{7}

898 52 31
                                    

—————— A N N E ——————

- ...zostaje, a raczej zostają...

Zostają?! Przecież od kiedy uczęszczam do tej szkoły, wybiera się jednego przewodniczącego.

- Anne Shirley i Gilbert Blythe!- powiedziała dyrektorka, a okrzyki i brawa uniosły się po całej sali.

Ja?! Ja i Blythe?! Czy ja śnie? Będę przewodniczącą razem z tym, Gilbertem?

- Zapraszam nowych przewodniczących na środek.- zaprosiła dyrektorka.

Siedząc na swoim krześle, nadal nie mogłam uwierzyć, w to, co usłyszałam. A co jeżeli leżę teraz na łożu śmierci...

- Anne, rusz dupę i idź. Potrzebujesz lepszego zaproszenia?- z rozmyśleń wyrwała mnie Diana.

Rzuciłam jej tylko mordercze spojrzenie i wstałam. Idąc środkiem sali, dochodząc już do wyznaczonego miejsca, w którym stał Blythe, upadłam.

No prawie upadałam. Poczułam czułeś dłonie na mojej tali, kiedy już miałam upadać. Tylko jedna osoba, wywoływała dotykiem taki wspaniały relaks.

Spojrzałam w swoją lewą stronę. Zobaczyłam Loren- typową wredną, sukę. Zaczęła się śmiać. Kiedy już miałam zaczynać z nią kłótnie usłyszałam:

- Chodź, przecież dyrektorka nie może czekać.

Gilbert podał mi rękę, która złapałam, nie mam pojęcia dlaczego. Wszystko działo się tak szybko.

Nim się obejrzałam, apel się skończył. Nie tylko on. Była godzina 15:30, a ja czekałam za Gilem, przy jego aucie.

- Nie doczekasz się go, szmato!- krzyknął głos za mną, a pozostałe zaczęły się śmiać.

- I kto to mówi, pusta lala, która skacze każdemu facetowi do łóżka!- odgryzłam się jej.

- Posłuchaj mnie uważnie, głupia wiewióro!- powiedziała zbliżając się do mnie- Nie masz ze mną szans. Dla Gilbusia jesteś nikim!

Loren, przyciskając mnie do samochodu, uderzyła w podbrzusze. Cicho zawyłam z bólu.

- Jeszcze ci mało, ruda małpo?

Uderzyła z całej siły w mój policzek, przewracając mnie. Straciłam widoczność, kiedy kopnęła mnie swoją różowa szpilka i po usłyszeniu słów:
- Anne!?

—————— G I L B E R T ——————

Łapiąc Anię po apelu, widziałem chytry uśmiech Loren. Po zakończeniu zajęć, musiałem udać się do trenera, tak samo, jak reszta drużyny.

Trener powitał nas, podał ogłoszenia w sprawie treningów i ogłosił kapitana.

- Blythe, trzymaj! To dla ciebie!- powiedział trener i rzucił mi koszulkę z numerem 13, która pod nazwiskiem miała napis ,,kapitan".- Wybierz swoją prawa rękę.

- Jerry, czyn honory!- rzekłem.

- Mówisz poważnie?!

Kiwnąłem głową, na co chłopak się uśmiechnął.

Po rozdaniu stroi, kierując się na parking, gdzie miała czekać Anne, ktoś mnie zatrzymał.

- Dzięki, Blythe. Spoko z ciebie ziomek.

- Nie ma sprawy, Jerry. Widziałem twoją teczkę z punktami sportowymi. Słyszałem też od Ani o twoim temperamencie. Tak trzymaj!

- A propos Ani, słyszałem, że nie jesteś jej chłopakiem. Po co ci była ta scena?

- Jeśli mam być szczery, nie mam zielonego pojęcia. Przepraszam, ale muszę już iść, bo pewna rudowłosa, piękna kobieta czeka przy moim samochodzie.- powiedziałem i uśmiechnąłem się do chłopaka.

- Chętnie cię odprowadzę!

Szliśmy, rozmawiając chwile. Dochodząc do parkingu zauważyłem Adisson i Marley- dwie przyjaciółki Loren. Kiedy spojrzałem w stronę mojego samochodu, zobaczyłem coś, przez co moje serce połamało się na pół.

Loren uderzyła Anne, która bezwładnie upadła na ziemię. Razem z Jerrym pobiegliśmy do dziewczyn i zainterweniowaliśmy.

Baynard chwycił Loren, zaprowadzając ją do dyrektorki, a ja zadzwoniłem na pogotowie i zająłem się moją Anne.

Zawsze warto/ ShirbertWhere stories live. Discover now