3. Werdykt

487 69 15
                                    


Mayer wstał od biurka i podszedł do leżącego wciąż na podłodze zasapanego Mik-Maka.

– Muszę przyznać, że jestem zaskoczony twoim uporem i hartem ducha – przyznał – gdy bosman przydzielił ci to zadanie nie dowierzałem. Boberek taszczący wielką beczkę? Niemożliwe! A jednak potrafiłeś to zrobić.

Verganza drżał na całym ciele. Powoli podniósł się na rozdygotanych kolanach. Był tak zmęczony, że nie był w stanie złożyć sensownego zdania. Patrzył jedynie na admirała, którego uśmiechnięta twarz wyrażała jednocześnie podziw i współczucie.

– Widzę, że serce masz na swoim miejscu – pochwalił Mayer.

Spojrzał na bosmana.

Ten kiwnął głową, zerkając na zegarek.

Westchnął głęboko.

– Nie mogę przyjąć cię teraz na statek – wyrzucił jednym tchem.

Vermoni poczuł jak siła która jeszcze chwilę temu pozwoliła mu dokonać rzeczy niemożliwych... właśnie opuszcza jego ciało. Niezmierzona pustka wypełniła jego serce.

– Widziałem to setki razy. Wspaniali, hardzi młodzieniaszkowie z marzeniami, gotowi poświęcić wszystko dla wielkiej przygody. Ginęli w trakcie sztormów, albo zwyczajnie tracili zmysły.

Mik-Mak powoli przyswajał słowa admirała, choć przychodziło mu to z wielką trudnością. Każdy wyraz zdawał się być młotem uderzającym prosto w jego duszę. Roztrzaskującym go coraz bardziej i bardziej.

– Na statku słowo bosmana jest drugie po bogu – kontynuował Mayer – od jego rozkazów potrafi zależeć życie wszystkich członków załogi. Bosman musi mieć pewność, że każdy marynarz wykona swoje zadanie co do joty. Co mi po wielkich marzeniach jeśli wszyscy zginiemy, prawda?

Vermoni nie miał siły wchodzić w dyskusję. Pragnął by to wszystko dobiegło końca. Chciał już tylko wrócić do domu i odpocząć.

Miał wszystkiego powyżej wąsisk.

– Nie zaufam samym słowom. Nie mów mi jak bardzo chcesz zwiedzić Światozbiór i jak wartościowym marynarzem jesteś. Pokaż mi to!

– Co? – wtrącił posępnie – TO nie był wystarczający dowód?! – warknął, wskazując beczkę pod ścianą tawerny.

– Ta próba pokazała póki co, że bardzo chcesz. Ja muszę wiedzieć, że również potrafisz, że biorę na pokład marynarza z krwi i kości, a nie bobrowatego turystę.

Mik-Mak czuł jak wściekłość ściska mu gardło. Czuł, że admirał szydzi z niego i chce ostatecznie odciągnąć go od jego marzenia.

Admirał spojrzał ponownie na bosmana.

– My teraz mamy... standardowy oblot Amerliw i na północną Avelię prawda? – spytał.

– Po drodze jeszcze patrolujemy nasz księżyc czy Szarańcza już go nie nawiedza – odpowiedział natychmiast – kurs na jakieś cztery, może sześć miesięcy.

Mayer spojrzał ponownie na Mik-Maka.

– Będziemy tu za sześć miesięcy, tak jak słyszałeś. Masz sześć miesięcy żeby udowodnić mi, że naprawdę zależy ci na zostaniu marynarzem. Nie zamierzam dawać ci żadnej taryfy ulgowej. Na szczęście liczysz tylko, gdy brak ci umiejętności, a na statku mało kto może nazwać się szczęściarzem.

Vermoni patrzył na niego jakby zagubił sens ostatnich zdań.

– Mam... jeszcze szansę? – dopytał dla pewności.

– Masz szansę tak długo jak żyjesz – stwierdził Mayer, zerkając na bosmana i pozostałych marynarzy – nie mogę ci poświęcić więcej czasu, bo jak widzisz mój dzień pracy nadal trwa. Mam jednak nadzieję, że jeszcze się zobaczymy – dodał wyciągając dłoń do maleńkiego Mik-Maka.

Mik-Mak uścisnął wielkie palce admirała nie kryjąc uśmiechu.

– W takim razie do zobaczenia za pół roku. Nazywam się Vermoni Verganza. Zapamięta to na nazwisko!

– Admirał Vermoni Verganza... a wiesz, że całkiem nieźle brzmi?

– Mik-Mak admirałem?! – pisnął zaskoczony – nie wiem czy mogę mierzyć tak wysoko!

– Nie wiem... a możesz? – spytał Mayer – tylko ty znasz odpowiedź na to pytanie.

Nie odpowiedział na to. Miał absolutny mętlik w głowie. Tak wiele się wydarzyło. Tak wiele sobie uświadomił.

Chwilę później opuścił już knajpę i wrócił spacerem do mieszkania. Dopiero szukając klucza przy drzwiach wejściowych do kamienicy, ponownie poczuł ból w kolanach i plecach.

Mieszkał na samym poddaszu w niewielkiej kawalerce. Ludzie bardzo lubili wynajmować lokale bobrowatym, bo to co dla człowieka było niewielkim metrażem, dla Mik-Maka stanowiło już niezłą willę.

Powoli wdrapał się po trzeszczących schodach, trzymając się niskiej, dziecięcej poręczy.

Jego mieszkanie było zagracone przez mapy, atlasy i modele statków. Niepozmywane talerze piętrzyły się w kuchni.

Vermoni nie zwracając na nie uwagi, wstawił wodę na herbatę w żeliwnym czajniczku w międzyczasie ściągając przepocone ubranie.

Nim czajnik zdążył zagwizdać przygotował już sobie ostatni „Dziennik Gaweński" otwarty na zakładce „praca", notes oraz wieczne pióro.

Popijając gorzki napar, zapisał sobie na kartce dwa zdania:

Mik-Maczy wycieczkowiec „Klejnot Sory" kompletuje załogę – dobre miejsce na naukę i zarobek.

Znajdź sposób na precyzyjne przesunięcie beczki typu „osiemdziesiątka". 

Gwiezdne Przygody Vermoniego VerganzyWhere stories live. Discover now