność, która samoistnie nie istniała. Była ona bowiem tylko brakiem światłości. Która to po chwili znikła, pozostawiając mrok jeszcze ciemniejszym niż był on zanim się pojawiła. Nie zdążył on jednak wówczas zwyciężyć nad blaskiem, który po chwili pojawił się ze zdwojoną siłą, poprzedzony charakterystycznym odgłosem zapalania zapałki. W jej świetle dało się dostrzec delikatną twarzyczkę małej dziewczynki.

   - Jest tu kto? – wśród ciszy rozległ się piskliwy głosik. Nie było słychać w nim lęku. Odpowiedziało jej echo, a dziewczynka zaśmiała się. Zapałka którą trzymała w ręku nie spalała się, wręcz przeciwnie, z każdym jej następnym krokiem światło stawało się coraz jaśniejsze i ogarniało coraz to większy obszar. Dziewczynka uśmiechała się. Teraz było to już wyraźnie widoczne. Schyliła się, aby dotknąć ziemi. Była zimna i sucha. Ale wraz z jej dotykiem zadziało się coś dziwnego. Powoli zaczęła ona zmieniać swój kolor, z popielatego i chłodnego, na zdrowy, taki jaki powinien być. Nie tylko jej kolor uległ zmianie. Stała się ona wilgotna, mimo że nie padał deszcz, a od lat leżała ona w zniszczeniu, powita mrokiem. Teraz już całą krainę rozjaśniał dzień, który nie zawitał tam od stuleci, choć zapałka którą mała cudotwórczyni trzymała w rączce już się nie paliła, nie dało się wychwycić momentu w którym zgasła. W dolinie pogrążonej w całkowitej ciemności i niebycie nagle zapanowała światłość.

   Mała dziewczynka wdała się w dyskusję z drzewem, które ni stąd ni zowąd zaczęło wypuszczać pąki, mała śmiała się przy tym niemiłosiernie, a jej śmiech brzmiał tak niewinnie. Kroczyła pewnie przed siebie powołując do życia zwierzęta i uzdrawiając wyniszczoną roślinność. Nim się obejrzała to, co wcześniej można było nazwać śmiercią, tętniło życiem. Zające skakały wśród wysokiej trawy, a ptaki śpiewały najpiękniejsze pieśni, jakich nigdy człowiek nie słyszał i jakie nawet mu się nie śniły. Drzewa kwitły milionami kolorów, a trawa była zieleńsza niż kiedykolwiek wcześniej. Dziewczynka w towarzystwie swoich zwierzęcych przyjaciół, odziana w sukienkę z kwiatów, którą utkały dla niej słowiki usiadła na trawie i zaniosła się głośnym śmiechem. Cała przyroda śmiała się razem z nią. Minęła chwila, mała istotka nagle wyraźnie posmutniała. Spojrzała na wyschnięte drzewa w oddali, zerwała się na równe nogi i pobiegła w ich stronę. Okazały się być dalej niż przypuszczała, ale miała w sobie wystarczająco siły, żeby się do nich dostać, zresztą nie biegła sama, ptaki niosły ją na swoich skrzydłach. Nim zdążyła dotrzeć do tych pogrążonych w żałobie drzew, one zaczęły uśmiechać się do niej, powoli zielenić się i rozrastać.

   Tak mijały lata, dziewczynka stawała się starsza. Z dnia na dzień miejsce, w którym się znajdowała, było coraz piękniejsze. A ona coraz szczęśliwsza. Znajdowała się wśród przyjaciół, którym tak naprawdę to ona dała życie. Kochała otaczającą ją naturę, a ona kochała ją. Toczyła spokojne, pełne radości życie. Ale nastał dzień, kiedy jak miała w zwyczaju, wybrała się na poranny spacer. Z niewiadomych przyczyn nie poszła ona tą samą drogą co zawsze. Nie wzięła też ze sobą przyjaciół. Szła sama, ale nie była smutna, sprawiała wrażenie, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co zaraz się wydarzy. I jakby nie przyprawiało jej to o lęk. Jakby od zawsze wiedziała jak zakończy się jej historia.

   Gdy tak szła rozmyślając, nawet nie spostrzegła się gdy dotarła na miejsce. Znajdowała się na końcu krainy. Widziała stamtąd wszystko co było jej tak bliskie i co teraz przyszło jej zostawić. Stanęła obok torów ostatni raz oglądając się za siebie, posyłając pełne miłości i tęsknoty spojrzenie wszystkim pięknym roślinom i zwierzętom, z którymi żyła przez wiele lat, którym dała życie, i które pozwoliły jej żyć. Po niedługiej chwili nadjechał pociąg, wysiadła z niego postać ubrana w długi czarny płaszcz, nie dało się dostrzec jej twarzy. Podała dłoń dziewczynce, mówiąc dwa krótkie słowa „Już czas”, na co ona tylko skinęła głową i wspomagając się wyciągniętą w swoim kierunku ręką, wsiadła do pociągu. Który tak szybko jak się pojawił, tak szybko też zniknął. Odjechał. I już nigdy nie wrócił.

I wtedy nadszedł koniec.

Albo początek.

Te dwa pojęcia są do siebie bardzo zbliżone i łatwo je pomylić.

Nastała cisza.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 06, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

CiszaWhere stories live. Discover now