Zakład

114 13 3
                                    

5.30. Za każdym razem dzień przebiegał dokładnie tak samo, nie licząc rzadkich przypadków przyjmowania nowych rekrutek, bądź jeszcze rzadszych - opuszczenia Czerwonego Domu. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, Junona coraz bardziej przyzwyczajała się do panującej w ośrodku rutyny. Z początku wszystko szło jej opornie, taniec zamieniał się w mordęgę, lekcje walki w niekończącą się serię desperackich prób unikania ciosów, a jedyną ulgę przynosił krótki kojący sen. Z czasem jednak nawet zupełny amator zaczyna robić postępy. Czarnowłosa opanowała najpierw podstawowe kroki tańca i w końcu dołączyła do innych dziewcząt wykonujących zsynchronizowany układ. Nie można jednak powiedzieć, że stała się jedną z najlepszych tancerek. Niejednokrotnie pouczano ją za najróżniejsze potknięcia, ale robiła co w jej mocy by wypaść jak najlepiej. Poza radami Myszki miała i swoją własną motywację. Za wszelką cenę pokazać, że nie jest najsłabsza, że nie zamierza się poddać i że stać ją na wiele więcej. Poranny apel wbił jej się do głowy na tyle, że recytowała go z innymi bez zająknięcia.

-Kto wy jesteście?

-Czarne Wdowy!- pobrzmiewało korytarzem jednogłośne recytowanie formułki przez ustawione w szeregu dziewczyny stojące na baczność i patrzące przed siebie poważnym wzrokiem.

Juna coraz bardziej wczuwała się w swoją nową rolę. Przecież tego właśnie pragnęła, stać się silniejszą, nie dać sobą pomiatać. Czarne Wdowy jej to umożliwiały. Dlatego też dziewczyna w pewnym sensie polubiła to miejsce. Współlokatorki nabrały w stosunku do niej minimalnego respektu i zaczęły po trochu traktować jak jedną z nich. Nie wspominając już o cichym sojuszu z Myszką. Gdyby mogła użyć takiego słowa, z pewnością przyznałaby, że w zasadzie się zaprzyjaźniły. 

W walce co prawda czarnowłosa również poczyniła spore postępy od swojej pierwszej lekcji, ale mimo to nadal nie dorównywała poziomem do którejkolwiek dziewczyny z Czerwonego Domu. Starała się jak mogła, ale pod koniec walki i tak lądowała na podłodze pokonywana przez swoją przeciwniczkę. Ale nie zrażała się. Upadając po raz setny, podniosła się po raz sto pierwszy. Wiedziała, że nie warto przymierzać się do ataku na dużo silniejsze rywalki, dlatego też, pomimo odradzania przez Marcelinę, większość uwagi nadal skupiała na doskonaleniu uników. I póki co nie wychodziła na tym źle. Z treningów wracała zmachana, ale zazwyczaj bez widocznych obrażeń. Jeżeli nie możesz wygrać siłą, musisz nauczyć się kombinować.

Tak mijały miesiące, a później lata. Dokładnie ponad dwa lata. Rok 1991 zbliżał się ku końcowi. Grudzień już za pasem, powoli nadchodziło Boże Narodzenie. W ośrodku co prawda nie dało się odczuć świątecznej atmosfery. Jedyne, co się zmieniło, to dodatkowy przydział swetrów i ciepłego czaju z racji srogiej zimy i mało wydajnego systemu ogrzewania. Tylko Katerina kilka dni przed Wigilią doczekała się wizyty swojej córki Wasylisy, poza tym kto miałby wpaść w odwiedziny do tajnego ośrodka? Nikt, dopowiecie sobie w myślach. Ale czy aby na pewno?

***

-Nie wierć się, Ślicznotka, zaraz skończę.- powiedziała Marcelina do siedzącej na stołku Juny.

Dziewczyna tylko patrzyła, jak na ziemię spadają kolejne długie pasma jej kruczoczarnych włosów. 

-Cieszę się, że nareszcie zdecydowałaś się pozbyć tej peleryny z twojej głowy. Uwierz mi, tak będzie ci o wiele wygodniej na treningach.- skwitowała Myszka.- Proszę bardzo, skończyłam.

Marcelina podała Junie kieszonkowe lusterko. Siedemnastolatka dziwnie się czuła, nie mając na głowie sięgającej jej poza talię płachty włosów. Dokładnie przyglądała się swojemu nowemu wizerunkowi z fryzurą nie dochodzącą teraz nawet do ramion.

Somewhere in Russia | MarvelWhere stories live. Discover now