Rozdział osiemnasty

1.8K 77 11
                                    

Stanęli nieco zawstydzeni, jakby nie wiedząc jak mają się zachować. W końcu pożegnali się i jedno przez drugie proponowało wspólny wieczór, atmosfera nieco się rozluźniła. Cho z uśmiechem poszła do swojego pokoju, wzięła prysznic, wysuszyła włosy i pomyślała, że stoi na progu wielkiej szansy.

Moment spotkania nadszedł szybciej, niż myślała. Okazało się, że szafa nie skrywa niczego, co za pierwszym podejściem uznałaby za godne uwagi. Nic jej się nie podobało. W pewnej chwili, podirytowana tym faktem, wyciągnęła niebieską sukienkę z kremowymi dodatkami przy rękawach i dekolcie i postanowiła, że to właśnie ją założy. Jeszcze tylko rozczesać włosy, spiąć w luźny warkocz i oto przed lustrem stanęła dziewczynka ze szkoły. 

— No nie, ale się wystroiłam. Jak głupia. Nie, tak nie może być. — Ani ona, ani lustro nie zaakceptowali siebie nawzajem. Wyciągnęła więc bladoróżową, satynową sukienkę satynowa w malutkie pąki wiśni. Kończąca się daleko przed kolanem odsłaniała zgrabne uda, bez rękawów, za to ze stójką. Ot, klasyka, ale też bez przesady.

Miała jeszcze chwilę, przysiadła więc w fotelu, żeby złapać nieco tchu. Choć w głowie panowała zupełna pustka, to w sercu zaczęły wybrzmiewać setki słów. Na myśl o Harrym odczuwała skrywane latami pragnienie spotkania kogoś, kto dałby poczucie wyparcia pustki, wyparcia tej złowrogiej samotności.

...

Ubrany w dżinsy i koszulkę Harry nawet się nie domyślał rozterek Cho. Spojrzał na schody i przełknął ślinę. Wyglądała pięknie.

Podszedł do niej.

— Cześć Harry. — Cho spojrzała mu w oczy i leciutko musnęła ustami jego usta. Wyciągnął rękę, a gdy ją chwyciła, poprowadził do wyjścia. Emocje i pragnienia wybuchły w niej uśmiechem, serdecznością i emanująca radością, reszta przestała być istotna.

Ważne było to, co myślał Harry. Sprawiał wrażenie szczęśliwego. Rozmowa sama się toczyła, tematy wyłaniały z nielicznych warstw ciszy. Mieli ze sobą tyle wspólnego, tyle podobnych poglądów. Oto przy małym kawiarnianym stoliku, przy czerwonym winie i sałatce "merlinwiecotonaprawdęjest" siedziało dwoje ludzi spragnionych...

Miłości? Przyjaźni? Braterstwa dusz?

...

Jesień była w pełnym rozkwicie. Niosła za sobą zapach pól, łąk, ogrodów, a wtórował jej wiatr, który coraz śmielej tańczył na ulicach, alejkach i chodnikach. Bawił się włosami dziewczyn, unosił sukienki, a statecznym czarodziejom płatał figiel za figlem. A to komuś zdmuchnął gazetę, innemu kapelusz, bawił się wszystkim, co stanęło mu na drodze.

Pansy siedziała w barze na Pokątnej i nie mogła się skupić. Robiła korekty dla Proroka Codziennego i miała sporo zaległości, w domu jednak zupełnie jej nie szło. Zmusiła się zatem do wyjścia postanawiając pobiegać. Skończyło się w barze. 

Tylko na jedno, małe kremowe — mruknęła do siebie.

Zdążyła usiąść gdy jej wzrok padł na parę siedzącą na pobliskim murku. Wiatr niósł ich głosy. Byli rozbawieni i wyglądali na naprawdę szczęśliwych, dlatego też sprawiali jej taki ból. Blaise i Ginny, jego kochała, jej nienawidziła.

Wszystko wróciło, chociaż tak naprawdę to chyba nigdy nie odeszło. To pojawiło się nagle. Usta, których smaku nie sposób zapomnieć, dłonie, którym pozwoliłaby na wszystko. Gdzieś w podbrzuszu kulił się strach wynikający z braku poczucia wstydu. Najbardziej bolała ją świadomość, że przeszłość bez niego była jałowa, a przyszłość będzie ciągłym poszukiwaniem i tęsknotą.

 Przeklęta chwila, w której zrozumiałam, że niewiele jest spraw, na których by mi tak zależało, jak na nim — pomyślała. 

...

Ginny nie mogła się powstrzymać. Tyle razy czytała informację o zawodach, że ta wyglądała, jak trollowi z gardła wyjęta. Jechała jako komentator i była z tego powodu taka szczęśliwa. Gestykulowała, śmiała się, pokazywała przytulającemu ją mężczyźnie zamazane już nieco litery  i puszczała wodze wyobraźni.

Blaise nie mógł się na nią napatrzeć. Była jak żywe srebro i płynne złoto.

— Jestem z Ciebie dumny dziewczyno. — Cmoknął ją w piegowaty nos.

— A ja z Ciebie. Z niezwykłego mężczyzny, który doświadczył całej masy gówna, a jednak...  —  urwała.

Spojrzał pytająco.

—  A jednak ma w sobie jakąś elegancję duszy —roześmiała się, a Blaise jej zawtórował, a potem pocałował.

— To dziwne — pomyślała Ginny. — Możesz całować się całe życie i będzie to czynność, możesz pocałować raz i będzie to całe życie.

Z jakiegoś powodu, mając przed sobą przystojną twarz Zabiniego pomyślała o pierwszym pocałunku. Tamtym, który zatrzymał świat.

...

Pansy szła i płakała nie zważając na mijający ją tłum. Była prawie nieprzytomna ze złości. Wszystkie tłumione do tej pory uczucia eksplodowały w niej jak nigdy wcześniej. Nie ma gorszego upokorzenia niż żebranie o miłość, ta miłość była chora, skażona, brudna. Nie, nie. Dość.

Weszła do domu i osunęła się na podłogę, jej wzrok padł na list, który kilka dni temu przyszedł sową.

Nie widziała się z nim od kilku lat... może to dobry moment. Przetarła oczy, dość użalania się nad sobą. DOŚĆ.

...

Specjalnie siadła tak, by ich kolana mogły się zetknąć. Jej rozgrzana skóra paliła go, ale nie śmiał się odsunąć. Rozpuściła włosy i położyła się na piasku, podwinięta sukienka odsłoniła więcej niż wypadało. Pociągnęła go za sobą, wyczuwając lekkie napięcie. Może za szybko — pomyślała.

Harry wskazał palcem na niebo.

— Jedyne co zapamiętałem z astronomii to fakt, że muzą astronomów jest Urania. — Roześmiał się.

— A ja, że Wenus sprzyja tym, którzy w nią wierzą — odpowiedziała i pochyliła się nad nim.

Zrobi to choćby miała tego żałować. Musi wiedzieć, czy ma szansę. Obejmowała wzrokiem jego twarz, zdjęła okulary, które nosił już tylko z przyzwyczajenia, muskała bliznę, gładziła brwi. Wsunęła rękę pod koszulkę, poczuła jak jego spięte mięśnie się rozluźniają. Nie zdążyła jednak nic zrobić, gdy złapał ją za rękę.

— Przepraszam, Harry, przepraszam — stłumiła szloch.

Nie powiedziała jednak nic więcej, bo Harry Potter przewrócił ją na plecy, sięgnął do bocznego suwaka i rozchylił delikatny materiał sukienki. Patrzył na leżącą pod nim kobietę, a ona bezwstydnie mu na to pozwalała.

Sięgnął do koronkowego biustonosza, nawet nie szukał zapięcia, z łatwością go zerwał i dotknął piersi. Były takie inne. Gładkie. Na piersiach Ginny pyszniły się piegi, czego zresztą nie znosiła... pamiętał jak próbował je liczyć.

Nie, nie będzie myślał o byłej żonie.

Pochylił się nad Cho. Dotykał jej ciała ostrożnie, jak podróżnik odkrywający nowy ląd, rozpoznawał zapach młodzieńczego zadurzenia, zsuwał się niżej i niżej, aż w końcu odkrył nowy smak.

Wrócił do jej ust, czuł jak się pręży, była taka zwinna i elastyczna. Otoczyła go nogami przyciągając jego biodra do swoich. Wszedł w nią, a ona kołysała się to zwalniając, to przyspieszając. Stracił poczucie czasu, nie miał pojęcia ile trwa ten pojedynek ciał. W końcu, gdy był niemal na granicy utraty świadomości, z jej ust wydarł się krzyk...

Opadli na piasek, a fale oceanu obmywały ich ciała.

Bała się na niego spojrzeć, nie chciała psuć chwili.

On bał się odwrócić, wiedział, że nie zobaczy Ginny.

...


Całkiem Nowe Życie (Dramione)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz