Rozdział 3

190 31 4
                                    

Nie wiem jak dłudo spałem. Kiedy się obudziłem słyszałem głosy dochodzące z kuchni. Ktoś się najwyrazniej kłócił. Wstałem powoli i po drodze wyjołem swój nóż. Tak jagby co. Rozsunołem zasłone i wyjarzałem, aby zobaczyć co się dzieje. W kuchni była tylko Hitori i jej babcia. Odłożyłem nóż na miejsce i jak gdyby nic wszedłem do kuchni.

- Dzień Dobry.

- Dzień Dobry chłopcze. Dobrze ci się spało?

- Tak.

- Bardzo mnie to cieszy. Pewnie obudziły cię nasze kłótnie, prawda?

- Nie, wcale nie.

- Pewnie jesteś głodny, co? Siadaj do stołu, zaraz podam śniadanie.

- Nie dziękuję. Będe się już powoli zbierał.

- Ale nie ma pośpiechu. Usiądz i chociaż zjedz śniadanie. Bardzo proszę, zrób to dla starej kobiety.

To było strasznie dziwne. No cóż, usiadłem do stołu i szybko coś tam zjadłem. Wstałem od stołu i ruszyłem do swojego pokoju. Zanrałem wszystkie swoje rzeczy i chciałem wychodzić, kiedy poczułem jak ktoś trzyma moje ramię. Odwróciłem głowę i zobaczyłem, że ta wariatka je ściska coraz mocniej. Zaczynało robić się niebezpiecznie. Próbowałem uwolnić ręke, ale ta baba miała niezły uścisk. Użyłem podstępu, że niby jednak zostaje i kiedy poluzował się chwyt szybko wyrwałem się i uciekłem.

-----------------------
Biegłem tak długi, aż upewniłem się, że jestem wystarczająco daleko od domu tej wariatki. Zbliżało się popołudnie. Naciągnąłem kaptur na łeb i ruszyłem przed siebie. Sparawdziłem czy mam nadal ta koperte. Wsadziłem ręke do kieszeni i wyjąłem kartkę papieru. Wiadomość była otwarta. Nikt tu nie szanuje niczyjej prywatności. W środku nie było nic ciekawego, jedynie informacja, że moój cel przybędzie z kilkudniowym opóźnieniem. Eeeeehhhhh... nie miałem za dużo pieniędzy na jedzenie, nie mówiąc już o noclegu. Błąkałem się po mieście przez kilka godzin. Znalazłem jakiś park, jeśli wogóle można było go tak nazwać, bo roślinności praktycznie nie było. Ludzi także zawielu tu nie chodziło. Usiadłem pod jednym z "drzew" i patrzyłme się na widnokręg horyzontu. Mimo tak obskurnego miejsca widoki z wysokości mieli całkiem ładne.  Przesiedziałem tak z kolejnych parę godzin rozmyslając przy okazji nad planem mojego kontrataku na najeźdźców. Słońce zbliżało się ku zachodowi. Wstałem i ruszyłem jedną z uliczek na północ miasta. Na niebie pojawiały się gwiazdy i księżyc. Na drogach paliły się nie liczne latarnie. Usłyszałem nagle za mną jakiś hałas, ale szedłem dalej. Przedemną wyszło dwóch napakowanych kolesiów, za moimi plecami było kolejnych dwóch. Wyglądali mi na członków z jakiegoś gangu. 

- Czterech na jednego?! Nie uważacie, że to nie fair??

- Zaraz nie będzie ci tak do śmiechu!!

- Zrobimy z twojej twarzy jesień średniowiecza! Hahahahaha!!

- O ho ho ho, to bardzo poważne groźby. Nie wiecie?!

- Widze, że jesteś bardzo pewny siebie gnojku. Ciekawe co powiesz na to!!

Jeden z nich rzucił się na mnie z metalowym prętem w ręce. Zrobiłem krok w bok,m a on wylądował z twarzą w śmieciach. Zauważyłem, że to bardzo wkurwiło jego towarzyszy, bo ich twarze były całe czerwone ze złości. Ruszyli biegiem w moją stronę wyposarzeni każdy w jakiś kawał metalu.  Wyskoczyłem w górę, a tamci stuknęli się głowami. Wstali, otrzepali się, a jeden do mnie powiedział:

- Zacznij wreszcie walczyć, a nie ciągle uciekasz!!!! 

- Co boisz się?!?!?!

- Nie ja się dopiero rozkręcam!!!

Podwinąłem rękawy i ruszyłem na jednego z nich. Ten zamachnął się prętem, ale ja zrobiłem szybki unik i walnąłem go z lewego prostego prosto w nos. Polała się fontanna krwi, na dobitke oberwał w brzuch i teraz leżał i kwilił coś na ziemi. Następny był grubas, u którego fałdy tłuszczu podskakiwały przy każdym ruchu. Nie wiem jak się poruszał. Jedyną jego zaletą było to, że przez tą warstwe słoniny ciężko mu coś zrobić, więc podarowałem sobie cięcie go. W biegu odbiłem się od ściany i grzmotnołem go z buta w głowę, ten odbił się od mojej nogi i poleciał na kubły pełne śmieci. Trzci napastnik miał w swojej dłoni krótki nóż do rzucania. Wyjąłem swój i sparowałem jego ataki. Zrobiłem zwód i wbiłem mu ostrze w bok i ciąłem go w noge, dostał jeszcze w twarz i teraz towarzyszył kolegom na ziemi. Ostatnim był gość ze śmietnika. Wyglądał mi na cherszta bandy. Był najbardziej napakowany od nich wszystkich. W ręce trzymał metalowy pręt, a na jego twarzy malowała się chęć zemsty za upokorzenie. On zrobił pierwszy ruch. Rzucił z całym impetem w moją stronę. Ledwo uniknąłem ataku, ale potknąłem się i upadłem na ziemie. Bandyta złapał mnie za kołnież i rzucił mną na odległość 3 metrów. Nie umiałem złapać oddechu. Szybko wstałem i starałem się ciąć go w cokolwiek. Jedyne co mogłem zrobić to tylko parę płytkich ran. Co jest grane?!?!?! Ten koleś jest ze stali czy co?!?!?!?! Złapałem pokrywkę od kubła na śmieci i walnąłem go w łeb. Trichę go to oszołomiło. Zyskałem kilka cennych sekund i Wbiłem mu nóż prosto w serce. Ten poleciał na ziemię i teraz wącha kwiatki od spodu. Uuuuffffffff.... już myślałem, że nie dam rady, ale ja mam nie dać rady?? Pozbierałem się i pobiegłem do póki tamta trójka się nie obudziła.

------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodobał. Byłby wcześniej gdyby nie łaskawość mojego komputera. Czekam na komentarze i wasze opinię. Czekajcie bo nowy rozdział już wkrótce. :)

Nieznajomy.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz