hongkong flowers

1.7K 192 333
                                    

Po chłodnych wodach błękitnego nieba płynęły białe chmury.

Wei Wuxian zmrużył powieki, przyglądając się im z uwagą. Łagodne, jasne kształty zdawały się delikatnie falować. Wyszyte srebrną nicią na nieboskłonie obłoki oddychały cicho, snując przed jego oczami swoje zwiewne, pajęczynom podobne sny.

Dawno nie czuł takiego spokoju.

Wspomnienia dawnego świata ulatywały ku niebu wraz z dymem wonnego kadzidła. Wei Wuxian obserwował ich lot w stronę chmur. Żmudna droga, pełna zakrętów i ślepych ścieżek. Wzór w kolorze popiołu wyżłobiony w gładkiej tafli błękitu. Czuł się, jakby patrzył na porywistą rzekę własnego życia. Jakby żegnał samego siebie wzrokiem. Jakby odchodził.

Ale nie zniknął.

Choć winien rozproszyć się wraz z odlatującymi w dal wspomnieniami, on nadal trwał, jak porzucony nad brzegiem rzeki kamień. A niebo odbijało się w jego oczach.

Wei Wuxian zmarszczył brwi. Chmury nadal sunęły sennie nad jego głową, jednostajnym, harmonijnym rytmem. Ten sam rytm dudnił w ciemnej głębinie jego piersi. Biel obłoków i czerń jego serca zdawały się grać na tę samą melodię. To z jej pięknych, smutnych dźwięków utkany był błękit nieba.

Pieśń guqinu napędzała ruch wszechświata.

Wei Wuxian wziął głęboki oddech, a fala powietrza przeniknęła jego zmęczoną duszę.

Żył.

Jakkolwiek nieodpowiednie by się to nie zdawało, żył. Ta myśl wciąż napawała go zdumieniem. Przymknął na chwilę powieki, pozwalając dźwiękom guqinu chłodną falą obmyć jego serce z trosk. Kiedy na powrót otworzył oczy, niebo było stalowoszare. Wei Wuxian zmarszczył brwi, zerkając na okalające okno, zdobne zasłony. Wcześniej musiał wziąć wyhaftowane na nich chmury za prawdziwe, falujące przed jego oczami niebo. Z jakiegoś powodu wzór sekty Gusu Lan wydał mu się autentyczniejszy, niż autentyczna szara toń widoczna za oknem.

Nie odrywając wzroku od ponurego prawdziwego nieba, Wei Wuxian się odezwał.

- Lan Zhan – powiedział cicho. Dźwięki guqinu nie ustały, ale wiedział, że ich właściciel go słucha. – Miałem właśnie najdziwniejszy sen na świecie – mówiąc to, przekręcił się wreszcie w stronę, z której dobiegała muzyka i wsparł głowę o brzeg łóżka, spoglądając na milczącą postać, której dłonie łagodnie tańczyły po strunach instrumentu. Kąciki ust Wei Wuxiana uniosły się psotnie ku górze. – Śniło mi się, że umarłem.

Lan Wangji przestał grać. Urwana w połowie melodia spłynęła chłodną falą po sercu Wei Wuxiana. Nie zdołało to jednak wymazać uśmiechu z jego twarzy, wręcz przeciwnie – w jego oczach zamigotały jasne ogniki.

- Nieśmieszne – skomentował Lan Wangji, jednym ruchem ręki chowając guqin i wstając. Jego jasne oczy spoczęły na Wei Wuxianie tylko przez chwilę, jakby sprawdzając, czy wszystko z nim w porządku. Później odwrócił wzrok i skierował się w stronę wyjścia. – Zostań tu – powiedział na odchodnym i chwilę później już go nie było.

Wei Wuxianowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. W mig narzucił na siebie szatę wierzchnią, ubrał buty i ruszył za Lanem Wangji. Kiedy go dogonił, ten nawet nie wyglądał na zaskoczonego. Z drugiej strony – czy Lan Wangji kiedykolwiek wyglądał na zaskoczonego? Zatrzymał się tylko sztywno, lustrując go chłodnym spojrzeniem. Wei Wuxian wywrócił oczami.

- Oj, nie wściekaj się tak, Lan Zhan – powiedział, zaczepnie trącając go w ramię. Starszy nawet nie drgnął. – Nie możesz mnie tam samego zostawić, nooo – zaczął marudzić, jak małe dziecko. – Zanudzę się na śmierć!

hongkong flowers // wangxianWhere stories live. Discover now