IV

46 9 33
                                    

Na lekko żółtawej kartce, ozdobnymi literami napisane było słowo ,,Znajomość". Znajdowało się w miejscu gdzie normalnie jest tytuł rozdziału.

Moje ciało zamarło. Siedziałam tak w bezruchu patrząc się na te kilka liter. Próbowałam zrozumieć, dlaczego się tam pojawiły i kiedy. Z zamyślenia wyrwała mnie rudowłosa kelnerka, kładąca przede mną talerz.

- Życzę smacznego. - powiedziała radośnie.

- Dziękuje. - już nawet nie udawałam uśmiechu, ponieważ wiedziałam, że nie da to przyzwoitego efektu.

Jadłam cały czas gapiąc się w czarną okładkę. ,,Znajomość, znajomość, znajomość" powtarzałam w myślach. Nie mogłam sobie przypomnieć nic co mogłoby sprawić, że to słowo w magiczny sposób pojawiło się na kartce. Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła i krzyki wydobywające się z kuchni. Pośpiesznie schowałam księgę do torby. Ludzie wokół mnie nie wydawali się zbytnio przejęci całą sytuacją.

- Kendris znów znęca się nad Medirą. - powiedział jeden z mężczyzn siedzących za mną. Zrobiło mi się żal tej Medir, ale nie miałam zamiaru wtrącać się w czyjeś rodzinne sprawy.

Mój talerz był już pusty. Czekałam, aż dziewczyna podejdzie, a ja będę mogła zapłacić i wyjść. ,,Znajomość, znajomość, znajomość", słowo te utkwiło w moim umyśle, na tyle by nie dawać mi spokoju, nawet na kilka sekund. Pierwszy raz od dawna coś, aż tak mnie dręczyło i martwiło, a tajemnicze spotkanie nie pomagało. Wtedy do głowy przyszła mi trzecia teoria, co do przyczyny wysłania do mnie wiadomości. Co jeśli nie było to następne zlecenie, ani jakaś inna misja, a pułapka. Może to ja byłam celem. 

W końcu podeszła do mnie kelnerka. Miała podbite oko, które próbowała ukryć pod włosami, a jej warga była rozcięta. Wzięła do jednej ręki mój talerz,  w drugiej trzymała małą tackę na monety.

- Należy się 50. - powiedziała spokojnie, wręcz smutnie. Zapłaciłam i udałam się w stronę wyjścia. Kiedy schodziłam ze schodów zatrzymał mnie dziewczęcy głos. 

- Poczekaj. - rzekł. Na początku pomyślałam, że może czegoś zapomniałam. Później okazało się, że chodziło o coś zupełnie innego.

- Tak? - spytałam odwracając się. 

- Potrzebuje twojej pomocy. -  rudowłosa dziewczyna patrzyła na mnie błagalnie. Rzadko kiedy komuś pomagałam od tak, a teraz nie miałam zamiaru zrobić wyjątku.

- Przykro mi, ale nie będę w stanie... - przerwała mi.

- Wystarczy, że weźmiesz mnie ze sobą. Obiecuje nie na robię kłopotów i... - zastanawiała się jak mnie przekonać. - zapłacę. - wydusiła wreszcie. Takie konkrety to ja rozumiałam.

- Kiedy chcesz wyruszyć? - spytałam dopinając mój pasek od spodni.

- Zaraz, teraz. - odparła.

Po kilku minutach stała już z torbą w ręce. Gdy znajdowaliśmy się na drodze z drzwi wybiegł mężczyzna. Nie należał do tych szczupłych. Jego ulizane włosy obrzydzały mnie bardziej niż spocona koszula. Fartuch miał czymś poplamiony podobnie jak i spodnie. W ręce trzymał tasak do mięsa, ale nie jestem pewna, bo z gotowaniem jest mi nie po drodze.

- Uciekaj! - krzyknęłam do mojej nowej klientki. Szybko mnie zrozumiała. Zaczęłyśmy biec. Mężczyzna przy tuszy nie miał z nami żadnych szans i prędko straciłyśmy go z pola widzenia. Teraz kiedy już mogłyśmy na spokojnie porozmawiać musiałam zadać jedno z najważniejszych pytań.

- Ile masz zamiar mi zapłacić?

Popatrzyła na mnie zdziwiona, tak jakby zupełnie o tym zapomniała. Dopiero po chwili nieśmiale się roześmiała. Mi nie było do śmiechu, chciałam wiedzieć czy mi się to w ogóle opłaca.

W Świecie ZakonuDonde viven las historias. Descúbrelo ahora