4. Ciężar obowiązku

5.1K 336 61
                                    


Śmiech w koronie z klejnotów,
Drętwienie od rany zadanej berłem.
Podrzut i obrót, wiruję i słyszę,
„Złap się zanim spłoniesz."
Taniec jokera przed królem,
Brzęczące korale i srebrne obrączki.
Zamknij oczy i ujawnij dźwięk,
Wznoszący się i opadający.
(~Indigo Girls)

     Błyszczące czubki czarnych butów wyjrzały zza krawędzi szaty zsuwającej się z szelestem ze schodów, następnie pojawiły się dłonie pokryte czymś przypominającym rybie łuski, a na końcu twarz — najstraszliwsza twarz, jaką Draco kiedykolwiek widział. Zerwał się na nogi; siedzenie w obecności tak potężnego czarodzieja było niedopuszczalne. Powietrze aż zatrzeszczało od falującej wokół czarnej magii, a Draco poczuł, jak włoski na jego ramionach stają dęba — dodał kolejną rzecz do listy nowych i niepokojących doświadczeń ostatnich kilku godzin. Kiedy Lord Voldemort go mijał, wcisnął się plecami w ścianę, pochylając pokornie głowę.
     W celi Potter chwiał się na nogach. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu, tak jakby coś go oślepiało. Draco domyślał się, że to blizna musi wywoływać taką reakcję. Zamiast kulić się w odległym kącie celi, Potter zrobił jeden krok w stronę krat. Nie podszedł jednak bliżej.
     Voldemort, rozciągając wargi w przewrotnym uśmiechu, wyciągnął różdżkę z fałd szat i skierował ją w stronę więźnia.
     — Prohibito!
     Potter przeleciał w stronę tylnej ściany celi z rozłożonymi ramionami, jak gdyby pchnięty przez ogromną dłoń. Kajdany zwisające do tej pory bezwładnie nagle zbudziły się do życia, zatrzaskując wokół jego nadgarstków i kostek. Podczas gdy Potter walczył z okowami, łańcuchy schowały się na powrót w ścianie, unieruchamiając go skutecznie w miejscu. Kolejnym zdawkowym ruchem różdżki Voldemort wysłał w stronę chłopaka grube pasmo materiału, które owinęło się wokół ust Pottera, efektywnie go kneblując.
     Czarny Pan wetknął różdżkę z powrotem do kieszeni szaty.
     — Malfoy, otwórz celę.
     Głos Voldemorta wwiercił się ostro w uszy Draco, przerażający i potężny zarazem. Chłopak obrócił się automatycznie, chcąc zdjąć klucz z półki, po czym zorientował się, że jego ojciec zrobił to już za niego. Lucjusz, zbliżając się do zamka i przekręcając klucz, ani razu nie spojrzał na syna. Skłonił się głęboko, gdy Voldemort mijał go, wchodząc do celi.
     Czarny Pan zbliżał się do Pottera niczym pająk do owada złapanego w sieć.
     — Pan Potter. Jak miło, że dołączył pan do nas na tę wspaniałą okoliczność. — Jego głos był mroczny, syczący i pozbawiony jakiejkolwiek litości. Łatwo można było zauważyć potęgę Czarnego Pana. Draco nagle zrozumiał, dlaczego ojciec wybrał służbę w imię tak ogromnej władzy.
     Potter, chociaż uwięziony, świetnie umiał okazać, jak bardzo cieszyło go to spotkanie. Naprężył się, walcząc z metalowymi okowami. Draco mógł zauważyć, jak ostre krawędzie niemal przecinają mu skórę na nadgarstkach. Potter wił się rozpaczliwie, a jego oczy błyszczały buntem, bólem, pogardą i czystą, niczym niezmąconą nienawiścią. Sprawiło to, że spojrzenia, którymi zazwyczaj obdarzał Draco, wydawały się przy tym niemal czułe. Ślizgon zastanawiał się, jak mocno kajdany przymocowane były do kamiennej ściany.
     — Och, daj spokój, Potter. To będzie wspaniałe wydarzenie. Powinieneś czuć się zaszczycony, mając w nim swoją rolę. — Voldemort zaczął przechadzać się w tę i z powrotem tuż przed szamoczącym się chłopakiem.
     Draco spojrzał z ukosa na ojca. Lucjusz stał nieruchomo niczym strażnik, obserwując obie postaci przebywające w celi z taką samą uwagą, co syn. Draco przełknął ślinę i przyjął wyprostowaną pozę na wzór swojego ojca. W celi Voldemort kontynuował monolog.
     — Tej nocy, kiedy uciekłeś ze swoim błyszczącym, małym świstoklikiem, niemal wyświadczyłeś mi przysługę. W tamtym czasie odzyskanie ciała i większości mocy było dostatecznym osiągnięciem. Mogłem cię zabić i zakończyć to wszystko, jednakże mając z powrotem własne ciało i wiernych śmierciożerców u boku, mogłem cierpliwie zaczekać.
     Przestał się przechadzać i zrobił krok w stronę więźnia. Krople potu zaczęły wstępować na twarz Pottera, a jego okulary zsunęły mu się na sam koniuszek nosa.
     — Wziąłeś coś ode mnie, Potter. Moc. Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś potężnym czarodziejem, lecz większość tej mocy nie należy do ciebie. Teraz mam zamiar ją odzyskać.
     Podniósł jedną rękę, wysunął długi palec i przycisnął jego koniuszek do blizny Pottera. Powieki zacisnęły się dookoła błyszczących zielonych tęczówek, a ciało Pottera całkowicie zesztywniało w okowach. Jego zęby wbiły się w szmaciany knebel, a mięśnie szczęki napięły. Mimo to nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
     Uśmieszek rozbawienia na ustach Draco zmienił się w wyraz zaskoczenia. Wiedział, że blizna Pottera jest w jakiś dziwny sposób połączona z Voldemortem i że w szkole czasem dawała o sobie znać, lecz był totalnie nieświadomy aż tak wielkiego jej znaczenia. To co najmniej niepokojący widok.
     W końcu Voldemort odsunął rękę. Potter zawisnął na okowach, oddychając ciężko.
     Czarny Pan wznowił swoją wędrówkę, tak jakby kompletnie nic się nie wydarzyło.
     — Za dwadzieścia dni nastąpi pełne zaćmienie księżyca. Takie astrologiczne wydarzenie to czas wyższej magii. Odkryłem starożytne zaklęcie używane przez czarodziejów w dawnych czasach w celu absorbowania mocy ich wrogów. Zaklęcie skupia się na magii uwalnianej przez zaćmienie i na eliksirze wykorzystującym twoją krew. Czyż to nie cudowne, Potter? Będziesz dla mnie krwawić po raz kolejny.
     Potter znów szarpnął brutalnie za okowy, a Voldemort zaśmiał się. Śmiech ten nie był ani trochę przyjemny. Powodował ostre, lodowate dreszcze wędrujące wzdłuż kręgosłupa Draco, który zaczął wciskać się coraz mocniej w ścianę, desperacko poszukując pocieszenia i ochrony ze strony kawałka muru.
     — W noc zaćmienia — Voldemort kontynuował monolog — powinienem wypić miksturę. Podczas gdy światło księżyca zacznie blaknąć, twoja magia wraz z życiem powinna powoli ulotnić się z ciała. Gdy ciemność będzie się pogłębiać, moja siła będzie rosła wraz z nią, dopóki księżyc nie zniknie całkowicie z nocnego nieba.
     Obrócił się, by stanąć z Potterem twarzą w twarz; jego płaszcz zafalował. Czarny Pan z pewnością posiadał talent do odgrywania dramatu.
     Twarz wykrzywił mu szyderczy grymas.
     — Gdy zniknie ostatni promień światła, umrzesz, a moja moc zostanie mi w pełni zwrócona. To niemalże poetyckie w swej prostocie. — Szyderstwo zmieniło się w ohydną parodię uśmiechu. — Będę rozkoszować się widokiem twojej śmierci. Czekałem na to zdecydowanie wystarczająco długo.
     Niski warkot wydobył się z gardła Pottera.
     — Z mocą, którą ci odbiorę, będę niezwyciężony. A będąc niezwyciężonym, co mógłbym chcieć zrobić najpierw? — Ton jego głosu był niemal śpiewający; szydził bezlitośnie z bezbronnego więźnia. Potter zawarczał nieco głośniej.
     Voldemort zaśmiał się znowu.
     — Zbiorę moich wiernych śmierciożerców i zniszczę Hogwart.
     Oczy Pottera rozszerzyły się, chłopak szarpnął się do tyłu i zawisnął na chwilę bezwładnie, zamierając w szoku. Następnie zebrał się w sobie i rzucił do przodu, walcząc i prężąc z nową siłą.
     — O tak, Potter. Hogwart upadnie; aż do samej ostatniej cegły. I ostatniej szlamy. Tylko pomyśl: to ty sprawisz, że stanie się to możliwe.
     Warkot wydobywający się z gardła Pottera przerodził się w stłumiony jęk desperacji. Chłopak zaczął miotać się jeszcze gwałtowniej, jeżeli to w ogóle możliwe. Draco dostrzegł kilka kropel krwi sączących się z pokaleczonych przez kajdany nadgarstków.
     Voldemort zrobił kolejny krok w stronę Pottera.
     — Nie denerwuj się tak — zadrwił. — W końcu dołączysz do swoich szlamowatych przyjaciół i rodziców. Tak, twoich rodziców. Teraz wiesz, że ich ofiara poszła na marne. Głupcy.
     Potter, walcząc z kneblem, zdołał wyrzucić z siebie dwie krótkie sylaby. Draco był pewien, że nie było to podziękowanie.
     — Wciąż nie nauczyłeś się żadnych manier, chłopcze. — Voldemort splunął, dobywając różdżkę z kieszeni szaty. — CRUCIO!
     Plecy Harry'ego wygięły się w ostry łuk, kierując czubek jego głowy w stronę ściany, lecz była to najmniej brutalna część przedstawienia. Mięśnie po bokach jego smukłej szyi naprężyły się nienaturalnie, a ręce wykrzywiły niczym groteskowe pazury, desperacko szukając jakiegoś oparcia. Każda kończyna drżała, jakby pociągana za niewidzialne sznurki. Potter tańczył w swych okowach niczym jakaś dziwaczna kukła. Włosy, przyklejone do czoła i karku w zbitych, ciemnych strąkach, były mokre od potu, a okulary spadły mu z nosa. Do tego jego usta rozwarły się wokół knebla tak, jakby próbował krzyczeć, lecz żaden dźwięk nie wydostał mu się z gardła.
     I Draco przyglądał się temu z przerażeniem.
     Czarny Pan zaśmiał się z piekielną uciechą, kontynuując pokaz. Sekundy przeciągały się w minuty. Kiedy w końcu wyglądało na to, że Potter z całą pewnością powinien już nie żyć, Voldemort cofnął zaklęcie. Ciało chłopca opadło bezwładnie przy ścianie, przerażająco wątłe. Czarny Pan pokiwał głową z satysfakcją.
     — Być może teraz nauczysz się, by trzymać ten niewyparzony język za zębami.
     Draco przełknął ślinę i stanął tak prosto, jak tylko mógł. Nagle perspektywa bycia uhonorowanym przez Voldemorta wydała mu się znacznie bardziej przerażająca. Wziął uspokajający oddech. To jest to, czego od zawsze pragnął. To był jego czas na zdobycie uznania. Potter dostał jedynie to, na co zasługiwał, a Draco miał wkrótce otrzymać swoją chwalebną zapłatę.
     Voldemort podszedł do niego i spojrzał w dół na swojego najmłodszego sługę. Draco pochylił głowę w wyrazie szacunku, wiedząc, że nie należy patrzeć w oczy Czarnemu Panu. Jego żołądek próbował przewrócić się na drugą stronę, jednak Draco uspokoił go siłą woli.
     — Młody Malfoyu — zaczął Voldemort powoli. — Zrealizowałeś zadanie, które pomoże mi ostatecznie przywrócić moją pełną moc. I zostaniesz za to nagrodzony. Nazwisko Malfoy widnieje w szeregach moich popleczników od dawna, a ty sprawiłeś, że zyskało jeszcze większe uznanie.
     Draco obserwował kątem oka wątłe ciało Pottera, szukając jakichkolwiek oznak życia. Czy on zwariował? Lord Voldemort osobiście się do niego zwracał, a ten zajęty był obserwowaniem swojego zaprzysięgłego wroga i zamartwianiem się, czy żyje. Zacisnął powieki i skupił się na słowach swojego przyszłego mistrza. Otworzył ponownie oczy i zaczął wpatrywać się w błyszczące, czarne buty wystające spod szat Voldemorta.
     — Kiedy Potter będzie już martwy, zostaniesz włączony do szeregów moich wiernych śmierciożerców w dowód uznania za swoje zasługi. Będziesz moim najmłodszym sługą. Wahałem się, czy pomyślnie rozpatrzyć prośbę twojego ojca, którą sam osobiście złożył, jednak udowodniłeś, że jesteś tego wart. — Głos Voldemorta opadł o oktawę. — Upewnij się, że moja wiara w ciebie nie jest nieuzasadniona. — Niewypowiedziana groźba zawisła złowrogo w powietrzu.
     Draco zdał sobie sprawę, że Voldemort oczekiwał jakiejś odpowiedzi. Nie podnosząc głowy, odezwał się tak wyraźnie jak tylko umiał:
     — Tak, mój panie.
     Bez oglądania się za siebie, Voldemort dobył różdżki i machnął nią leniwie ponad ramieniem. W celi kajdany wiążące kostki i nadgarstki Pottera opadły, a knebel zniknął. Chłopak osunął się bez życia na podłogę. Draco nasłuchiwał, czekając, aż kroki Voldemorta i jego ojca ucichną. W końcu odgłosy ustały całkowicie, podczas gdy drzwi do lochów zamknęły się z głuchym trzaskiem.
     Draco spojrzał na zwiotczałe ciało leżące twarzą w dół na posadzce i zaczął powoli zbliżać się do krat z lekkim niepokojem. Potter oparł się Voldemortowi. Nawet związany i zakneblowany, spojrzał Voldemortowi w oczy i przeciwstawił się mu. Oczywiście nie przyniosło to nic dobrego. Voldemort był od niego potężniejszy, znacznie potężniejszy. Potter zasłużył na to, co otrzymał. Nie można przeciwstawiać się najpotężniejszemu czarnoksiężnikowi tego stulecia i nie oczekiwać stosownej kary. On nie zasługiwał na nic lepszego. Nie zasługiwał...
     Draco sięgnął do drzwi celi. Przygryzając dolną wargę, wziął głęboki oddech i zawahał się na moment.
     Spojrzał w dół na klucz tkwiący w jego trzęsącej się dłoni. Wiedział, że Potter był dobrze strzeżonym więźniem ze względu na to, jak ważny był dla Czarnego Pana, lecz nigdy wcześniej nie uważał, że mógłby on stanowić realne zagrożenie... aż do teraz.
     Draco w szoku zdał sobie sprawę, że właśnie przyznał przed samym sobą, jak bardzo potężny był Potter. Od zawsze wiedział, że to prawda, kryło się to gdzieś w jego podświadomości, lecz nie jest to cecha, którą chciałoby się przyznać własnemu wrogowi. Konsekwencje płynące z czegoś takiego są tak samo niepożądane. Moc... chłopiec leżący twarzą w dół w celi z pewnością ją posiadał. To jasne, że nie miał jej tyle, co Czarny Pan, ale nadal w nim była. Jak zakładał dobrze wytrenowany umysł Draco, jest to coś, co należy szanować lub czego należy się obawiać. W przypadku Pottera, Draco nie mógł powiedzieć, która perspektywa przerażała go bardziej, lecz obie opcje krążyły już w jego głowie.
     Czuł się rozdarty; jedna połowa niego krzyczała, że musi sprawdzić, czy Potter żyje, upewnić się, że nic mu nie jest, podczas gdy druga chciała skulić się w najdalszym kącie i przemyśleć wszystko, czego był świadkiem. Najbardziej niepokoiło go to, że żadnej z tych rzeczy nigdy nie chciał poczuć: ani strachu o Pottera, ani też strachu przed Potterem.
     Potrzebował odnaleźć rozwiązanie, nie kierując się emocjami, na których, jak zdecydował, nie mógł w tym momencie polegać. Wziął głęboki oddech. Jego zadaniem było utrzymywanie Pottera przy życiu dla Voldmeorta, nieprawdaż? Oznaczało to również, że musiał upewnić się, czy Potter żyje, prawda?
     Jego trzęsące się dłonie omal nie upuściły klucza, gdy wsuwał go do zamka. Mechanizm zaskoczył z cichym klik, a drzwi stanęły otworem. Draco podszedł ostrożnie do nieruchomej postaci. Potter leżał twarzą w dół, lecz głowę przekręconą miał w bok na tyle, by Draco mógł zauważyć zagłębienie kości policzkowej, delikatną krzywiznę szczęki oraz słaby odcisk drutu jego brakujących okularów. Nie zarejestrował za to żadnych oznak życia. Strach przed potencjalnym zagrożeniem zniknął, nie pozostawiając nic poza bolesnym uczuciem lęku o to, czy Harry wciąż żył.
     Draco poczuł, że jego kolana dotykają podłogi tuż przy nieruchomym ciele Pottera, a ręce odwracają go na plecy. Drugi policzek chłopaka był posiniaczony od upadku, a z kącika lekko niebieskawych ust sączyła się mała stróżka krwi.
