Zamykając otwieram się
Choć głowa pełna jest,
To kartka biała i pusta
W środku komunikacja półkul
Ale wiem - już nie ma ratunku
Co nieuniknione to się stanie
Jest już tylko nic, a nic też jest na stanie
Kiedy zacznę, nie skończę i nic nam nie zostanie
From first to last po ostatnie wydanie
Nie mogę oddychać, mam płuca stwardniałe
To nie od trawy i nie od grubych fajek
Tylko od myśli sczerniałych,
Bo wszystko zostało zdecydowane
Choć udawałem świętego,
Spłonęła już cała Arka Noego
Jedynie ból na świat wydałem,
A jak debil o rodzinie myślałem
Co Ci zabrałem? Nie wiem.
Ale wiem że nie skończę w niebie,
Przepraszam.
Że niczego nie przemyślałem
Serce zesztywniałe, od blizn nie od fajek
Jestem jak z kamienia, gdy posągiem się staję
Gdy Ty stąd odchodzisz, ja w miejscu zostaję
Nauk nie wyciągam, pozwalam. Uczucia zataję
A gdy próbowałem wyjść,
Tam się zamykały drzwi
Gdy je wyważałem to się zamieniały w ścianę
I choć to brutalne, sam tutaj zostałem.
A Ty powtarzałaś mi,
Doceniaj każdą z tych głupich chwil
Każda z nich będzie wspomnieniem
Zanim się obejrzysz będzie historii cieniem
A ja
Nie powiem Ci już nic
Gdy zobaczysz za szybami każdą z mych głupich min
Ale niemy będzie z mojego gardła krzyk.
A Ty
Po prostu wybacz mi
Za stawianie na każdym kroku Tobie ukrytych min
Tam gdzie krok robiłaś wolny, tam grunt się zapadał i był niewygodny.
A my
Może jeszcze spotkamy się
Na neutralnym gruncie, gdzie autentyczności zwyczaj uciekł
Gdzie dookoła sztuczny śmiech.
Ludzki śmieć, mentalna śmierć, i jak ten cieć, pilnowałem Cię, to było jak sen,
Traciłem Cię, i biłem się, myślałem że z każdą osobą
Co stanie między nami,
A ja błądziłem między ulicami, za blokami, za parkami, palonymi za nami mostami.
Straciłem cel, zgubiłem się, zobaczyłem wtedy,
Że walczę ze sobą. Sabotuję się własną głową jak sęp
Czekający na ofiarę, skrzydła zarwane i lecę dalej, zanurzam się w niepamięć
A to moje mięso jest konsumowane.
Przepraszam że byłem taki bezlitosny
Za brudy, za syf, piach prosto w oczy
Ja wiem, że miałaś dosyć.
Ale byłem zbyt głupi by to dostrzec.
Wiedz jednak, że los karmi się karmą.
Mój syty jest nienawiścią,
Choć przedstawiam się białą kartą
Ona jak smog nad Brdą jest czarna,
Jak atrament gęsta i przemakalna
Przezroczysta, niewidzialna
Jak władza autorytarna
Mimo jej zepsucia, zgnilizny, otrucia
Wszystkie chwile są ze mną
Te dziwne, te słodkie, zboczone i obrzydliwe
Oddałbym wszystko za następną.
To niemożliwe.
Chciałbym je pisać póki nie skończy mi się atrament.
![](https://img.wattpad.com/cover/230848212-288-k9cf937.jpg)