Drugie spotkanie

300 52 24
                                    


Gdy raz usłyszała jego śpiew, już nigdy nie mogła o nim zapomnieć.

ღ Ariel ღ


[Imię] od samego początku mówiła, że nic strasznego jej się nie stało. Zamiast tego wypytywała o swoich towarzyszy, modląc się w duchu, aby przynajmniej większości marynarzy udało się przeżyć. Na początku nikt nie był w stanie odpowiedzieć na żadne z jej pytań, zwłaszcza że nie mieli dobrych wiadomości, ale po dwóch dniach odnaleziono resztę ocalałych i wreszcie wszyscy mogli odetchnąć z ulgą.

Ojciec upierał się, żeby została jeszcze w łóżku i odpoczywała, lecz nie była w stanie spełnić jego oczekiwań. Musiała zobaczyć na własne oczy, że Maks, sir William i pozostali naprawdę żyli. Z pomocą pokojówek dotarła do odpowiednich komnat i niemal popłakała się z ulgi, gdyż podobnie jak ona nie odnieśli poważniejszych ran. Niestety, spora część załogi utonęła wraz ze statkiem, co bardzo dołowało [Imię]. Gdyby nie nalegała na urodziny na morzu, nikomu nic by się nie stało. Odpowiadała za śmierć towarzyszy i za ból, jaki sprowadziła na ich rodziny.

Choć nikt tego od niej nie wymagał, jeszcze tego samego dnia odwiedziła wszystkich, którzy stracili kogoś bliskiego w czasie tamtego sztormu i osobiście złożyła kondolencje oraz podarowała złoto, by mogli nie tylko wyprawić stosowny pochówek, ale także zainwestować w inne ważne dla nich potrzeby. Nie omieszkała się przy tym wspomnieć, żeby skontaktowali się z nią, ilekroć mieliby jakiś poważny problem — obiecała zrobić wszystko, aby pomóc. Oczywiście żadna z tych rzeczy nie przywróciłaby życia zmarłym, ale przynajmniej odrobinę złagodziła odczuwany ból.

Gdy [Imię] wróciła do zamku, odesłała służbę, która chciała jej pomóc przygotować się do kąpieli, i rzuciła się do łóżka, płacząc rzewnie. Dotychczas była cały czas obserwowana i nie mogła jawnie nikogo opłakiwać ani okazywać jakiejkolwiek innej formy słabości, czuła więc ogromną ulgę, gdy wraz z łzami uszedł z niej strach i poczucie winy. Nie całkowicie, nadal w głębi serca obwiniała się o wszystko, ale wreszcie potrafiła zdobyć się na podniesienie głowy i spojrzenie w przyszłość.

Następnego dnia, zaraz po śniadaniu z ojcem, poszła do ogrodu, skąd z jednej strony rozpościerał się widok na umiejscowione w oddali wysokie góry, okryte śniegiem jak białe łabędzie, śpiące pod obłokami, a z drugiej — gaj zielony, cienisty, pośród którego mury zamku wydawały się jeszcze bielsze niż w rzeczywistości. Obok kwiecistej bramy wznosiły się smukłe, dumne palmy, a nieco opodal morze tworzyło małą zatokę, spokojną, lecz głęboką. To właśnie w tym miejscu została odnaleziona.

Przeszła całą długość zatoki kilka razy, mając u boku Maksa, który z radością biegał w pobliżu. Do morza jednak ani razu się nie zbliżył, podobnie jak [Imię]. Wiedziała, że nic jej nie groziło, lecz wspomnienia z tamtej koszmarnej nocy były zbyt żywe, żeby podeszła do wody. Jeszcze nie.

Więcej do zatoki nie poszła. Rzadko opuszczała swój pokój, a już szczególnie mury zamku. Tylko nocami wychodziła na marmurowy balkon, by popatrzeć na morze, nocne niebo i gwiazdy, choć niekiedy ograniczała się tylko do siadania przy otwartym oknie. Zamyślona patrzyła na księżyc, który rzucał na nią swój blady blask, zastanawiając się, czy rzeczywiście miała szczęście i cudem ocalała, czy może ktoś ją uratował. Widziała przecież twarz jakiegoś młodzieńca. Służki jednak gorliwie zapewniały, że nikogo w tym czasie w pobliżu nie było. Nawet śladów butów na piasku nie znalazły, a rozglądały się uważnie. Czyżby zmysły spłatały jej figla? Wszystko na to wskazywało, ale [Imię] nie potrafiła w to uwierzyć.

Czuła czyiś dotyk na skórze. Słyszała czyjś głos. Widziała czyjąś twarz. Gdyby zwiódł ją jeden ze zmysłów, mogłaby uwierzyć, że ją oszukał, ale podobnie nie mogła się zachować, kiedy mowa była o trzech. Sęk w tym, że nikt nie chciał jej uwierzyć. Doktor zrzucił winę na stres i traumę po tak strasznym wydarzeniu, a pozostali od razu mu przytaknęli. [Imię] go nie winiła, nie winiła nikogo. Chciała tylko dowiedzieć się prawdy i znaleźć osobę, która najprawdopodobniej ocaliła jej życie, a to oznaczało wyjście poza mury zamku.

Dawno, dawno temu || Baśniowe scenariuszeWhere stories live. Discover now