     — Cholera jasna, Potter, obudź się! — Przystawił swój policzek do ust Pottera. Na skórze poczuł słaby powiew ciepłego oddechu. Z odgłosem bicia własnego serca bębniącym mu w uszach, sięgnął w dół i sprawdził nadgarstek Harry'ego. Tętno było słabe, lecz wyczuwalne — żył.
     Draco westchnął z ulgą, by po chwili usiąść w szoku, gdy uderzył go fakt, że rzeczywiście mu ulżyło. Dlaczego miałby go obchodzić Potter? Dlaczego...? Och, oczywiście. Ponieważ Lord Voldemort potrzebuje go żywego. Świetlana przyszłość Draco zależała od użyteczności Pottera. To było to. Całkowicie dopuszczalne.
     Wmawiaj sobie dalej, wyszeptał cichy głosik gdzieś w tylnej części jego świadomości. Zamknij się, odwarknął.
     Wyjął z kieszeni czystą chusteczkę i skierował na nią różdżkę.
     — Aquamenti.
     Cienka stróżka wody wytrysnęła na tkaninę. Draco pochylił się i odgarnął spoconą grzywkę z czoła Pottera tylko po to, by po chwili odskoczyć w szoku. Znajoma blizna w kształcie błyskawicy wyglądała jak nowe, świeże cięcie. To przez klątwę Cruciatus? Draco przyglądał się, jak blizna powoli bladła, odzyskując swój normalny wygląd.
     Kierowany dziwną ciekawością, sięgnął, by jej dotknąć — legendarnej blizny — jednak zatrzymał się kilka centymetrów od celu. Nie mógł zrozumieć, dlaczego, ale czuł, że dotknięcie jej byłoby niewybaczalnym naruszeniem. Upominając się w duchu za tak niedorzeczne myśli, szybko przycisnął materiał do czoła Pottera, przykrywając bliznę.
     Harry leżał na wznak w grubej kępie trawy, cały mokry od nocnej rosy. Czuł chłodny powiew wiatru na skórze, słyszał szelest drzew... widział twarz Draco Malfoya, wykrzywioną w obawie i pochylającą się tuż nad jego własną. Dlaczego Malfoy był zmartwiony? Na niebie, powyżej jego ramienia, księżyc w pełni jasno oświetlał ciemne sklepienie. Nie, to nie pełnia. Dolna krawędź była lekko nadgryziona... a potem coraz bardziej. W tym słabnącym świetle Harry był świadkiem, jak obawa na twarzy Malfoya zmienia się w ból i zdawać by się mogło, że jest on niemal bliski płaczu lub złamania się na dwoje. Jednakże nie tylko światło zanikało. Harry miał wrażenie, jakby zanikał wraz z nim. Podczas gdy sen się rozpływał, czuł dłoń Malfoya przyciśniętą do jego policzka...
     Chłodny ucisk na czole. Stanowił on przyjemny kontrast z ogniem, który zdawał się trawić całe jego ciało. Gdzie się znajdował? Tak ciężko było cokolwiek sobie przypomnieć. W jaki sposób zemdlał? Co było źródłem tego okropnego bólu? Po chwili wszystko do niego wróciło. Voldemort. Klątwa Cruciatus. Jak długo Voldemort stał z różdżką wyciągniętą w jego stronę? Z pewnością wydawało mu się, że trwało to całą wieczność.
     Harry poczuł, jak podłoga za jego plecami stopniowo przestaje się kołysać i zdał sobie sprawę, że ledwie może oddychać. Spróbował wziąć głębszy oddech, lecz spowodowało to jedynie dręczący jego ciało atak kaszlu. Czuł dziwne pęcherzyki w płucach i metaliczny smak w ustach. No pięknie.
     Chłód na jego czole zniknął na moment, by po chwili zostać zastąpionym przez coś jeszcze zimniejszego. Coś innego musnęło kącik jego ust. Początkowo w całej tej dezorientacji nie dotarło do Harry'ego, że musiała być koło niego jakaś inna osoba, lecz w końcu ta myśl wypłynęła na powierzchnię jego zamglonego mózgu. Malfoy. To mógł być jedynie Malfoy. Nie było żadnej innej możliwości.
     Harry otworzył oczy, lecz nawet nikłe światło lochów wywołało kolejne zawroty głowy. Jęknął i zacisnął je ponownie, kiedy tylko podłoga zaczęła się pod nim kołysać.
     — Potter? Otrząśnij się z tego, Potter. — Głos Malfoya był stanowczy i nie zawierał w sobie zwyczajowej drwiny, a raczej coś, co brzmiało niemal jak niepokój.
     Harry jęknął ponownie w odpowiedzi.
     — Potter, na brodę Merlina, obudź się! — To był rozkaz; nachalny, lecz wciąż nie znalazł w nim śladu zwyczajowego cynizmu.
     Harry otworzył oczy, tym razem nieco wolniej. Malfoy pochylał się nad nim, a jego twarz ściągnięta była troską. To wystarczyło, aby go zaniepokoić. Poczuł szok, kiedy Draco sięgnął i otarł mu twarz wilgotną szmatką. Otworzył usta, by zapytać go, co, do cholery, wyprawia, ale został powstrzymany przez kolejny atak kaszlu, który pozostawił po sobie ciężki, metaliczny posmak w ustach.
     Poczuł dłoń Malfoya na swojej piersi.
     — Leż spokojnie. Tylko to pogorszysz.
     Zbyt oszołomiony, by się sprzeczać, Harry skinął niemo głową, co spowodowało kolejną falę zawrotów. Zamknął oczy i skrzywił się. Dłoń Malfoya błądziła po tylnej części jego głowy, aż natrafiła na miejsce, w którym zderzył się ze ścianą. Harry próbował uniknąć dotyku, lecz Malfoy powtórzył stanowczo:
     — Leż spokojnie.
     Harry ponownie otworzył oczy i obserwował, jak Draco wyciąga różdżkę. Wziął to za próbę ataku i od razu zalała go fala paniki, lecz Malfoy wymamrotał coś zbyt cicho, by Harry mógł usłyszeć, a ból powodowany przez ranę zniknął wraz z mglistym pulsowaniem w skroniach.
     — Gdzie się tego nauczyłeś? — zapytał Harry słabo.
     — Długa historia — usłyszał w odpowiedzi.
     — Nigdzie się nie wybieram.
     Malfoy przewrócił oczami.
     — Nawet na wpół żywy nie możesz powstrzymać się od sarkazmu, no nie? — Zerknął w dół na Harry'ego i westchnął. — Podczas letnich wakacji zdarzało mi się wracać do domu z licznymi stłuczeniami. Mój ojciec powiedział mi, że tak pokiereszowany wyglądam jak zwykły łachmyta, więc nauczyłem się ich pozbywać. Zadowolony?
     Harry spróbował wzruszyć ramionami, lecz mięśnie zaprotestowały na ten ruch, co skończyło się jedynie kolejnym suchym kaszlem. Poprzestał więc na skrzywieniu ust.
     — Czy wyglądam na zadowolonego?
     Draco zignorował ten komentarz.
     — Usiądź. W przeciwnym razie zadławisz się krwią.
     Harry chciał go posłuchać, naprawdę próbował, lecz w połowie drogi krew nagle odpłynęła mu z twarzy. Gdy się zachwiał, silna ręka złapała go między łopatkami i przytrzymała nieruchomo, dopóki zawroty nie minęły. Malfoy stopniowo popchnął go do całkowitego siadu, a jego dłoń spoczywała na plecach Harry'ego nieco dłużej, niż było to konieczne. Harry usiadł, odrętwiały, nie chcąc uwierzyć w to, co jego mózg właśnie mu podpowiadał. Czy to tylko uraz głowy, czy Malfoy naprawdę właśnie obchodził się z nim jak z ludzką istotą? Pomagał mu? Nie. Malfoy nie chciał mu pomóc. Malfoy był bezpośrednią przyczyną tego, że utknął w tym bagnie. On robił to tylko dlatego, że zdobycz Voldemorta musiała pozostać przy życiu.
     Pomimo faktu, że tkwił w totalnym gównie i nic tak naprawdę nie mogło poprawić jego sytuacji, Harry sięgnął, chcąc poprawić swoje szaty. Pragnął choć trochę polepszyć swój wygląd, by nie poniżyć się ostatecznie przed Malfoyem. Jednak ruch spowodował, że przez jego ramię przeszła jeszcze większa fala bólu i wzdrygnął się.
     Malfoy zmarszczył brwi.
     — Twoje ramię — Wskazał w stronę zranionego miejsca.
     — Co z nim? — zapytał Harry, nagle przyjmując postawę obronną. Cofnął się, odciągając ramię poza zasięg rąk drugiego chłopaka.
     Draco przewrócił oczami z rozdrażnieniem.
     — Pozwól mi je obejrzeć.
     — Sam mnie w nie dźgnąłeś, a teraz oczekujesz, że... — Kolejny atak kaszlu, więcej krwi.
     Malfoy skrzywił się, ale nie na Harry'ego.
     — Z tym też musimy coś zrobić.
     — Co ty nie powiesz — powiedział Harry pośpiesznie między dwoma ciężkimi oddechami.
     — Merlinie, Potter. Nawet, gdy ktoś próbuje ci pomóc, ty musisz być takim cholernym dupkiem. — Głos Malfoya ociekał frustracją.
     Sięgnął do skraju szaty Pottera tylko po to, by ramię po chwili zostało ponownie odsunięte poza jego zasięg. Co było nie tak z tym upartym chłopakiem?
     Draco zaryzykował i zerknął na twarz Pottera. To, co zobaczył, było dziwnie znajome. Gdy raz uderzysz zwierzę, nigdy nie pozwoli ci dotknąć się ponownie. Tak samo przedstawiała się twarz domowego skrzata, gdy unosił ponownie nogę, chcąc wykrzesać trochę dyscypliny. Teraz ta sama nieufność była wypisana na twarzy Pottera. To uczciwe, pomyślał Draco. To on go zranił. Dlaczego Potter miałby mu zaufać?
     Harry zmusił swój oddech do spokojnego rytmu, by móc mówić.
     — Przepraszam. Wizja Malfoya próbującego mi pomóc z altruistycznych powodów to trudny eliksir do przełknięcia. Jedynym powodem, dla którego jesteś tutaj, zamiast siedzieć pod kocem i zanosić się śmiechem, jest to, że moja śmierć nie jest ci na rękę.
     Powieka Draco drgnęła. Merlinie, Potter był rzeczywiście spostrzegawczy, lecz z jakiegoś powodu brzmiało to jakoś inaczej, gdy to wypowiadał.
     — Martwy sobie także nie jesteś na rękę.
     — To jedynie powierzchowna rana. Nie zabije mnie.
     Draco zmarszczył brwi.
     — Od wczoraj wygląda coraz gorzej, także prawdopodobnie może być zainfekowana. A infekcja może cię całkiem łatwo zabić.
     Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Czy Malfoy aż tak bardzo się nim interesował, by to zauważyć? Prawda, było coraz gorzej, Malfoy miał prawdopodobnie rację co do stanu jego rany, lecz Harry zdecydowanie nie chciał widzieć Ślizgona nigdzie w pobliżu swojego ramienia. Oczywiście nie miał żadnych innych opcji, które mógłby wykorzystać. Skinął więc głową.
     Bez słowa Malfoy uwolnił ramię Harry'ego od szat, przyprawiając go tym o grymas. Zatrzymał się w połowie, czekając, aż ból malujący się na twarzy Harry'ego trochę zmaleje, zanim kontynuował. Odwinął lekko kołnierz swetra chłopaka, który, zszokowany, zdał sobie sprawę, że Malfoy ma całkiem... imponujące dłonie. Dłonie szukającego, lekko stwardniałe od trzymania miotły, lecz delikatne i szybkie. Wyglądały jak jego własne, z tą różnicą, że były nieco mniej sękate. Kolejna rzecz, którą ujrzał, doszczętnie wymazała dłonie Malfoya z jego pamięci i przyprawiła go niemal o kolejne omdlenie.
     Stwierdzenie, że rozcięcie na jego ramieniu było paskudne, to głębokie niedopowiedzenie. Krawędzie otwartej rany były popękane i zainfekowane, a czerwone linie odchodzące od nich pod skórą oznaczały, że zakażona krew zaczynała się rozprzestrzeniać. Smugi zakrzepłej krwi znajdowały się wszędzie wokół. Harry poczuł, jak jego żołądek wywraca się na drugą stronę i szybko odwrócił wzrok.
     — Biddy! — Głos Malfoya odbił się od ścian lochów.
     Kilka sekund później domowy skrzat pojawił się w celi.
     — Paniczu Malfoy, sir! — pisnęła radośnie skrzatka. — Panicz wzywał Biddy? Czego panicz Malfoy potrzebuje...? — Urwała, kiedy dostrzegła wyraz twarzy Draco. Następnie przeniosła wzrok na ramię Harry'ego. Jej ogromne oczy rozszerzyły się z szoku.
     — Paniczu Malfoy, sir! Har... więzień jest ranny, sir. Czy Biddy ma przyprowadzić pana Malfoya?
     — Nie! — zawołał Draco nieco zbyt szybko, nim zreflektował się, by użyć swojego zwyczajowego tonu. — Nie, to moje zadanie. Jeśli ojciec dowiedziałby się, że cokolwiek poszło źle, mógłby być niezadowolony. Sam mogę to naprawić.
     Skrzatka skłoniła się, dając znak, że rozumie.
     — Biddy nie chce, by łaskawy panicz znalazł się w tarapatach, sir. Biddy zachowa sekret.
     Malfoy skinął głową.
     — Dobrze. Teraz pójdź do mojego prywatnego składziku z eliksirami. Znajdziesz tam skrzynkę z napisem Eliksiry medyczne. Przynieś mi ją natychmiast.
     — Tak, paniczu Malfoy, sir! — I zniknęła.
     Czekali na nią w ciszy. Harry w końcu przerwał milczenie.
     — Jak długo używał na mnie Cruciatusa?
     Głowa Draco drgnęła. Potter mówił o tym tak zwyczajnie, podczas gdy incydent niemal go zabił. Nawet na dorosłym i doświadczonym czarodzieju sytuacja ta pozostawiłaby jakiś psychiczny ślad.
     — Dwie minuty, może trzy. — Draco użył całkowicie neutralnego tonu głosu.
     Harry powoli skinął głową.
     — Czyli dłużej, niż ostatnim razem.
     — Ostatnim razem? — Oczy Malfoya rozszerzyły się odrobinę.
     — O tak. Pod koniec ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego. Twój ojciec pewnie powiedział ci, że Voldemort mnie dopadł, ale miałem szczęście i udało mi się uciec, lecz pewnie pominął tę część o tym, jak związał mnie i torturował Cruciatusem.
     — Przeżyłeś to dwa razy? — Głos Malfoya był sceptyczny i pełen niedowierzania, ale kryło się w nim coś na kształt zdumienia.
     — Tak, oczywiście. Niezniszczalny, niezatapialny Harry Potter. Śmiało, wyżywaj się na nim, w końcu on ciągle na nowo się regeneruje — skomentował Harry gorzko. — Zresztą przecież według ciebie nie zasługuję na nic lepszego.
     Draco nie do końca wiedział, jak na to zareagować. Oczywiście, że tak myślał, bo taka była prawda, nie? Ten dupek zasłużył na każdą sekundę cierpienia, którą zafundował mu Czarny Pan, a teraz zadaniem Draco było utrzymanie go przy życiu aż do następnej rundy. Ten układ nie zawierał klauzuli traktującej o byciu miłym. Draco Malfoy nie umieściłby swojego nazwiska na żadnej tego typu umowie.
     — Cóż, po tym przedstawieniu i każdym innym bagnie, w który pakowałeś się przez lata, jak mógłbyś oczekiwać czegoś lepszego? — Draco wstał z klęczek i usiadł na podłodze, krzyżując nogi. — Otwarcie zlekceważyłeś Czarnego Pana. Co to miał być za idiotyczny wyskok?
     Harry siedział nieruchomo, gapiąc się z zastygłą twarzą w ścianę przed sobą. Zniżył głos, lecz nie było w nim już tyle goryczy.
     — Takich idiotycznych wyskoków chwytasz się, gdy jest to jedyna broń, jaką posiadasz.
     Draco zmarszczył brwi.
     — Broń? Chyba nie wierzysz, że możesz w ten sposób z nim walczyć? Nie mogłeś się ruszać ani mówić. Nic dzięki temu nie osiągnąłeś.
     — Może i nie. — Głos Pottera nieco się ożywił. — Ale Voldemort otrzymał głośną i wyraźną wiadomość.
     — No i co to była za wiadomość? — Draco starał się przyprawić swój głos nutką wyniosłości, by zamaskować wzdrygnięcie wywołane imieniem Voldemorta.
     Harry spojrzał zdawkowo na Malfoya. Nie miał na nosie okularów, więc twarz Ślizgona była lekko zamazana, jednak wciąż był w stanie dostrzec jego niewątpliwe zmieszanie; nadal unikał imienia Czarnego Pana. Wszyscy bali się Voldemorta, nawet ci, którzy byli w jego szeregach, walcząc chociażby o skrawek tej samej mocy, ale nie otrzymywali w zamian niczego, prócz wieczystej służby. Tak, nawet Draco się bał; teraz Harry był tego pewien. Objął wzrokiem twarz swojego wroga, łapiąc spojrzenie rozszerzonych źrenic.
     Draco tym razem zdecydował się nie mrugnąć.
     — Wiadomość — odpowiedział Harry gładko — była taka, że się go nie boję. Jeśli miałbym umrzeć, umrę przed Voldemortem zdającym sobie sprawę z tego, że nigdy całkowicie mnie nie posiadł.
