XLVI. Sweet Dreams

170 21 7
                                    

— Hej! Michael!

Usłyszałem swoje imię, i to jeszcze w pełnej wersji, a potem poczułem, jak ktoś mocno mną szarpie. To wystarczyło bym odzyskał świadomość. Natychmiast usiadłem na łóżku i zacząłem rozglądać się po pokoju. Chwilę zajęło mi ogarnięcie, gdzie w ogóle się znajduję. Dopiero po kilku chwilach ustaliłem, że byłem w mieszkaniu Stefana, zresztą nie tylko tej nocy. Przyjechałem do niego po konkursie i stąd mieliśmy zamiar pojechać na kolejny, tym razem już obaj. Normalnie cieszyłbym się z całego tygodnia spędzonego ze Stefanem, ale te kilka dni nie należało do najlepszych. Częściowo przez wciąż nierozwiązaną sprawę ze szpitala, którą, oczywiście, obaj zdecydowaliśmy się przemilczeć, a częściowo przez sprawę z Gregorem, o której wciąż nie potrafiłem powiedzieć Kraftowi.

Jak się okazało Stefan też nie spał i patrzył się na mnie pół zaskoczonym, pół zmartwionym wzrokiem. Zrozumiałem, że to on musiał mnie obudzić.

— Ej, no. Co robisz? — spytałem niezbyt uprzejmie.

Zwyczajnie nie spodobało mi się zachowanie Krafta. Doskonale wiedział, że mnie się po prostu nie budzi. To zbrodnia najwyższego kalibru. Chciałem posłać mu zdenerwowane spojrzenie, ale powstrzymałem się, kiedy zobaczyłem wyraz twarzy Stefana. Coś było nie tak, tylko nie wiedziałem jeszcze co.

— Wszystko dobrze? — Stefan wydawał się porządnie zmartwiony, co jedyne potwierdziła jego dłoń, która w opiekuńczym geście wylądowała na moim ramieniu.

— Było dobrze, dopóki mnie nie obudziłeś — prychnąłem i zacząłem kłaść się z powrotem, kiedy Stefan ponownie naciskał:

— Raczej nie było z tobą dobrze. Okropnie się rzucałeś. Kopnąłeś mnie. — Wygrzebał swoją nogę spod kołdry i wyeksponował piszczel, który zapewne ucierpiał w starciu z moją stopą. — Zresztą spójrz na siebie. Jesteś cały rozpalony. Miałeś jakiś koszmar?

Starałem się wyglądać obojętnie, a może nawet na bardziej rozdrażnionego uwagą Stefana, ale wszystko tylko po to, by zatuszować fakt, że miał rację. Od ostatniego weekendu w każdą noc i podczas każdej nawet najmniejszej drzemki prześladował mnie ten cholerny Gregor i jego słowa. Próbowałem znaleźć sposób na powiedzenie Stefanowi o tej całej sprawie, ale nie mogłem znaleźć żadnego sensownego wyjścia — wszystko wydawało się złą opcją. W każdej z nich oprócz głównego czarnego charakteru — Gregora — pojawiałem się ja jako jego główny pomocnik. A to dlatego, że niejako przeze mnie się dowiedział, a to dlatego, że nie powiedziałem o niczym Stefanowi, a to dlatego, że chciałem działać na własną rękę zamiast zaufać osobie, którą kochałem najmocniej na świecie.

Wpakowałem się po uszy, a to dopiero był początek.

Odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę porządnie mieszało w moim sennym grafiku — problem z zaśnięciem był niczym w porównaniu z tym, co czekało mnie podczas snu. Poza tym z każdym dniem wzrastała szansa, że Gregor dotrzyma słowa i wreszcie zadzwoni do Krafta z wesołą nowiną. Dostałem paranoi do tego stopnia, że za każdym razem, gdy widziałem Stefana z telefonem bądź słyszałem jego dzwonek, niemal dostawałem zawału. Wiedziałem, że muszę z tym skończyć, wziąć się w garść i wreszcie wyrzucić to, co siedziało mi na sercu, ale nigdy nie było na to dobrego momentu. A kolejne zawody zbliżały się wielkimi krokami.

— To jak nie koszmar, to może jakaś gorąca fantazja?

Słowa Stefana sprowadziły mnie na ziemię, ale jedynie na chwilę. Kiedy uświadomiłem sobie, co mi zasugerował, od razu się skrzywiłem się i posłałem mu zniesmaczone spojrzenie.

— Nie patrz się tak na mnie. — Stefanowi najwyraźniej nie spodobała się moja reakcja. — To ja tutaj powinienem być zniesmaczony. Cały czas mamrotałeś imię Gregora przez sen.

You Are My Wings | A Kraftboeck StoryWhere stories live. Discover now