Rodział drugi - Nightmares

1.6K 79 2
                                    

Suchy wiatr uderzał w okna jego mieszkania, a ciemność za oknem rozświetlana była żółtawo lśnieniem ulicznych latarni. Co parę minut wzdrygając się, ni to z zimna ni z rozdrażnienia, kartkował notatki, przygotowane wspólnie z resztą członków swojego koła poselskiego. Słysząc kolejny już świst powietrza wciskającego się przez szpary i minimalne nieszczelności okna, położył niewielką stertę papierów zamaszystym ruchem, przez co lekko rozjechały się na gładkiej powierzchni drewnianego biurka. Widział już zenit swojego rozstrojenia w nadciągającym wyjeździe do Czech, ponieważ, jak się parę godzin temu dowiedział, wszystkie partie potwierdziły swój udział. Wspólną decyzją było wysłanie jego, jako wiceprzewodniczącego, wraz z Konradem, wiceprezesem partii. Nie można było powiedzieć, że do końca poważnie podchodzili do postulatów pseudo-zielonej-energii mającej na celu bezmyślnie zaprzepaścić suwerenność gospodarki Polskiej, lecz jako partia stosunkowo niewielka, walczyli o każdą możliwość wypowiedzi i pozyskania wpływu. O liczbie oddelegowanych tam posłów zadecydowała głównie, no cóż, ich nieliczna grupa w sejmie. Nie należało ignorować nawet tych paru dni, w których nie wiadomo do czego mogłaby doprowadzić ich nieobecność. Cóż, nie miał problemu ze spędzeniem paru dni głównie w towarzystwie Berkowicza, można powiedzieć, że byli pod niektórymi względami podobni. Sposób ich myślenia nierzadko okazywał się zadziwiająco kompatybilnie nastrojony. Poza tym miał już wcześniej okazję poznać tego Krakusa od nieco bardziej prywatnej strony, co tym bardziej wpływało na pewien stopień komfortowości tejże sytuacji. Mimo to, widział jasno powód swojego rozdrażnienia, którym bynajmniej nie był wiecznie uśmiechnięty Berkowicz. Próbował wmówić sobie, że jest niewiele ponad cztero-procentowa szansa, że wyślą akurat jego, ale po prostu przeczuwał całym sobą, że jak na złość pojedzie tam właśnie Ten... ten czterdziestoletni brodaty komuch. Wstał z krzesła, by iść zrobić sobie melisę lub jakiekolwiek ziołowe świństwo, które mogłoby pomóc mu zasnąć.

Kogo obchodziły jego koszmary? Ledwo mógł się skupić w tym cholernym stanie. Miał wykonać swoje zadanie jak najlepiej. Nie dowierzał tej niezrozumiałej sytuacji w gabinecie Lewicy. Tyle lat przeżył będąc pod szkiełkiem powiększającym, nie popełniając ani jednej poważnej gafy. Nawet temu żałosnemu błaznowi Wojewódzkiemu nie dało się go wyprowadzić z równowagi, tak jak parę dni temu zrobił to Zandberg. Nawet długo nie rozmawiali, wymienili zaledwie kilka słów, a... Czajnik zagotował wodę, którą chwilę temu w sposób zupełnie bezmyślnie zmechanizowany nastawił Krzysztof. Choć miał czas na ukojenie wzburzonej tak błahą sprawą głowy, nie mógł zupełnie zrzucić z siebie tego obłażącego całą jego skórę odczucia. Musiał sam ze sobą ustalić, jaką postawę ma zamiar przyjąć.

Nikogo nie obchodzi to co kotłuje się w jego głowie, nie powinni się o to martwić, skoro dobrze wypadał w debatach publicznych, a i na szczycie miał zamiar nie wypadać z formy. Zalał wygrzebane z szafki torebki herbaty i wziął kubek ze sobą, do sypialni.


Choroba dyplomatycznaWhere stories live. Discover now