Parezjasta

367 58 22
                                    

JEDNĄ z pierwszych rzeczy, jakie od niego usłyszałem, było to, iż jestem prześlicznym łabędziem, który oddał swoją duszę Erosowi. Przestraszyłem się wtedy i chciałem wołać lekarza, może pobiec od razu do ojca, że oddaje mnie pod opiekę wariata. 

Szybko okazało się jednak, że nie było takiej potrzeby. A szkoda. Może zapamiętałbym wtedy całe nasze pierwsze spotkanie jeszcze bardziej.

— Miałem sen — zaczął mi wtedy mówić Sokrates, gdy usiadłem skołowany na jednej z poduszek — że trzymałem na kolanach pięknego, białego ptaka. Młody był, młody był to chłopcze ptak! Nie pisklę jednakże, gdyby człowiekiem był, pewnie byłby młodzieńcem takim jak ty. W każdym razie, widziałem, jak wyrastają ptaszysku silne skrzydła, a ono samo ze śpiewem pięknym jak u Terpsychore wzbiło się w powietrze, by ostatecznie wylądować na ołtarzu poświęconym Erosowi. Coś mam dziwne przeczucie mój drogi nowy uczniu — Wycelował we mnie swój gruby palec, toteż przez chwilę ogarnął mnie lęk — że ty i ten łabędź możecie być jednym i tym samym istnieniem.

Otworzyłem usta, by jakoś zaprotestować, lecz wtedy on odwrócił się do paru osób siedzących z tyłu pomieszczenia i rzekł głośno:

— Oto jest, przyjaciele, ów łabędź Kupidyna z Akademii!

Oblałem się rumieńcem, gdy inni mężczyźni zaczęli przyglądać mi się uważnie, kiwając raz po raz aprobująco głowami. Sokrates odwrócił się do mnie ponownie, cały uśmiechnięty.

— I co Platonie, jak to jest być łabędziem samego boga miłości?

Nie wiedziałem wtedy szczerze, co mogę mu odpowiedzieć. Cieszyć się? Nie cieszyć? Byłem jeszcze chłopcem, miałem za sobą ledwo pierwsze lata nauki w akademii. Wiedziałem już wtedy czym muszę być i kim muszę być; wykształconym mężczyzną, któremu dane jest przynieść dumę rodzinie i ożenić się najlepiej parokrotnie.

A tymczasem? Zamiast się przykładnie kształcić, siedziałem tu przed jakimś niezbyt ładnym filozofem, który wmawiał mi, że jestem łabędziem. Całkiem porządny start, Platonie, całkiem porządny start.

— Sam nie wiem, mistrzu... — zacząłem niepewnym głosem, palce nerwowo zaciskając na moim chitonie, pomarszczonym, niezbyt eleganckim jeśli chodzi o pierwszy dzień w akademii. — Nie czuję się z tą myślą jakoś specjalnie, szczerze mówiąc.

— Dobrze, a więc to będzie pierwsza moja lekcja dla ciebie. Cognosce te ipsum! Poznaj samego siebie, mój drogi Platonie.

— Nie, nie to miałem na myśli, nie w tym, nie w tym znaczeniu. — Język począł mi się plątać, ale w istocie byłem zbulwersowany, skoro mój nowy nauczyciel myślał, że tak prostych lekcji nie przechodziłem już wcześniej. — Wiem kim jestem, nie twierdzę jednak, abym był łabędziem Kupidyna, za jakiego mnie maszwypowiedziałem to może nieco zbyt buńczucznie, obawiałem się więc kary już pierwszego dnia nauki, ale...

...Sokrates roześmiał się tylko szczerze, wyciągając rękę, aby mnie poklepać po ramieniu. Tego się nie spodziewałem.

— Nie jesteś pierwszym lepszym chłopcem spragnionym filozofii, prawda? Cieszy mnie to. Cieszy mnie to niezmiernie. — Wstał na krótki moment z siedzenia, aby wziąć z stojącej niedaleko etażerki papirus, który mi następnie wręczył. — Proszę. Napisz mi tu kim jesteś. Mam ochotę mieć nieco dokładniejszy wgląd na twoją duszę.

To powiedziawszy odszedł, zostawiając mnie samego nad czystym papirusem, w pomieszczeniu z obcymi młodzieńcami oraz mężczyznami.

Złapałem go jeszcze kątem oka, zanim zupełnie zniknął z mojej wizji. Uśmiechał się. W sposób tajemniczy i dziwnie magnetyzujący zarazem. Nieznane ciepło rozpłynęło się po mojej klatce piersiowej, gdy uświadomiłem sobie, że w prawdzie nie bije od tego człowieka żadna emocja negatywna. Wprost przeciwnie. Miałem wrażenie, że może to być początek naprawdę wspaniałych lat nauki. 

Parezjasta ♧ platon & sokrates [✓]Where stories live. Discover now