Rozdział drugi

4.7K 422 432
                                    

Pierwszym bodźcem, jaki uderza we mnie po przebudzeniu, jest ten nieznośny zapach świeżo parzonej kawy. Marszczę nos, przecierając leniwym ruchem dłoni zaspaną twarz. Dopiero po chwili otwieram oczy. Błądzę spojrzeniem po pustej sypialni, zasłonach podrygujących w powietrzu za sprawą wiatru wdzierającego się do pomieszczenia przez otwarte okna oraz rozkopanej przez siebie po całym łóżku, nieskazitelnie białej pościeli.

W tym całym bajzlu nie odnajduję Gabriela, co wcale mnie nie dziwi. W końcu codziennie dbając o formę wybiera się na poranne przebieżki do otaczającego posesję lasu. Robi to jeszcze przed świtem, korzystając z okazji, że śpię jak zabita i tym samym nie mam szansy, by odwieść go w żaden niewłaściwie podstępny sposób od tych jego świętych sportowych nawyków.

Wypuszczam powoli powietrze, podnosząc się z ociąganiem do siadu. Zgarniam dłonią z podłogi satynowy szlafrok, który narzucam na ramiona i obwiązuję paskiem w talii. Na chłód bijący od podłogi, gdy stawiam stopy na zimnych panelach, czuję przedzierające się przez kręgosłup dreszcze. Krzyżuję ramiona pod biustem, maszerując w stronę kuchni, gdzie odnajduję swoją zgubę. Opieram swobodnie ramię o framugę, pozwalając na to, by mój kącik ust drgnął nieznacznie ku górze na widok, który uwielbiam zastawać po przebudzeniu.

Mięśnie nagich pleców Gabriela pozostają napięte, gdy mężczyzna, odwrócony przodem do kuchennego blatu, zalewa wrzątkiem jeden z kubków znajdujących się na twardej powierzchni. Śledząc wzrokiem każdą krzywiznę jego ciała, zastanawiam się, czy to w ogóle możliwe, bym poczuła się kiedykolwiek bardziej szczęśliwa.

Po wydarzeniach, które miały miejsce pół roku temu myślałam, że czas jedynie rozdrapie rany, które w sobie mam. Schrzani całą wyśnioną przeze mnie wizję przyszłości, jakiej skrycie pragnęłam od czasu, w którym zrozumiałam, czego tak właściwie oczekuję od losu. A oczekiwałam od niego jedynie jego. Gabriela i jego miłości. Jego uwagi i troski jaką mi oferował. Chciałam wszystkiego, co tylko ten mężczyzna zamierzał mi podarować.

Podrywam głowę, gdy z letargu wyrywa mnie,zachrypnięty głos:

– Masz minę, jakby właśnie zadzwonił do ciebie Rhys i tak bezceremonialnie obwieścił, że to koniec twojego urlopu i masz taszczyć tyłek na lodowisko – kwituje Gabriel z kpiącym uśmiechem, mając odwróconą głowę przez szerokie ramię.

– Po moim trupie. Zasłużyłam na te dwa tygodnie wolnego i nic nie zmusi mnie do tego, by katować się na tafli. – Z tymi słowami odbijam się od framugi i w czterech lekkich krokach docieram do mężczyzny. Przechwytuję od niego kubek z czarną herbatą i uśmiecham się w geście wdzięczności. – Po prostu się nie wyspałam.

Gabriel ściąga odrobinę brwi, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy, gdy upijam łyk gorzkiego napoju.

– Mer? – zagaja odrobinę ostrożniej, zupełnie tak, jakby ważył w duchu każde wypowiedziane przez siebie słowo.

– Tak? – Unoszę brew.

– Znowu nawiedza cię w snach? Tamta noc? A może on? – docieka poważnym tonem. – Oni?

Nie poruszam się nawet o cal, chociaż jeszcze parę miesięcy temu zapewne drgnęłabym z czystego zaskoczenia i pamięci o wydarzeniach feralnej nocy. Przez miniony czas zdążyłam nauczyć się żyć z kolejnym ciężarem, jaki spoczął mi na barkach, więc teraz podchodzę do tego wszystkiego z niczym innym, jak z chłodną obojętnością. To właśnie ona, trzymając w ryzach wszystkie reakcje ciała, przypomina pancerz, pod którym mogę się skryć.

Odkładam na blat kubek, wzruszając krótko ramionami.

– Są jak mary, które nigdy nie odchodzą – odpowiadam, wspominając sny, w których uczestniczą moi napastnicy. – Ale czy to nie tak, że najlepiej jest spojrzeć w oczy temu, co nas przerasta? – Mój kącik ust dźwiga ku górze w słabym uśmiechu.

Diabły Henderson [W SPRZEDAŻY]Onde histórias criam vida. Descubra agora