IX

261 21 8
                                    

Genevieve przebudziła się z samego rana. O dziwo nie była nadąsana, markotna, w złym humorze, a właśnie w dobrym humorze. Nic nie mogło go zepsuć.. - myślała tak oczywiście do czasu pewnego, lecz to na razie przyszłość.

Przemyła twarz chłodną wodą i zerknęła za falujące, prześwitujące zasłony na blade słońce powoli rozpoczynające swą wędrówkę po październikowym niebie. Odziała się nie tym razem w zdobne szaty, a strój, który podarowała jej matka. Najwidoczniej przewidziała podróż córki do Mordoru.

Na klatkę piersiową osłoniętą już inianą koszulą, szczelnie zapięła ciemny gorset. Że też z własnej woli będzie zakładała sobie coś tak okropnego! Nie miała wyjścia, bowiem sama pisała się na podróżowanie z dziewiątką mężczyzn. Zapamiętawszy lekcje matki z wiązania gorsetu, to zadanie poszło jej sprawnie i bez większych trudności. Na nogi wsunęła spodnie wykonane z grubego materiału, by przypadkiem nie czuła nieprzyjaznego chłodu, a po tym na stopy wsunęła długie kozaki, które zaklinowały się, gdy to wsunąć miała w nie stopę.

- Szlak by to..! - zaklęła pod nosem z całych sił pchając. W końcu po długim czasie męczenia się z obuwiem, młoda kobieta mogła na swych biodrach zapiąć pas z pochwą, zaś na swoje nadgarstki wsunęła karwasz, nie pomijając oczywiście trudu z jego zawiązaniem. Rozejrzała się w poszukiwaniu wstążki, a gdy sięgnęła po nią, związała nią włosy, by te nie przeszkadzały jej. Na koniec tej całej szopki sięgnęła po ojcowski miecz i nie mogąc ulec pokusie zamachnęła się i rozcięła powietrze na pół, okręcając nim dodatkowo młynek. Wsunęła ostrze w pochwę, po czym wyprostowała się dumnie odziewając dłonie w grube rękawicę, a na ramiona wsuwając ciepły płaszcz. Październik nie dawał ustępstw. Każdy kolejny dzień bywał coraz zimniejszy. Z zadowoleniem Jen spojrzała w lustro, a potem wzięła torbę i bez najmniejszego zastanowienia wyszła.

*

- Powiernik Pierścienia udaje się na wyprawę ku Górze Przeznaczenia. - zaczął Lord Elrond czujnie spoglądając na Froda. - Tych, których mu towarzyszą nie wiążę żadna przysięga, by szli dalej wbrew swej woli. - podniósł przeszywający wzrok na resztę piechurów. - Żegnajcie. Nie zapomnijcie o celu waszej podróży. Niech wam towarzyszy błogosławieństwo ludzi, elfów i wszystkich wolnych istot.

Kompani ukazali szacunek słowom Lorda, a zaraz potem głos zebrał Gandalf.

- Drużyna czeka na Powiernika Pierścienia. - stwierdził czarodziej ustępując drogi niziołkowi, który rzucając jeszcze tęskne spojrzenie pięknym domostwom, ruszył w stronę bramy. Sięgnął jeszcze pośpiesznie do płaszcza Jen, który lekko pociągnął chcąc zwrócić jej uwagę.

- Czy do Mordoru idzie się w lewo czy w prawo? - spytał szeptem.

- W lewo. - odpowiedziała jak gdyby nigdy nic i ruszyli.

*

- Wyruszyli. - oznajmiwszy to, Rosenne narzuciła na głowę ciemnozielony kaptur.

- Wybrali najprostszą z dróg.. dlatego też udają się przez Góry Mgliste. - mówiła Vivi sunąc palcem po mapie. - Gdy oni będą po drugiej stronie.. my będziemy tam pierwsze, bowiem Roak wcześniej wykrakał mi o przejściu.. o wydrążonym tunelu. - podniosła wzrok czując na swojej twarzy spojrzenie Rose. - Co? - zapytała delikatnie marszcząc brwi.

- A przypadkiem pod Górami Mglistymi nie żyją gobliny? Pamiętasz opowieści twojego ojca.

Vivienne westchnęła ciężko kręcąc głową.

- Jeżeli zachowamy odpowiednią ciszę i skupienie to nie dorwą nas. A teraz chodź bo prędzej słońce zajdzie. - rzuciła w jej stronę ponaglające spojrzenie, wskoczyła na konia, naciągając na głowę kaptur i wbiła w boki konia pięty, zachęcając go do drogi.

The Lord of the Courage [Księga III] ✓Where stories live. Discover now