Rozdział 10.

427 52 39
                                    

Lekcje dzisiejszego dnia minęły o dziwo bardzo szybko, ale może to dlatego, że Niall zamiast skupiać się na odliczaniu czasu do końca zajęć, swoją uwagę przeznaczył na wysłuchiwanie pieprzenia swojego przyjaciela, któremu buzia nie zamykała się ani na chwilę. Blondyn miał wrażenie, jakby nie rozmawiali ze sobą ponad dwa miesiące, a to było zaledwie kilkanaście godzin! Naprawdę podziwiał to, że życie Zayna było tak urozmaicone, że w każdej możliwej chwili działo się coś, o czym opowiadać mógłby godzinami. Ale nie narzekał, przynajmniej miał o czym czytać, kiedy spamił mu na dobranoc wiadomościami lub słuchać jego głosu do snu, kiedy zdawał mu niemal na bieżąco relacje.

Naprawdę zdarzyło się kilka razy, kiedy Malik dzwonił późnym wieczorem do blondyna, który był już po kąpieli i układał się do snu. Młodszy zakładał wtedy słuchawki i mając telefon przy poduszce, zamykał oczy, wsłuchując się w spokojny i melodyjny głos bruneta, który zadziwiająco szybko go usypiał. No chyba, że w pewnym momencie nie dawał odpowiedzi ciemnookiemu, który brał swoją trąbkę i trąbił nią prosto do słuchawki, skutecznie go rozbudzając i o mało przyprawiając o pieprzony zawał. 

— Takim oto sposobem dzisiaj rano nie założyłem majtek i musiałem wracać się specjalnie po to, aby je założyć — parsknął niedowierzająco, kiedy opuszczali salę od niemieckiego, w której mieli swoją ostatnią godzinę — Rano kląłem na siebie, ale teraz wiem, że zrobiłem dobrze, bo Harry chyba zszedłby na zawał, kiedy dzisiaj w toalecie, ściągając ze mnie spodnie, zobaczyłby mojego całkiem nagiego przyjaciela. Bezwstydny chuligan, nawet na odzianie go nie stać — pokręcił głową, a Niall jęknął cicho, poprawiając ramiączko od swojego plecaka na ramieniu.

— Przyjaźnimy się tyle lat, a ja wciąż nie mogę przyzwyczaić się do tego, że mówisz o swoim penisie jak o swoim dobrym kumplu — skomentował, ruszając wzdłuż korytarza. 

— To weteran wojenny — dogonił go, układając dłoń na jego ramieniu. — Poczekamy na moją żonę? Kończy razem z nami, a chętnie ją odprowadzę. 

— I tak byśmy na niego poczekali — wywrócił oczami — Ta decyzja została przez ciebie podjęta jeszcze przed tym, zanim mi o tym powiedziałeś, racja? — uniósł brew, spoglądając na bruneta, który skinął głową. Jak on dobrze go znał! — Okay, idź czekać pod jego klasą, a ja skoczę do automatów po gorącą czekoladę — uśmiechnął się.

— Weź mi też — poprosił, odsuwając się. — Kochanie, proszę — przesłał mu całusa.

— Cholerny lizodup — parsknął, kierując się do innej części budynku. Przez ostatnie dwie lekcje ten napój chodził mu po głowie i teraz niemal o nim zapomniał. Gorąca czekolada była nektarem bogów! Kompletnie pomijał fakt, że było cholernie gorąco na zewnątrz i zamiast gorących napojów powinien zainwestować w zwykłą wodę albo chociażby lody na ochłodę. Wolał sparzyć sobie język tym cudownym smakiem.

Po dwóch minutach znalazł się przy automatach i z uśmiechem na ustach wygrzebał kilka ostatnich monet z kieszeni, aby zaraz wrzucić je do automatu i wybrać napój. Oczywiście zamierzał kupić go również przyjacielowi, ale najpierw musiał zadbać o sobie i swoje pragnienie.  Niestety sekundy minęły, a maszyna ani drgnęła. Nie wyskoczył żaden plastikowy kubeczek i nie polał się żaden napój.

— No co jest? — wymamrotał, uderzając otwartą dłoń w szybę i zmrużył oczy, kiedy uświadomił sobie, że ten gruchot zeżarł bezpowrotnie jego pieniądze! — Cholera — westchnął ciężko, uderzając ponownie, bo nie zamierzał odpuścić tak łatwo — No dawaj, mały. Wierzę w ciebie. Chociaż jeden kubeczek — czy dziwnym było, że mówił sam do siebie? Być może, ale był podirytowany i liczył, że automat wysłucha jego błagań i jednak się magicznie naprawi. 

Thin White Lies • niam;zarry;ziall;larryTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang