IV. Zaręczynowe perturbacje

410 69 154
                                    

Ania siedziała na sofie z Przemkiem. Pozwoliła mu się trzymać za rękę, lecz wzrok miała wbity w przestrzeń i nie reagowała na żadne czułości z jego strony. Młodzieniec co rusz to gładził jej włosy, to składał drobne pocałunki na jej dłoni lub szyi, lecz panna Potocka pozostawała obojętna.

Znów ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Nie licząc rodziców i Diane, ona i jej narzeczony byli najbliższymi Jankowi osobami. Podczas gdy on leżał w grobie, samotny i opuszczony przez wszystkich, zimny i zesztywniały, oni radowali się życiem.

Uważała to za niesprawiedliwe. Dlaczego po heroicznej walce za ojczyznę musiał zginąć? Nie zasłużył na to. Powinien wciąż żyć, bawić się z dziećmi, całować Diane i dzielić się swoją ogromną pogodą ducha ze wszystkimi. 

— Aniu... — zaczął Przemek. 

— Tak? 

— Dlaczego ostatnimi czasy mnie unikasz, kochana? — W jego głosie brzmiał smutek. 

Ania odwróciła się i wbiła wzrok w posadzkę. Nie chciała mu się przyznać do tego, że uważała, że nie zasługuje na szczęście. Wiedziała, że go to zrani, a nie pragnęła tego czynić. 

Poczuła, jak Przemek ściska mocniej jej dłoń. Kochała go z całego serca i nie potrafiła temu zaprzeczyć, ale jego drobne pieszczoty wywoływały w niej poczucie winy. Janek powinien tak teraz całować Diane...

— Przepraszam... — jęknęła. — Ja naprawdę nie chcę, żeby to tak wyglądało, po prostu... Nie radzę sobie. Wiem, że to żałosne, że od ponad roku wciąż nie mogę się z tym pogodzić... Ale... Przepraszam... 

Po jej policzkach spłynęły łzy. Nie potrafiła powstrzymać szlochu, gdy myślała o bracie. Pragnęła, by wszystko było tak jak dawniej, by Janek stanął obok niej, uśmiechnął się pocieszająco i rzucił jakimś żartem, który zrozumiałaby tylko ich dwójka. 

— Aniu, kochanie... Nie jesteś żałosna. Nigdy bym tak o tobie nie powiedział. Po prostu przeżywasz to wszystko ogromnie mocno i... — zrobił przerwę. Przełknął ślinę, nie wiedząc, co rzec. — Ale proszę cię, nie obwiniaj się i pozwól sobie na szczęście. 

— Ja naprawdę chcę... Ale nie potrafię... — jęknęła. 

Nie chciała już dłużej z nim przebywać. Miała wrażenie, że tylko go rani, a tego znieść nie potrafiła. Przemek zasługiwał na kogoś lepszego. Wstała z sofy i wyszła z pokoju. 

Przemek westchnął ciężko. Rozumiał rozpacz Ani, lecz nie mógł pojąć, dlaczego wciąż tak ogromnie się obwiniała i nie potrafiła wrócić do normalnego życia. Nawet jej ojcu udało się przecież pogodzić ze śmiercią syna, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, Przemek bowiem wiedział, że Franciszek Potocki już nigdy nie odzyska swej poprzedniej wesołości.

Kossakowski miał już dość takiego stanu rzeczy. Annie potrzebny był ktoś, kto nią wstrząśnie i doprowadzi do porządku. Był pewien, że tylko jej ojciec będzie w stanie to uczynić. 

Zastał Franciszka w bibliotece. Przeglądał kroniki dotyczące polskiej historii i wynotowywał jakieś fragmenty na kartce. Przemek pomyślał, że Potocki wypisuje te informacje, które chciał przekazać swoim małym wnukom. Uśmiechnął się na ten widok, zaraz jednak posmutniał. Coraz bardziej powątpiewał w to, że uda mu się wyciągnąć Anię z morza tej bezdennej rozpaczy. 

— Panie Franciszku, ja już tak nie mogę — rzekł i ukrył twarz w dłoniach.

Potocki oderwał się od lektury. Spojrzał na niego ze współczuciem i westchnął. Kossakowski bliski był szlochu. Nigdy nie płakał, gdyż uważał to za niemęskie, lecz cała sytuacja z Anną sprawiała, że ogarniała go dojmująca rozpacz.

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now