⋉❶⋊

231 16 32
                                    

- To już koniec. Dokonaliśmy żywota, a teraz pora na piękną śmierć - blond-włosy samurai przymknął oczy, które ociekały krwią z jego głowy. Bladawa twarz była w pyle bitewnym, a złociste, pojedyncze kosmyki przylegały do jego buzi, zastygając na zakrzepniętej cieczy. Wraz ze swoim partnerem siedział pod płotem z bali, za którym skrywała się płonąca wioska. Tuż przed nimi zbierał się tłum, który z trudem stawił im czoła w poprzedniej bitwie.

Wokoło lśnił szkarłat na białym niczym kość puchu, który spadł i spadał w ostatnich dniach i godzinach na okolicę pałacu Czternastego Shōguna.
Uśmiech na twarzy młodszego nie schodził, mimo zdawania sobie sprawy, w jakiej sytuacji się znaleźli. Cieszył się, że mógł służyć w ten sposób shōgunatowi i samemu Tokugawa*. Jednak jego partner mimo takich samych uczuć, nie chciał jeszcze się poddawać. Podniósł się, podpierając na katanie, którą wbił w zamrożoną ziemię i uniósł czarny, smolisty wzrok na ludzi, którzy mogli ich pozbawić życia, szarżując na raz.

- Żadna śmierć nie jest piękna, jeżeli kończy się pod obszczanym przez psy płotem, Deidara - ledwo wydusił, wyjmując ostrze z podłoża. - Zaraz ci pokażę, jak wygląda idealne zakończenie życia - szepnął, układając katanę przed twarzą na samym jej środku. Odbijająca się krew dodawała mu odwagi, a on sam krzycząc tęgo przez gardło, pobiegł na wrogów, nie będąc już w stanie dosłyszeć, co krzyczy do niego towarzysz broni.

⋉•⋊

To jednak mimo dość brutalnego rozgałęzienia, stało się przeszłością. Niedaleką, bo zaledwie dwutygodniową, ale na tyle długą, iż mężczyźni mogli w spokoju odsapnąć po walce, nie znając jeszcze rezultatów*.

Przebywali oni w jednej z chatek, którą rozporządzała miła kobieta, sławiąca się tym, że pomaga rannym z pól bitewnych wraz ze swoim synem. Choć wiedziała, z czym się to wiąże, nie przestawała, a Shinsengumi nie mieli na nią żadnych haków dzięki sąsiadom, którzy wspierali jej działania.

W jeden, z bardziej mglistych i ciepłych poranków, swoje zmęczone życiem oczy otworzył niedoszły rōnin, który zdecydowanie wolał chłód i wilgoć. Jego twarz wyrażała wielce niezadowolenie związane z tym, że jego ciało przez kilka godzin się smażyło pod pościelą. Skrzywiony, wpatrywał się w sufit, jednak postanowił podnieść swoją wysoko postawioną rzyć w rodzie i usiadł na futon, drewnianą ręką przecierając zaspaną i spoconą twarz. W pomieszczeniu panował półmrok, a przez obite bambusem stare ściany przedzierał się smród gotowanej kapusty i rozgotowanego makaronu. Połączenie wprawdzie okropne. Szczególnie w upalny dzień, a jeszcze szczególniej dla wrażliwego nosa pewnego Uchihy.

Cicho jęknął mruknięciem z pretensją do całego świata i własnej matki, iż ta go wydała na świat, kiedy wstawał na równe nogi. Pościel poprawił i wyprostował się, wychodząc w luźnej yukacie ze swojego pokoju, który mu przydzieliła.
Kiedy otworzył drzwi, rozejrzał się po pustym korytarzu i poszedł w kierunku głosów, które znajdywały się na dworze. Przymknął swoje oczy, zaciągając się smrodem złego jedzenia i zaczął się wsłuchiwać w swoje kroki na drewnianej posadce, w końcu docierając do drzwi. Sennym krokiem przystanął, drapiąc się po odkrytym brzuchu i obserwował, jak jego młodszy towarzysz chłodzi się w drewnianej misze, wywalając na boki swoje kończyny. Pod karkiem miał ręcznik, który również znalazł się na jego oczach. W tym momencie brunet mógł obejrzeć wzrokiem jego zabliźnione ciało, które skrywało wiele tajemnic przeszłości. Swój czarny wzrok skierował jednak z lekkim obrzydzeniem na wystawione na ten nieszczęsny i żałosny świat krocze blondyna, które pokazywał dla własnego komfortu.

- Oh, Obito-san! - Syn gospodyni pomachał do mężczyzny z blizną, kiedy to robił pranie.

- Ta, cześć, Tōshizō*... - mruknął, zerkając na dzieciaka kątem oka.

ObiDei • One-shotWhere stories live. Discover now