     — To nie ma żadnego sensu, Potter. Jeśli cię zabije, przegrasz, to oczywiste. Nie będzie miało znaczenia to, czy się go bałeś, czy też nie. Myślę, że twoja głowa doznała większego uszczerbku, niż początkowo zakładałem.
     Pod kamienną maską Malfoya Harry mógł dostrzec coś, co wskazywało, że jego słowa miały dla Ślizgona jakiś sens. Harry potrząsnął głową, nie odrywając wzroku od szarych oczu rywala.
     — Tak samo jak pragnie mojej śmierci, pragnie też mojego strachu. Strach jest niczym więcej, jak tylko przewrotną formą szacunku, a ja nie mam dla niego żadnego szacunku.
     — On jest silniejszy od ciebie, Potter — powiedział Draco dobitnie. — Silniejszy od każdego żyjącego obecnie czarodzieja. Dlatego każdy, kto ma chociaż trochę oleju w głowie, wie, że lepiej z nim nie zadzierać. Każdy, z wyjątkiem ciebie. On wydrze z ciebie dokładnie to, czego pragnie; twój strach, twoje życie. Może wziąć cokolwiek zechce. To jest siła.
     Potter potrząsnął głową. Jego głos nadal brzmiał łagodnie, lecz nie było w nim żadnej oznaki słabości.
     — Istnieje różnica pomiędzy władzą a siłą, Malfoy, ale nie oczekiwałbym, że zrozumiesz.
     Nozdrza Draco rozszerzyły się na tę uwagę.
     — Przekonajmy się, Potter.
     — Istnieje różnica pomiędzy zmuszaniem ludzi do podporządkowania się, by zaspokoić swoje własne żądze, a byciem gotowym stanąć o własnych siłach nawet wtedy, kiedy trzeba poświęcić wszystko, aby to zrobić. — odpowiedział Harry, mówiąc równo i pewnie. — Władza znika, nie ma żadnej lojalności, żadnej wartości. Przychodzi ktoś silniejszy, a ona rozwieje się jak kłąb dymu. Siła jest cnotą, nie zdobyczą. Jest czymś, czego nikt nie jest ci w stanie odebrać aż do momentu twojej śmierci, a ja nie mam zamiaru pozwolić Voldemortowi tego zrobić. Nie będzie miał nade mną władzy, jeśli nie będę czuł wobec niego strachu. Władza i siła mają ze sobą wiele wspólnego, jednak nie są tym samym.
     Gdzieś w ciele Draco mały dreszcz zaczął przesuwać się w górę, wspinając wzdłuż kręgosłupa. Podkradł się na kark i aż do samego czubka głowy, powodując, że każdy pojedynczy włosek stanął dęba. Oczywiście, że rozumiał każde słowo, które wypowiadał Potter. Nie był głupi. Jednak nie był też szalony. To po prostu naturalne, by bać się Czarnego Pana. Potter był potężny, tak, Draco przyznał to przed samym sobą, lecz nie mógł się mierzyć z Czarnym Panem. Jak mógł być tak bezczelny?
     — Odważne słowa, jak na umierającego.
     — Boisz się go.
     Draco odsunął się.
     — To absolutnie niedorzeczne, Potter. — Starał się brzmieć stanowczo, lecz nie bardzo mu się to udało.
     — To nie jest niedorzeczne. To oczywiste. Nawet nie potrafisz wypowiedzieć na głos jego imienia.
     — To z powodu szacunku! — zaprotestował Malfoy.
     — Więc dlaczego wzdrygasz się, gdy wypowiadam imię Voldemorta?
     Draco ponownie skulił się na ten dźwięk, niezdolny powstrzymać odruchu.
     — To nie tak! Ja po prostu...
     — Powiedz to.
     — Co? — Draco poczuł, jak jego puls przyśpiesza.
     — Wypowiedz jego imię.
     — Potter, sam się prosisz o kłopoty...
     — Voldemort. — Intensywność w spojrzeniu Pottera przybrała na sile.
     — Nie rób tego — Draco odskoczył o centymetr.
     — Voldemort.
     — Przestań!
     — Powiedz to! — Głos Harry'ego był bezlitosny, lecz wybuch spowodował kolejny głęboki, mokry kaszel przynoszący przypływ fali ciepłej krwi do gardła. Przełknął, próbując utrzymać swój żołądek w miejscu. Tym razem Draco był zbyt roztargniony, bo to zauważyć.
     — Ja... ja...
     — Nie możesz, prawda? — To nie było pytanie.
     Draco zacisnął dłonie w pięści i pochylił się do przodu.
     — Ojciec nauczył mnie okazywać szacunek Czarnemu Panu.
     Harry skinął głową.
     — To dlatego, że twój ojciec także się go boi.
     — Nieprawda! — zdenerwował się Draco. — Mój ojciec dobrze wie, by okazywać szacunek tym, którym się on należy. Ktoś z rangą Czarnego Pana zasługuje na poważanie.
     Potter zamknął oczy i wziął powolny, ostrożny oddech.
     — Poplecznicy Voldemorta go nie szanują. Boją się go, ponieważ wiedzą, że jeśli mu się przeciwstawią, on ich zabije. Twój ojciec jest takim samym sługą dla Voldemorta, jaką Biddy jest dla ciebie!
     Draco wysunął szczękę do przodu z oburzeniem, lecz kolejne słowa Ślizgona nawet dla jego własnych uszu zabrzmiały jak usprawiedliwienie. Ryk drapieżnika przerodził się teraz w skamlenie zranionego zwierzęcia.
     — Czarny Pan ofiarowuje swoim poplecznikom dumę i honor!
     — Nie. On im je tylko odbiera. Wykorzystuje ciebie, twojego ojca, wszystkich. Jesteś dla niego niczym, pomijając twoją użyteczność, tak jak i ja.
     Twarz Draco zastygła jak kamień, lecz w jego oczach widniał strach.
     — Nie... — wyszeptał.
     — Wiesz, że to prawda. Widzę to w twoich oczach.
     Draco odwrócił się szybko.
     — Nie rób tego. Nie patrz na mnie w ten sposób.
     Zły... bądź zły na Pottera. On tylko przyciąga kłopoty, bo to właśnie robią ludzie tacy jak on. Nic nie wiedzą o tym, jak to wszystko działa, o mocy, o honorze i podtrzymywaniu tradycji rodzinnych. On jest Gryfonem, na Merlina! Potter próbuje wykorzystać fakt, że nie pozwalam mu umrzeć. Jest zazdrosny. Umrze z rąk Czarnego Pana, a ja zyskam moc i prestiż. Voldemort mnie uhonoruje! Ja, śmierciożerca, który schwytał Harry'ego Pottera, będę jednym z jego najbardziej uprzywilejowanych sług!
     Sług? Nie. Potter chce, byś myślał w ten sposób. To nie tak. Poplecznik Czarnego Pana. Tak, to jest to. Jego popleczników. Potter po prostu bawi się w umysłowe gierki.
     — Poplecznicy Czarnego Pana będą sowicie wynagrodzeni, Potter. Ty zwyczajnie nie potrafisz przyznać, że stanąłeś po niewłaściwej stronie.
     Harry wzruszył zdrowym ramieniem.
     — Wierz, w co chcesz, Malfoy. Przynajmniej ja, kiedy umrę — co zdarzy się prędzej czy później — będę wiedział, że nie umarłem jako niewolnik.
     Potter powrócił do gapienia się w ścianę, a Draco wykorzystał okazję, by przyjrzeć się jego twarzy — pomimo goszczącego na niej surowego wyrazu, cera chłopaka miała szarawy odcień i pokryta była potem i brudem. Miał blade usta i Draco zauważył, że oddychanie wciąż sprawia mu trudność. Przez siłę i pewność, z jaką mówił Potter, Draco niemal zapomniał, jak ciężkich doznał obrażeń. Prawie zaczął go podziwiać... Biddy powinna niedługo wrócić. W międzyczasie...
     Mokra szmatka wylądowała na kolanach Harry'ego.
     — Przemyj twarz. Jest brudna.
     Draco przyglądał się, jak Potter bierze tkaninę i przejeżdża nią wzdłuż policzków (omijając ostrożnie siniaka) i przez czubek nosa. Przesuwał szmatką w tę i z powrotem po łukach brwiowych, następnie po rozczochranych, czarnych włosach, zbierając z czoła spocone kosmyki, po czym przemył kark i w tym miejscu się zatrzymał. Pochylił odrobinę głowę, pozwalając kroplom wody zmoczyć kołnierz swojej szaty.
     Potter przesunął się lekko, a rękaw opadł mu wzdłuż przedramienia aż do łokcia. Ukazał się smukły nadgarstek otoczony kręgiem poszarpanego ciała, otarć i smug krwi.
     Draco przełknął ślinę i spojrzał w dół na swoje własne nadgarstki. Chociaż nie został potraktowany tak, jak Potter, noc, którą spędził przykuty do tej ściany, pozostawiła coś więcej niż tylko emocjonalną bliznę. Miał delikatną skórę. Na jej bladej, niemal białej powierzchni można było dostrzec lekkie, brązowawe smugi w miejscach, gdzie została otarta i zasklepiona następnego dnia. Mimo że szczycił się swoją elegancką i gładką arystokratyczną skórą, Draco zdecydował nie leczyć blizn za pomocą magii. Chciał móc nosić przy sobie pamiątkę z tej lekcji tak długo, jak żyje, by nie dopuścić do znalezienia się w takiej sytuacji ponownie. Nigdy by nie pomyślał, że kiedyś w przyszłości może to być coś, co będzie dzielił ze swoim więźniem.
     Harry przez moment siedział spokojnie, aż wreszcie, nie poruszając się, spytał:
     — Co się stało z moimi okularami?
     Mimo że nie dotarła do niego żadna odpowiedź, usłyszał odgłos stóp Malfoya przesuwających się po podłodze celi, po czym wspomniana para okularów znalazła się w jego ręce. Harry uniósł je i zerknął przez szkła w przytłumionym świetle lochów. Nie były bardzo uszkodzone, ale zauszniki nieco się pokrzywiły. Harry westchnął i zawiesił je za kołnierzem swetra. Spróbuje naprawić je później. Zdawało się, że będzie miał na to mnóstwo czasu.
     Głośny trzask zakomunikował przybycie Biddy.
     — Paniczu Malfoy, sir, Biddy wszystko znalazła. Czy panicz potrzebuje od Biddy czegoś jeszcze?
     — Nie, po prostu postaw skrzynkę tam. — Głos Malfoya był dziwnie obojętny.
     Szklane butelki różnych rozmiarów zabrzęczały, kiedy Biddy kładła pudło na podłodze.
     — Tak, paniczu Malfoy, sir.
     — Dziękuję, Biddy.
     Skrzatka uśmiechnęła się do Malfoya radośnie i z uwielbieniem.
     — Och, nie ma za co, sir! Niech panicz da znać Biddy, jeśli znajdzie się coś, co Biddy będzie mogła dla panicza zrobić, sir! — Skłoniła się głęboko i zniknęła.
     Gdy Draco zaczął przeszukiwać skrzynię, zauważył, że Potter znów mu się przygląda. Jego brwi uniesione były w niemym zdumieniu... i aprobacie. Draco poczuł rumieniec dumy wypływający mu na policzki, zanim się zreflektował. Nie szukał aprobaty Pottera; nie, żeby jej chciał. Jego celem była pochwała ze strony ojca. Potter był tylko zabawką, dopóki Czarny Pan nie znajdzie dla niego przeznaczenia. To jest to. Draco jedynie wykorzystywał okazję do prowadzenia intelektualnych gierek z Potterem, dezorientując go poprzez dziękowanie domowym skrzatom i udawanie wspaniałomyślności. Gryfoni byli ufni. Potter mógł jedynie stać się bardziej podatny na ataki w przyszłości, na zachęty i przekręty. Draco używał po prostu nowej taktyki drapieżnika.
     Wciąż starasz się oszukać samego siebie, nieprawdaż? Cichy głosik powrócił.
     Myślałem, że kazałem ci się zamknąć.
     Wyłowił ze skrzyni małą, kobaltową buteleczkę i przyjrzał się jej w przytłumionym świetle. Była w połowie pełna. Odkładając ją na bok, znalazł nieco większą, czerwoną butelkę i sprawdził etykietę.
     Harry obserwował to z ciekawością, ale zaczynał się trochę denerwować. Po raz kolejny wziął na próbę głębszy oddech tylko po to, by za chwilę dostać kolejnego ataku kaszlu. Wiedział, że bez pomocy będzie coraz gorzej. Jednakże jego już i tak chwiejna wiara w umiejętności medyczne Malfoya praktycznie całkowicie wyparowała, kiedy Ślizgon przystawił do siebie dwie buteleczki i zmieszał zawartość niebieskiej z zawartością czerwonej. Podał fiolkę Harry'emu.
     — Wypij.
     Harry niemal się zakrztusił.
     — Oczekujesz ode mnie, żebym to wypił? Co zmieszałeś? — Wiedział, że Malfoy był dobry w eliksirach, ale to wyglądało na wyjątkowo nieostrożne.
     — Niebieska buteleczka to eliksir na ogólne dolegliwości płuc i problemy z oddychaniem; czerwona to eliksir na krwawienie wewnętrzne. Zaufaj mi.
     Harry gapił się na niego bez słowa. Jego mózg przetrawiał właśnie miliony powodów, dla których z całą pewnością nie powinien ufać Malfoyowi, lecz jeśli wypowiedziałby swoje myśli na głos, jego szansa uzyskania pomocy zmalałaby do zera. Potrzebował pomocy Malfoya, to prawda, ale zaufać mu? Osobie, której Harry nienawidził najbardziej zaraz po Voldemorcie? Osobie, która spędziła każdą wolną chwilę w ciągu ostatnich kilku lat, usiłując znaleźć sposób, by go torturować? Temu samemu Malfoyowi, który jeszcze wczoraj otruł go i dostarczył Voldemortowi?
     Tej samej osobie, która zarumieniła się z dumy, gdy Harry pochwalił sposób, w jaki podziękował Biddy?
     Harry wypił eliksir jednym haustem. Pachniał jak terpentyna, smakował jeszcze gorzej, ale efekt był natychmiastowy. Wziął głęboki oddech, tak jakby właśnie wydostał się na powierzchnię po zbyt długim przebywaniu pod wodą. Zniknął mu z języka metaliczny posmak krwi oraz przyprawiające o mdłości pęcherzyki w klatce piersiowej.
     Draco zarejestrował natychmiastową poprawę, sądząc po wyrazie twarzy Pottera i słabym rumieńcu, który pojawił mu się w zagłębieniach policzków. Sięgnął w jego stronę.
     — Dobra, teraz twoje ramię.
     Po raz kolejny Potter odsunął się i ten sam upiorny wyraz sięgnął jego oczu. Draco opuścił rękę.
     — Potter, pozwól mi spojrzeć. Nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy.
     — Zrobiłeś.
     Draco westchnął.
     — Wiem.
     To nie były przeprosiny, nawet nic do nich zbliżonego, ale Harry dosłyszał subtelną zmianę zawartą w tym słowie. Nie winę, ale odpowiedzialność. Malfoy przyznał się do odpowiedzialności za swój czyn. Powoli, Harry wysunął ramię w jego stronę.
     Draco zbliżył ręce i odsunął ubranie Harry'ego od rany. Pozwolił sobie na chwilę zadumy nad tym, jak Potter mógł w ogóle funkcjonować z tak poważnymi obrażeniami, jednocześnie nie dając nic po sobie poznać. To z pewnością nie mogło wyleczyć się samo. Nie miał pod ręką zbyt wielu eliksirów, które zasklepiłyby tak poważną ranę, i tylko jeden, który mógł zrobić to szybko. O ile się nie mylił, zostało mu tylko kilka kropli tego eliksiru, ale powinno wystarczyć.
     Wybierając ze skrzynki małą butelkę z matowego szkła, przechylił głowę i zmarszczył brwi na niewielką ilość znajdującego się w niej płynu. To będzie musiało wystarczyć. Pochylił się i położył delikatnie dłoń na ramieniu Pottera, chcąc upewnić się, że ten będzie trzymał je nieruchomo. Użył kciuka drugiej ręki, by odkorkować butelkę.
     — Nie powinno piec.
     Przystawił flakon do rany i pozwolił, by jedna tłusta, perlista kropla wylądowała prosto w miejscu przeznaczenia.
     Początkowo Harry pomyślał, że to na nic, lecz potem, z zadziwiającą szybkością, eliksir zaczął działać. Czerwone smugi zatrutej krwi zaczęły przemieszczać się w stronę rzeczywistego uszkodzenia, które również się kurczyło, a ohydne pęknięcia wokół krawędzi rany rozpłynęły się. Mniej niż dziesięć sekund po tym, jak eliksir dotknął jego skóry, po okropnej ranie pozostała jedynie niemal biała blizna, wyróżniająca się na tle bladej karnacji. Harry uniósł ramię i poruszył nim. Ból zniknął.
     Uniósł wzrok na Malfoya, który — po raz pierwszy, odkąd Harry pamiętał — naprawdę się uśmiechał. Nie był to złośliwy ani szyderczy uśmieszek, lecz prawdziwy uśmiech. Draco drgnął zaskoczony, kiedy dostrzegł, że Harry patrzy na niego dziwnie, po czym na jego twarzy znów zagościło dobrze wyćwiczone pogardliwe wygięcie warg.
     — Mówiłem ci, że wiem, co robię, Potter. — Założył dumnie ręce na piersi.
     — Właściwie to powiedziałeś, żebym ci zaufał. — Było to zwyczajne stwierdzenie faktu, bez kryjących się podtekstów.
     Draco klepnął dłońmi o podłogę.
     — Dobrze wiesz, co mam na myśli, Potter. Moje umiejętności z zakresu eliksirów nie mają sobie równych. Założę się, że nie masz nawet pojęcia, jaki jest główny składnik tej mikstury.
     — Łzy feniksa — odpowiedział Harry bez wahania.
     Uśmieszek zniknął.
     — Skąd to, do cholery, wiesz? Łzy feniksa są drogie i stosunkowo trudne do zdobycia. Nie przygotowuje się eliksirów z użyciem łez aż do siódmego roku, a potem używa się ich tylko w klasach zaawansowanych i ukierunkowanych na eliksiry lecznicze.
     Przyjemność, którą odczuł Harry dzięki wytrąceniu Malfoya z równowagi, rozmyła się na nawiedzające go wspomnienie. Jego twarz posmutniała, a głos stał się beznamiętny.
     — To nie pierwszy raz, kiedy musiałem skorzystać z pomocy łez feniksa.
     Draco był szczerze zaciekawiony, ale odrzucił głowę w tył i spojrzał w dół znad nasady nosa.
     — Och, a więc jakiegoż to mężnego czynu dokonywałeś, że pozwoliłeś się posiekać?
     — Walczyłem z bazyliszkiem.
     Draco opuścił głowę.
     — To niemożliwe. Po pierwsze, jeśli by tak było, byłbyś martwy — powiedział z przekonaniem — a po drugie, nie ma już bazyliszków. Nie w tych rejonach świata.
     — Cóż, teraz już nie.
     Draco zastanowił się przez chwilę. Potter się nie zgrywał, nie chciał się popisać. Zdawał się naprawdę poruszony napływającymi wspomnieniami.
     — Nie żartujesz, prawda?
     Harry potrząsnął głową.
     — Chciałbym, żeby tak było.
     Chyba nie szkodzi zapytać?
     — No więc? Co się stało?
     — Pamiętasz tego sławetnego potwora, który petryfikował wszystkich na drugim roku? To był właśnie bazyliszek.
     Wszystkie kolory odpłynęły z i tak już bladej twarzy Draco.
     — W... w Hogwarcie był bazyliszek?
     — Nie wiedziałeś o tym? Myślałem, że twój ojciec się pochwalił.
     Draco w rzeczywistości nie dosłyszał ostatniego komentarza. Był zbyt zajęty próbami racjonalnego wytłumaczenia sobie, że w Hogwarcie nie mógł przebywać prawdziwy, żywy bazyliszek.
     — To niemożliwe. Ofiary były spetryfikowane, a nie martwe. Bazyliszek po prostu by je zabił.
     — Od rzeczywistej śmierci uratowało ich jedynie szczęście. Nikt nie spojrzał bezpośrednio w oczy bazyliszka, a jedynie poprzez lustrzane odbicie i inne temu podobne.
     Draco wciąż nie zwracał na niego uwagi. W rzeczywistości zaczynał odczuwać lekkie mdłości.
     — Cokolwiek było w tej Komnacie, miało za zadanie zabijać jedynie szlamy. Bazyliszek... mógł zabić każdego.
     — Jej, teraz zacząłeś myśleć — zaśmiał się Potter.
     — To było w Hogwarcie — mamrotał do siebie Draco, oniemiały. — Bazyliszek w Hogwarcie. Mógł mnie zabić.
     — I pomyśleć... twój ojciec był jednym z tych, którzy umożliwili temu potworowi uwolnienie się. Jak się z tym czujesz?
     Draco wreszcie zauważył swojego rozmówcę.
     — Mój ojciec nigdy nie wystawiłby mnie na ryzyko!
     — Twój ojciec rozpoczął całą historię z tym pieprzonym dziennikiem! — Oczy Harry'ego rozbłysły złością.
     — Nie mógł wiedzieć, co kryło się w Komnacie — stwierdził Draco, próbując przekonać bardziej siebie niż kogokolwiek innego. — W przeciwnym razie nigdy by czegoś takiego nie zrobił, jeśli przebywałbym w tym czasie w szkole.
     — Oczywiście, że nie.
     Draco posłał Harry'emu spojrzenie pełne jadu. Harry zaledwie westchnął i pokręcił głową.
     — Jeśli pozwoli ci to lepiej spać w nocy...
     Ślizgon wstrzymał oddech na moment, a następnie zmrużył oczy.
     — A więc jak zakończyłeś całe to zamieszanie z bazyliszkiem?
     Harry wypróbował ramię i oparł się na nim.
     — Ron i ja zeszliśmy do Komnaty Tajemnic po Ginny. Nie mogliśmy jej tam zostawić.
     — Ta cała cholerna, gryfońska odwaga, nie?
     — To nie miało nic wspólnego z odwagą, Malfoy — odgryzł się Harry. — Po prostu nie mogłem zostawić przyjaciółki na pewną śmierć. Ginny była niewinna i została wciągnięta w całe to bagno przez podstępny plan twojego ojca. Nie mogliśmy jej zostawić, ale ty nie zdołasz tego zrozumieć.
     Draco pociągnął nosem.
     — To nie byłaby moja wina, jeśli jakaś bezmyślna dziewucha byłaby zbyt głupia, by wiedzieć, z jaką magią zadziera, i zbyt słaba, żeby się temu przeciwstawić. Nie ryzykowałbym życiem, by ratować kogoś takiego.
     — Nie oczekiwałbym tego od osoby takiej jak ty. — Harry pochylił głowę w stronę Malfoya. — Oto, po co są przyjaciele, Malfoy. Stają po twojej stronie, kiedy ich potrzebujesz, a ty robisz dla nich to samo. Przyjaciele to siła, nie słabość.
     — Tak, na pewno są nią wtedy, kiedy prawie pozwalają, by zabił cię bazyliszek.
     — Zrobiłbym to dla niej ponownie bez zastanowienia.
     Potter wypowiedział to z taką szczerością, że Draco zamrugał.
     — Więc co stało się tam, na dole?
     Zaciskając usta, Harry wziął głęboki oddech i zaczął:
     — Kiedy się tam dostałem, Ginny była prawie martwa. Voldemort odebrał mi różdżkę i...
     — Sam-Wiesz-Kto tam był? — Draco nawet nie usiłował ukryć swojej reakcji.
     Potter pokiwał głową.
     — Jego wspomnienie, które znajdowało się w dzienniku, wysysało życie z Ginny i wlewało je w siebie. Nie do końca pojmuję magię, która za tym stała. Voldemort zdaje się lubować w tego typu rzeczach. Jeśli by mu się udało, Ginny by umarła, a my mielibyśmy dwóch Voldemortów biegających teraz po świecie. Czyż to nie wspaniała wizja?
     — To jedynie kolejny dowód na to, jak bardzo jest potężny.
     — Jasne. — Potter oczywiście nie był pod wrażeniem. — Wezwał swojego bazyliszka i rozkazał mu mnie zaatakować. Już by mnie miał, gdyby nie Fawkes, feniks Dumbledore'a, który wydłubał mu oczy.
     Draco wykrzywił usta z niesmakiem.
     — Ocalony przez rudego, śpiewającego ptaka? To jakiś stek bzdur. Naprawdę oczekujesz, że ci uwierzę?
     — Myśl, co chcesz, Malfoy. Nie ma to większego znaczenia. Nawet z pomocą Fawkesa była to dość zabójcza walka. Nie miałem różdżki, więc musiałem walczyć z nim mieczem.
     — Mieczem? Z bazyliszkiem? — zapytał Draco z niedowierzaniem. — Zanim zacznę się zastanawiać nad tym, jak szalenie to brzmi, mam pytanie: skąd, na cholerną brodę samego Merlina, udało ci się wytrzasnąć miecz?
     — Eeee... — Potter przygryzł wargę. — Tiara Przydziału.
     Draco doskoczył do Pottera i popukał go kilka razy w tył głowy.
     — Hmm...
     — Hej, co robisz? — Harry zamrugał.
     — Zastanawiam się, jak mocno uderzyłeś się w głowę. Jesteś naprawdę szalony, jeśli oczekujesz, że w to uwierzę.
     Potter odwrócił się i spojrzał Draco prosto w oczy.
     — Zapytałeś. Ja ci tylko odpowiadam, chociaż nie mam tak naprawdę pojęcia, dlaczego zabawiam cię tą historią. Albo chcesz wiedzieć, co się stało, albo nie.
     Draco wywrócił oczami w stronę sufitu.
     — Dobra, więc chcę wiedzieć.
     Harry skinął głową i kontynuował.
     — To bardzo proste, naprawdę. Nie miałem zielonego pojęcia, jak posługiwać się mieczem, a jeszcze mniej, jak go użyć przeciwko czemuś tak wielkiemu. To coś rzuciło się na mnie z otwartą paszczą, a ja zwyczajnie zareagowałem. Miecz przebił podniebienie i przeszedł przez czubek jego głowy.
