▪CHAPTER 1▪

845 36 11
                                    


Czasem jest tak, że czujesz się, jakby wszyscy dookoła byli przeciwko tobie. Że nikt cię nie rozumie, a nawet nie próbuje tego zrobić. Z góry zakłada, że nie masz nic dobrego do powiedzenia, więc już na wstępie każe ci się zamknąć. Że nie masz u nikogo oparcia… nawet u przyjaciół.
W przyjaźni jest tak, że wszystko jest pięknie i kolorowo dopóki coś się nie zacznie psuć. Wtedy to boli najbardziej na świecie. Nie ma nic gorszego niż kłótnie z osobami ci bliskimi, które zawsze powinny stać za tobą murem. W takich sytuacjach, nawet jeśli powodem konfliktu jest jakaś błachnostka, czujesz się zdradzony. Tak, zdradzony przez własnych przyjaciół.

Han Jisung ostatnimi czasy właśnie tak się czuł. Nie potrafił porozumieć się z osobami, z którymi spędził ostatnie kilka lat swojego życia. Szczerze? Nie wiedział nawet o co dzisiaj się pokłócili. Było to już tak bardzo na porządku dziennym, że nawet głośniejsze oddychanie potrafiło wywołać wrzaw w dormie. Oraz kończyło się zawsze podobnie: Jisung wściekły wychodził z mieszkania.

Tym razem było dokładnie tak samo. Po zaciętej kłótni z przyjaciółmi, trzasnął drzwiami i ruszył przed siebie. Nie zabrał nawet kurtki, a tego wieczora wiatr był dosyć mocny. Drażnił go w policzki i wyciskał łzy z oczu, które po kłótni zdążyły się zebrać pod powiekami. Jednak nie były to łzy smutku, że znowu ktoś go o coś obwiniał. Były to łzy bezsilności, którą od jakiegoś czasu czuł Jisung. Nie potrafił nic poradzić na to, że każde słowo w jego stronę rozumiał jako obrazę. W głębi duszy wiedział, że chłopaki nie chcą dla niego źle oraz, że szanują go i kochają jak brata. Więc czemu nie potrafił się z nimi porozumieć?

Wszystko zaczęło się po odejściu Woojina…nie. To nie było wtedy. To miało swój początek o wiele wcześniej. Może właśnie dlatego Kim postanowił odejść. Miał dość kłótni i stresu. Nie mógł zaznać nawet odpoczynku w własnym mieszkaniu, które dzielił z przyjaciółmi, bo to właśnie oni byli powodem jego zmartwień. Tak więc, kiedy to się zaczęło? Kiedy wszystko zaczęło się psuć?

Sfrustrowany kopnął mały kamyczek, który odleciał parę metrów dalej. Ulice były puste, jedynie  czasem Jisung kogoś minął. Za każdym razem ten ktoś bardzo się spieszył, najpewniej chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu po męczącym dniu w pracy. Cóż dziwnego, w końcu była dość późna pora. Jednak to było na rękę Hanowi. Nie musiał bowiem martwić się, że ktoś go zobaczy. Nie wziął maseczki, więc miał jedynie do dyspozycji kaptur, który co prawda, w małym stopniu zasłaniał mu twarz, jednak nie całkiem. Bycie sławnym czasem jest męczące. Na przykład właśnie w takim momencie, kiedy chcesz pobyć sam, spacerując po mieście, a każdy może ci zrobić zdjęcie lub co gorsza rzucić się na ciebie, prosząc o autograf. Oczywiście kochał fanów. Czuł się przy nich cudownie. Czuł się wtedy potrzebny. Jednak nawet oni, ci którzy sprawiali mu tyle radości, często potrafili być upierdliwi.

Skręcił w stronę parku, w którym stwierdził, że na pewno nie będzie nikogo. W końcu kto normalny o tej porze chodzi w tak odosobnione oraz niebezpieczne miejsce. Nigdy nie wiesz co czai się pomiędzy drzewami. I właśnie dlatego Jisung sądził, że to będzie najlepsze miejsce na poukładanie myśli. W sumie, często tam chodził. Siadał na ławeczce i wpatrując się w cienie, rozmyślał dopóki nie zrobiło się już całkowicie ciemno i nie stwierdził, że to jednak czas, by wrócić do domu.

Byłoby naprawdę cicho gdyby nie ten przeklęty wiatr. No może nie całkiem. W oddali słyszał policyjne wozy oraz wrzaw większych ulic. „Jak to dobrze, że nie mieszkamy w środku miasta”-pomyślał Jisung. Zapiął bluzę, gdy ponownie mocniej zawiało i przeklinał siebie, że jednak nie wziął kurtki. Krótki rękaw i bluza jednak nie wystarczały. Jednak co się dziwić. Był tak wściekły, wychodząc z dormu, że naprawdę ostatnie o czym myślał, to to, jaka jest pogoda na dworze. Chociaż był pewny, że jak wróci to dostanie niezły opieprz od Chana, który zdenerwowany będzie na niego czekał. Zawsze czeka.

All days are gone || Han JisungWhere stories live. Discover now