Nie ten dzień (I)

4.2K 115 18
                                    


Było już późno. Większość okien w kamienicy nie rozświetlał nawet nikły blask. Tylko w mieszkaniu na ostatnim piętrze paliły się przytłumione światła. W tle cicho szumiało radio, grając stare, romantyczne przeboje. Tuż obok wysokiej szafy kuliła się kobieta, swoim wątłym ciałem osłaniając pięcioletniego chłopca. Łkała bezgłośnie, chowając twarz w krótkich, kędzierzawych włosach malca. Drżącymi dłońmi zatykała mu uszy. Za wszelką cenę chciała oszczędzić widoku torturowanego ojca.

– Daj no tu tę dziwkę – rozległ się znudzony głos.

– Nie, proszę... – zakwiliła. Malec również się rozpłakał, ale to nie pomogło. Jeden z napastników przytrzymał dziecko, drugi brutalnie chwycił kobietę za włosy i zaciągnął ją do pomieszczenia obok. Na sam koniec zatrzasnął drzwi.

– Nie drzyj się suko, bo wypatroszymy smarkacza!

Zamknęła usta i stłumiła krzyk, wciągając go z powrotem do płuc. Była pewna, że stojący naprzeciwko mężczyzna spełni swoją groźbę. Wyczytała to w jego oczach, czarnych, szalonych, bezwzględnych. Jeden z jego kompanów wyciągnął broń, wbijając lufę tłumika w policzek rozdygotanej kobiety.

– Dymitr, daj spokój. Pouczymy ją tylko – roześmiał się ten, który był chyba przywódcą w tym towarzystwie. – Stryjek nie lubi zbędnej przemocy.

– Co ty nie powiesz? – odparł z przekąsem inny, wysoki blondyn.

– Mieliśmy to załatwić bez zbędnego szumu. Poza tym to przesłanie dla Bojczuka.

– Jego powinniśmy zabić.

– Nie, wobec tego starego capa mam inne plany. Dobra, niech się zastanowię...

– Sasza, daj spokój. Po staremu, utniemy kilka palców, zaliczymy i zostawimy, ładnie prosząc o zachowanie szczegółów w tajemnicy.

– Żora, zero finezji. W ogóle brak ci wyobraźni – cmoknął z przyganą Sasza.

Kobieta milczała. W duchu błagała tylko o jedno – aby oszczędzili jej dziecko. Tępym wzrokiem wpatrywała się w martwego męża. Siedział na krześle, ramiona miał wygięte, nadgarstki skrępowane. Knebel w ustach. Głowę odchyloną do tyłu, a na szyi długą, podłużną ranę. Podcięli mu gardło. Ale najpierw torturowali. Całkiem bez powodu, dla własnej satysfakcji. Ten koszmar trwał ponad godzinę.

– Dobra, wiem. Tego jeszcze nie robiłem – roześmiał się Sasza, po czym chwycił kobietę brutalnie za kark i zmusił, aby przyjęła pozycję na czworakach. Nosem prawie uderzyła o kolano martwego męża.

– Teraz suko rozepnij mu spodnie i zrób dobrze. Zobaczymy czy po śmierci mu stanie.

– Ale... – wyjąkała i od razu zarobiła silny cios w żebra.

– Bo przyprowadzę bachora i to on zrobi tatusiowi dobrze. Chcesz tego? – Chwycił ją za włosy i silnym ruchem poderwał w górę jej głowę.

– No dalej! – zniecierpliwił się. – Bo jestem głodny. Zresztą, może on ma rację – wskazał na siedzącego obok najwyraźniej znudzonego blondyna. – Zabijemy was i po kłopocie?

– Nie, nie! – jęknęła. – Zrobię to.

– I ładnie wypnij pupkę. Może ktoś z niej skorzysta – mrugnął rozbawiony, jakby opowiadał właśnie świetny dowcip. – No co chłopcy? Żaden nie ma ochoty?

– Twój pomysł, sam się zabawiaj – mruknął Żora, ostentacyjnie zapalając papierosa. – Pieprzony zbok.

– Najpierw popatrzę.

Nie ten dzień - [WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz