Część VIII

177 9 6
                                    

Był środek nocy. Ciemno na dworze jak oko wykol. Idealne warunki na morderstwo. Czułam jak adrenalina i podekscytowanie buzuje mi w żyłach. To była ta noc. W końcu udowodnię, że się do czegoś nadaję, że jestem przydatna. Zacznę w końcu brana na poważnie. Musi mi się udać, nie ma innej opcji. Jak to mówią, lepiej zginąć z honorem niż żyć w hańbie.

Jeszcze kilka razy przyjrzałam się planom i rozkładowi straży uwzględniając to co powiedziała służąca. Wszystko miałam dokładnie zaplanowane. Powinno pójść gładko.

Długo myślałam co mam ubrać. Niby najprościej było by po prostu ubrać mój czarny strój, ale z drugiej strony miałam do przejścia duży odcinek uczęszczanego pałacu i praktyczniej było by ubrać suknie, bo jak kogoś przez przypadek spotkam odegram rolę zagubionej dziewczyny w obcym i nieznanym zamku. Tak też postanowiłam zrobić. Ale by móc chować się w cieniach i sprawnie poruszać wybrałam czarną jak smoła suknie z niezbyt dużą ilością halek i ozdób, ale jednocześnie wytworną. Nie będzie mnie widać na pierwszy rzut oka, a suknie nie ograniczała mi za bardzo ruchów, co jest bardzo istotne. Oczywiście nie zapomniałam schowa pod suknie nie mała ilość broni. Czułam ich ciężar, ale nie przejmowałam się tym, napawało mnie to poczuciem satysfakcji i pewności siebie.

Równo z wybiciem północy opuściłam pokój. Zamek o tej godzinie był wyludniony i opuszczony. Sprawiał mroczne wrażanie, na co uśmiechnęłam się pod nosem. Kiedy miałam jedno z okien, spojrzałam na zewnątrz, zobaczyłam tumany mgły, nie było widać nic niż pięć metrów przed siebie, a za chmur wynurzał się złowieszczy księżyc w pełni. Siłą woli się potrzymałam by nie zacząć się historycznie śmiać, wymarzone warunki na dobre morderstwo i dawkę zabawy przy tym. Chyba nie mam równo pod sufitem skoro bawią mnie takie rzeczy, ale cóż, ja tam lubiłam ze sobą żyć.

Idąc pewnie przed siebie, a jednocześnie bezszelestnie posuwałam się coraz bardziej na przód. Pamiętałam co powiedziała pokojówka o zmianie watry, więc uważnie pilnowałam czasu. O 3:00 jest zmiana strażnika na schodach przed komnatą i przez chwile stanowisko jest puste, więc muszę wykorzystać tą lukę. Nie okazuje się to zbyt trudne. Czając się za rogiem tuż przy klatce schodowej obserwuje strażnika. Równo punt 3:00 schodzi ze swojego stanowiska. Jak tylko znika za najbliższym rogiem, niczym cień niezauważona przemykam po schodach. Chowam się za następnym rogiem, zanim przychodzi kolejny wartownik na zmianę.

Raptem kilka metra przed mną są drzwi do komnaty księcia. W duchu śmieję się histerycznie, wprost uwielbiam tą robotę. Przyglądam się wartownikom. Po głębszej analizie dochodzę do wniosku, że ta młoda służąca z której siłą wydusiłam informacje się nie myliła. Ten z lewej jest kontuzjowany co bez wątpienia osłabi go w walce. To będzie szybie stracie. Jestem w stanie poradzić sobie w walce z co najmniej pięcioma rosłymi mężczyznami na raz, a ich jest tylko dwóch i do tego jeden jest ranny. Bułka z masłem. Mężczyzna który ma pilnować schody jeszcze się nie pojawił, widocznie coś go zatrzymało, więc to idealny moment.

Z perfidnym uśmiechem wychodzę po prostu za rogu i staje na wprost drzwi do komnaty księcia pokazują im się w całej swojej okazałości. Wydają się być zaskoczeni moją obecnością tutaj, co mnie szczerze bawi.

- Zgubiłaś się panienko? Nie powinno się tu być o tej porze - mówi jeden z nich.

Nie sięgnęli nawet po broń, wydaje im się, że nie stanowię dla nich zagrożenia. Cóż za urocza sytuacja. Mnie już ręce świerzbią by rozegrać sobie dobrą bijatykę, zwłaszcza, że od kilku dni jestem uwieziona w ciele damy dworu i nie miałam okazji do treningów.

Czas zacząć krwawe przedstawienie.

Córka mafiiWhere stories live. Discover now