     Żołądek Draco zwinął się w supeł. To było niemożliwe. Absolutnie niewykonalne.
     — Zabiłeś bazyliszka mieczem? Jestem w stanie w to uwierzyć tylko dlatego, że nie masz na tyle wyobraźni i rozumu, by wymyślić tak absurdalną historię.
     — Twoja wiara jest druzgocąca — powiedział Potter obojętnie.
     — Czekaj, więc jeśli bazyliszek był już martwy, w jaki sposób się zraniłeś? Mówiłeś, że ocaliły cię łzy feniksa.
     Potter prychnął.
     — Tak, to cholerstwo musiało mieć ostatnie słowo, więc podczas gdy przebijałem mieczem jego czaszkę, jeden kieł wbił mi się w ramię. Bazyliszek upadł, a kieł oderwał się, wciąż tkwiąc w moim ramieniu. Muszę powiedzieć, że nieźle oberwałem.
     — Zostałeś ukąszony przez bazyliszka. Och, cudownie, Potter. Bohaterski aż do samego końca — kpił Draco. — Więc skąd, do cholery, wziąłeś łzy feniksa w tamtym momencie? Nie mogłeś mieć więcej niż minutę.
     — Fawkes, feniks Dumbledore'a. — Potter wzruszył ramionami. — Zdążyłem już zaakceptować fakt, że umieram, ale Fawkes był na czas.
     Draco usiadł i zaczął przyglądać się Potterowi w zamyśleniu. Ta historia mogłaby brzmieć absurdalnie, gdyby pochodziła z ust kogoś innego, jednak Draco z jakiegoś powodu mu wierzył.
     — Potter, albo to najlepsze kłamstwo, jakie kiedykolwiek słyszałem, albo ty jesteś największym szczęściarzem, jaki kiedykolwiek chodził po tym świecie. Wciąż masz bliznę?
     Harry automatycznie podniósł rękę, by dotknąć czoła.
     — Co?
     — Nie tę, durniu. Tę na twoim ramieniu, od kła bazyliszka. Chcę ją zobaczyć.
     Harry uniósł brew. Dlaczego, na brodę Merlina, Malfoy chciał zobaczyć coś takiego? By sprawdzić, czy jego historia jest prawdziwa? Dobra, niech zobaczy. Harry usiadł przodem do niego i podwinął rękaw szaty ponad swoje prawe przedramię. Łzy feniksa sprawiły, że rana zniknęła niemal całkowicie, lecz ślad wciąż tam był, niczym gwiazda o nieregularnym kształcie, biała i wyróżniająca się na tle jego bladej skóry. Wysunął ramię w stronę Malfoya i niemal sapnął w szoku, kiedy chłopak złapał je zaraz ponad zranionym nadgarstkiem i przysunął bliżej siebie tak, by móc dojrzeć coś w przyćmionym świetle. Twarz Malfoya przybrała osobliwy wyraz, gdy przesuwał palcem wzdłuż blizny.
     — Jak duży był ten kieł?
     — Chyba coś około piętnastu centymetrów długości od miejsca, w którym się oderwał.
     Draco pokiwał głową, lecz nie uwolnił jego ręki.
     — Skąd masz tę?
     — Co...? — Serce podeszło Harry'emu do gardła, kiedy zorientował się, na co patrzy Malfoy. Była to cienka linia tuż przy zgięciu ramienia, w miejscu, w którym Glizdogon go zranił. Wyszarpnął ramię z uścisku i przesunął się nieco w tył. — To nic.
     Draco podskoczył na tę nagłą i pozornie przesadną reakcję na jego pytanie. To wyraźnie było coś, a jeszcze wyraźniej powodowało u Pottera zdenerwowanie; co oczywiście przysłużyło się tylko do pogłębienia ciekawości Draco.
     — Wyrzuć to z siebie, Potter.
     Twarz Pottera miała mroczny wyraz, kiedy spojrzał na Draco z ukosa nadal pozbawiony swoich okularów.
     — Powiedziałem, że to nic. A teraz idź i zamknij mnie tu znowu jak dobry, mały klawisz.
     Szczęka Draco zaczęła opadać w dół na tę nagłą zmianę w zachowaniu Pottera, lecz natychmiast podciągnął ją z powrotem. Czy właśnie znów został odprawiony? Ta rozmowa nie była tym, czego by się spodziewał, ale dlaczego czegokolwiek oczekiwał? Przez cały czas jedynie wtrącał się w prywatne sprawy Pottera w celu zaspokojenia własnej ciekawości. Poznając wroga, poznajesz też samego siebie. Jego ojciec często to powtarzał i prawdopodobnie właśnie to miał na myśli, a Draco jedynie wypełniał lekcję, którą ojciec zafundował mu tak dawno temu.
     Rozmowa spowodowała, że zapragnął wiedzieć więcej. Świadomość, że jego ciekawość nie zostanie już dzisiaj zaspokojona, ugodziła go niczym niewidzialna drzazga, drażniąc przy każdym ruchu. Spędził całe swoje życie, starając się zajść za skórę Potterowi, a teraz miał szansę, by dostać się do jego głowy. Będzie miał więcej niż wystarczająco czasu, by przeanalizować mózg Pottera, więc dlaczego chciał to robić teraz? Ponieważ był ciekawy. Na brodę Merlina, był naprawdę ciekawy.
     Mając nadzieję ocalić twarz po tak nagłej odprawie, Draco zastąpił wcześniejszy grymas pewnością siebie i podniósł się płynnie z podłogi.
     — Jasne. Dobranoc.
     Schylił się, podniósł skrzynkę z eliksirami, przesunął się powoli w stronę wyjścia z celi i zamknął za sobą drzwi. Dźwięk metalu uderzającego o metal wypełnił korytarze. Draco oparł skrzynkę o biodro i sięgnął do kieszeni szaty w poszukiwaniu klucza. Kiedy wsuwał go do zamka, zerknął na Pottera.
     Chłopak usadowił się już z powrotem w tym samym miejscu przy ścianie, w którym spędził noc. Jego ramiona opadły, a kolana przyciągnął do siebie. Zmierzwione, czarne włosy z tyłu głowy przyciśnięte zostały do ściany, a twarz zwrócona była w stronę celi. Okulary wciąż tkwiły przewieszone przez kołnierz. Zamknął oczy. Na jego twarzy malowały się obojętność i zmęczenie, a ta pokryta była smugami brudu, które wcześniej starał się na próżno usunąć. Fizycznie przedstawiał obraz więźnia, lecz pozory mogą mylić.
     Pomimo sińców i brudu, rysy twarzy chłopaka wyrażały pewnego rodzaju siłę i Draco nagle zdał sobie sprawę, co spowodowało jego wahanie przy pierwszej próbie wejścia do celi. Nieważne, jak bardzo pragnął przekonać samego siebie, że jest inaczej, oczywistym było, że miał do czynienia z bardzo silnym czarodziejem. Przeraziło go, że musiał to przed sobą przyznać. Moc zasługiwała na respekt; Draco zawsze to sobie powtarzał, ale nigdy nie rozważał tego twierdzenia w stosunku do Pottera.
     To był zdrowy rodzaj szacunku, zdecydował Draco. Nigdy nie należy lekceważyć wroga, a Potter nie stanowił wyjątku. To wszystko. Z westchnieniem spojrzał na klucz.
     Wtedy rozległ się głos Pottera, ledwie słyszalny i skromny:
     — Dziękuję.
     Draco uniósł głowę, zaciskając usta i zęby. Przymknął powieki i nie zastanawiając się, dlaczego to robi, wyszeptał:
     — W porządku.
     Przekręcił klucz w zamku z cichym klik i powrócił do swojego fotela, by spędzić tam kolejną noc. Skrzynkę odstawił na podłogę. Mógł później wezwać Biddy, by ją zabrała, ale na razie nie chciał się w ogóle odzywać. Nawet cichy brzdęk butelek był zbyt głośny dla jego uszu. Umysł drętwiał mu od natłoku myśli. Czuł się wypompowany i psychicznie rozbity.
     Sięgając do fałd swojej szaty, wydobył buteleczkę wypełnioną dawką Eliksiru Bezsennej Nocy, odkorkował ją i upił łyk. Natychmiast poczuł, jak zmęczenie znika z ciała, a ciężkie powieki na powrót się otwierają, lecz jego umysł ani na chwilę nie przerwał pracy.
     Biddy przybyła z jedzeniem i kolejnym dzbankiem herbaty. Ledwie odnotowując jej obecność, Draco poinstruował ją, by zaniosła skrzynkę z eliksirami z powrotem do składziku i podziękował jej. Nie przykładał zbytniej uwagi do tego, że zaczynał żałować domowych skrzatów. Natłok myśli w głowie zmienił się w prawdziwe wzburzone morze. Zdawało mu się, jakby jego tratwa oderwała się od brzegu, a on dryfował bez żadnego światła, które mogłoby go poprowadzić.

Zaćmienie || Drarry ✔️Where stories live. Discover now