Kiedy znów będziesz blisko

3 0 0
                                    


Marlena Rytel

„Kiedy znów będziesz blisko"

„Życie nie składa się z samych szczęśliwych chwil. Czasem trzeba przejść wyboistą drogę, aby docenić wszystko to, co nas pięknego później spotyka".

Marlena Rytel

PROLOG

Kobieta przez chwilę obserwowała biegające po podwórku dziecko. Poczuła narastającą falę irytacji. Coraz częściej ogarniały ją podobne uczucia. Znów wystraszy kury i przestaną się nosić! Skaranie boskie z tym dzieckiem! jakieś takie dziwne. Zupełnie niepodobne do swojego rodzeństwa! Było takie... inne! Domyślała się dlaczego, ale nie chciała nawet o tym myśleć, a co dopiero mówić! Była prostą kobietą. Ledwo umiała czytać i pisać. Całe życie na polu. Księdza traktowała niczym Boga. Bała się, że mógłby z ambony wykląć nie tylko ją, ale i malucha. Nie, nie mogła pozwolić na taką hańbę! Dobrze, że nic po nim nie było widać. Boże, za jakie grzechy musi tak cierpieć?! Czy życie nie wystarczająco ją doświadczyło? Na domiar złego doświadczyło ją jeszcze TAKIM dzieckiem! Nie mogła się przemóc. Nie była w stanie otworzyć się na dziecko. Nawet nie próbowała. To było ponad jej siły. Zdawała sobie sprawę z tego, iż może smażyć się w piekle, w które wierzyła nie mniej niż w Boga. Modliła się gorąco o łaskę. O przebaczenie. O pomoc. O siły. Nie, nie, nie! Nie mogła...

Zofia

Zofia. Zosieńka. Zosiczek. Zosiulek.Tak nazywał mnie mój Julek. Mój ukochany mąż. Miłość mojego życia. Pierwsza i ostatnia. Jedyna! Byliśmy parą niemalże idealną. Kłóciliśmy się. Ani mniej, ani więcej od innych par. Nie ma związku, w którym dwoje ludzi zgodnie patrzy sobie przez całe życie w oczy, bez żadnej sprzeczki, bez żadnego „focha", bez cichych dni. Psychologowie twierdzą, że tam, gdzie nie ma sporów – nie ma uczucia. Nie ma zainteresowania. Nie ma emocji. Nie ma pożądania. Nic nie ma. Jest za to obojętność. My nie byliśmy sobie obojętni. My...Nasze uczucie było silne. Nasza miłość była silna. Była prawdziwa i szczera. Byliśmy sobie bardzo oddani. Stworzyliśmy rodzinę, o której większość może pomarzyć. Chciałam, aby wszyscy byli tak szczęśliwi jak my! Niestety, życie nie jest ani łatwe, ani proste. Niekiedy trzeba się trochę namęczyć, aby odnaleźć swoje szczęście. Nam się udało. Odnaleźliśmy się. Trochę musieliśmy na siebie poczekać, ale warto było przejść wyboistą drogę w stronę szczęścia. Przeżyliśmy wspólnie ponad trzydzieści lat. Cudownych, pięknych, wyjątkowych, magicznych trzydzieści lat. Bywało smutno, ciężko, radośnie, zabawnie – jak to w życiu. Przecież życie nie składa się tylko z dobrych momentów. Ani tylko ze złych. Życie to istna karuzela splątanych losów i wydarzeń. Mimo to, nie żałuję ani jednego dnia. Nawet wtedy, gdy przeżywaliśmy drobne kryzysy, kochaliśmy się. Wiedzieliśmy, że mimo przeciwności, mimo sprzeczek, nie potrafimy bez siebie żyć. Tak, to była piękna miłość. Jednak zanim nastąpiła, obydwoje musieliśmy przejść wiele krętych ścieżek życia. Ale każdy ma swój początek i swój koniec. Mój początek zaczął się w małej wiosce pod Warszawą. Wszystko zaczęło się właśnie tam...

Moi rodzice, Łucja i Władysław Leszczykowie, pochodzili z podwarszawskiej wsi Wawrzyszew, która w 1951 roku została przyłączona do Warszawy. Podczas Powstania Warszawskiego, w odwecie za bunt mieszkańców Warszawy i za toczone w niej boje, 3 sierpnia Niemcy wysiedlili i spalili niemal doszczętnie naszą wioskę. Zginęło wówczas około trzydziestu mieszkańców, w tym mój siedemnastoletni brat Roman. Niestety, nie zdołał uratować się przed masowym mordem. Tylko nielicznym udało się przeżyć, między innymi moim rodzicom i pozostałym braciom. Wojenne opowieści znam z relacji rodziców, którzy jednak niechętnie opowiadali o tym trudnym dla nich okresie. Dla mnie niewiele się zmieniło. Urodziłam się już właściwie po wojnie, pod koniec maja 1945 roku. Rodzice, po przyłączeniu wsi do stolicy, w dalszym ciągu posiadali gospodarstwo przy dzisiejszym zbiegu ulic Wólczyńskiej i Reymonta. Byłam piątym dzieckiem w rodzinie. Późnym i ostatnim. Jedyna córka swoich rodziców. Już jako dziecko, pragnęłam jak najszybciej wyrwać się z rodzinnego domu. Chociaż słowo „wyrwanie się" było nieadekwatne do sytuacji mieszkaniowej, jaka panowała w tamtym okresie. Chciałam być dorosła. Chciałam sama o sobie decydować. Bunt młodej osoby. I chęć ucieczki od toksycznej matki. Wtedy oczywiście nikt nie miał pojęcia o takiej nazwie. Ludzie byli albo sympatyczni, albo nie. Każdy zajęty swoimi problemami, powojenną rzeczywistością, walką o przetrwanie. Dzieci miało być widać, ale nie słychać. Bezstresowe wychowanie? Nie istniało w naszym słowniku. Czułość? Jaka czułość?! Wtedy nikt nie myślał o czułości!

Naabot mo na ang dulo ng mga na-publish na parte.

⏰ Huling update: Mar 23, 2020 ⏰

Idagdag ang kuwentong ito sa iyong Library para ma-notify tungkol sa mga bagong parte!

Kiedy znów będziesz bliskoTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon