Rozdział 2.3

494 56 3
                                    

Ilość słów: 2400

Harry

Przez kolejny tydzień Harry dystansował się od problemów Louisa, próbując pisać. Sądził, że utrata Genevieve i powrót do małego miasteczka przyniosą mu jakąś inspirację, nowe emocje, których jeszcze nie odkrył, ale gdy przykładał długopis do papieru, żadne słowa nie nadchodziły.

Kiedy mieszkał tam w czasie swoich ostatnich nastoletnich lat, nie był w stanie przestać pisać. Miał w głowie tak wiele pomysłów na teksty i melodie, że zapełniał nimi niewiarygodne ilości notesów. Każdej nocy marzył o podpisaniu kontraktu z wytwórnią, śpiewaniu swoich piosenek na wypełnionych arenach z wtórującym chórem fanów.

Próbował dopasować się do zaistniałych okoliczności – poczuć się w domu Genevieve jak w swoim domu. Mniej więcej tak się czuł, z tą różnicą, że dom nie był jego. Jeszcze nie. Miał nadzieję, że z biegiem czasu to się zmieni.

Nieważne jednak, jak bardzo tego pragnął, bo nie zmieniło się nic. Oczywistym było, że tam nie pasuje, ponieważ nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić, a ludzie z miasteczka traktowali go jak jakiś rzadki okaz, gdy próbował coś od nich kupić. Louis na pewno też się do tego przyczynił.

Siedzący pod kocem w domu po drugiej stronie ulicy, Louis wiedział wszystko o miasteczku. Pasował tam. Harry pomimo swoich najlepszych chęci, nigdzie w życiu nie pasował. Nie był odpowiedni dla swoich rodziców, nie pasował też do LA ani żadnych innych miejsc, gdzie zostawał na kilka dni, do koncertów, na które ludzie przychodzili specjalnie dla niego i w tamtym domu także nie.

Na początku nienawidził szatyna za te słowa. Potem zdał sobie jednak sprawę, że nie powinien wyżywać się na nim, bo Louis poukładał swoje życie, a jemu się nie udało.

Z poczuciem winy przyznał przed sobą, że możliwość stracenia przez Louisa domu pomagała mu trzymać grunt pod nogami. Sprawiała, że szatyn tracił perfekcyjny wygląd w głowie Harry'ego i stawał się uszkodzony, jak on sam. Nie znaczyło to, że cieszy się z takich okoliczności, jednak przynajmniej nie czuł się już tak beznadziejnie samotny.

To nie oznaczało jednak większej inspiracji. Stary notes pozostawał pusty, przemieszczając się z jego torby na biurko, z biurka na stół, ze stołu na kanapę i z powrotem. Brakowało mu muzy.

Zamierzał właśnie zacząć rwać włosy z głowy z frustracji, gdy usłyszał hałas z boku domu. Marszcząc brwi zamknął notes i chwycił telefon, po czym udał się na zewnątrz, by sprawdzić, co tam się działo.

- Louis? - zawołał nerwowo, mijając róg domu i spodziewając się jakiegoś włamywacza.

- Tak, tak. - Szatyn uspokoił go szybko. - Wszystko dobrze.

Siedział na ziemi, a obok niego stała oparta o dom drabina. Otwarta puszka z farbą leżała w pewnym oddaleniu, a pędzel jakby wyrzucony w powietrze, wylądował niedbale w trawie.

- Czy ty – spadłeś z drabiny?

Wzrok bruneta przeniósł się z puszki z farbą na szatyna, który trzymał się za jedną z kostek, podejrzanie kurcząc się w sobie. Harry nie widział z tej pozycji jego twarzy.

- Wszystko ok, Harry – upierał się Louis.

Na przekór, Harry poszedł do domu i wrócił chwilę później z paczką mrożonego groszku i papierowym ręcznikiem.

- Proszę. - Podał je szatynowi.

Brunet z zaskoczeniem zauważył grożące spadnięciem łzy w oczach Louisa, gdy ten podniósł na niego wzrok. By oszczędzić mu zażenowania, odwrócił się i postanowił posprzątać. Wyprostował i poprawnie zamknął puszkę z farbą, położył pędzel na wieczku i postawił z dala od chodnika. Kątem oka dostrzegł, jak szatyn z sykiem przyciska mrożonkę do swojej kostki.

Make This Feel Like Home PL (Larry)Where stories live. Discover now