~7~

398 15 0
                                    

     Szanowny Panie Boże,

     Dzisiaj rano, o ósmej, powiedziałem Peggy Blue, że kocham ją, tylko ją iże nie wyobrażam sobie życia bez niej. Rozpłakała się, wyznała, że zdejmuję jej z serca wielki ciężar, bo ona też kocha tylko mnie i na pewno już nigdy nikogo nie znajdzie, zwłaszcza teraz, kiedy jest różowa.
     Wtedy, ciekawa rzecz, zaczęliśmy oboje płakać, ale to było bardzo przyjemne. Fajne jest życie we dwoje. Szczególnie po pięćdziesiątce, kiedy ma się za sobą różne przejścia.
     Gdzieś o dziesiątej, dotarło do mnie, że naprawdę jest Boże Narodzenie, że nie będę mógł być razem z Peggy, bo zwali się do niej cała rodzina: bracia, wujkowie, kuzyni, pociotki, i będę skazany na towarzystwo swoich rodziców. Co mi znowu podarują? Składające się z osiemnastu tysięcy kawałków puzzle? Książki po kurdyjsku? Pudełko z instrukcjami obsługi? Mój portret z czasów, kiedy byłem zdrowy? Po tych dwojgu kretynach, którzy nie mają więcej rozumu niż worek na śmieci, można się było wszystkiego spodziewać, ale jednego mogłem być pewien: że spędzę beznadziejny dzień.
     Zdecydowałem się bardzo szybko i zorganizowałem ucieczkę. Parę transakcji: zabawki dla Einsteina, puchówka dla Bekona, cukierki dla Pop Corna. Prosta obserwacja: ciocia Róża zawsze wychodziła przez szatnię.Łatwe do przewidzenia: rodzice nie dojadą przed południem. Wszystko poszło jak z płatka: o wpół do dwunastej ciocia Róża pocałowała mnie, życząc pięknego świątecznego dnia z rodzicami, a potem zniknęła na piętrze, gdzie znajdują się szatnie. Zagwizdałem. Pop Corn, Einstein i Bekon szybko mnie ubrali, przetransportowali na dół i zanieśli do gabloty cioci Róży, samochodu,który pochodzi chyba jeszcze z czasów przed wynalezieniem automobilu. Pop Corn, który ma dryg do otwierania zamków, bo miał szczęście wychowywać się w biednym osiedlu, otworzył drutem tylne drzwi, po czym rzucili mnie na podłogę między przednimi a tylnymi siedzeniami i niezauważeni przez nikogo wrócili do budynku.
     Po dłuższej chwili ciocia Róża wsiadła do samochodu, kilkanaście razy próbowała zapalić dychawiczny silnik, aż wreszcie ruszyliśmy strasznie szybko. Genialne są te samochody sprzed wynalezienia automobilu: robią taki hałas, że wydaje się człowiekowi, że jedzie bardzo szybko, i trzęsą nie mniej niż w wesołym miasteczku.
     Z tym tylko, że ciocia Róża uczyła się chyba jeździć z jakimś kaskaderem: nie zwracała uwagi na światła, na ronda ani na krawężniki, tak że od czasu do czasu samochód wylatywał w powietrze. W kabinie strasznie rzucało, ciocia dużo trąbiła, a i pod względem słownictwa mogłem się nieźle podkształcić: miotała najstraszniejsze obelgi pod adresem wrogów, którzy tarasowali jej drogę, i pomyślałem sobie raz jeszcze, że zapasy to naprawdę dobra szkoła życia.
     Miałem zamiar po przyjeździe na miejsce wyskoczyć z samochodu i zawołać: „A kuku, ciociu Różo!", ale ten rajd trwał tak długo, że chyba zasnąłem.
     W każdym razie, kiedy się obudziłem, było ciemno, zimno i cicho, a ja leżałem sam na wilgotnym dywaniku. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem sobie, że może zrobiłem głupstwo.
     Wysiadłem z samochodu i wtedy zaczął padać śnieg. Ale nie był taki przyjemny jak w „Walcu śnieżynek" z Dziadka do orzechów. Zęby szczękały mi jak nie wiem co.
     Zobaczyłem duży oświetlony dom. Poszedłem w jego kierunku. Z trudem. Żeby dosięgnąć dzwonka, musiałem podskoczyć tak wysoko, że padłem jak długi na wycieraczkę.
     Tam właśnie znalazła mnie ciocia Róża.
     - Ale... ale... - zaczęła.
     A potem pochyliła się nade mną i szepnęła:
     - Mój kochany.
     Wtedy pomyślałem sobie, że może jednak nie zrobiłem głupstwa.
     Zaniosła mnie do salonu, gdzie stała wielka mrugająca choinka. Byłem zdziwiony, widząc, jak u niej w domu jest ładnie. A przede wszystkim, jak bogato. Bo kiedy spotka się kogoś miłego, zwykle myśli się, że jest biedny.
     Ogrzała mnie przy kominku i wypiliśmy po dużej filiżance czekolady.Domyślałem się, że zanim na mnie nakrzyczy, chce być pewna, że się dobrze czuję. Więc nie spieszyłem się z odzyskiwaniem dobrego samopoczucia, co zresztą przychodziło mi łatwo, bo w tej chwili jestem naprawdę bardzo słaby.
     - Wszyscy w szpitalu cię szukają, Oskarze. Pełna mobilizacja. Twoi rodzice są zrozpaczeni. Zawiadomili policję.
     - To do nich podobne. Myślą, że ich pokocham, kiedy zakują mnie w kajdanki...
     - Co masz im do zarzucenia?
     - Boją się mnie. Boją się ze mną rozmawiać. A im bardziej się boją, tym bardziej mam wrażenie, że jestem potworem. Dlaczego ich tak przerażam?Jestem aż taki brzydki? Śmierdzę? Kompletnie zidiociałem?
     - Nie boją się ciebie, Oskarze. Boją się choroby.
     - Choroba jest częścią mnie. Nie muszą zachowywać się inaczej,dlatego że jestem chory, chyba że mogą kochać tylko zdrowego Oskara?
     - Kochają cię, Oskarze. Powiedzieli mi to.
     - Rozmawiasz z nimi?
     - Tak. Są bardzo zazdrośni o to, że się tak dobrze rozumiemy. To znaczy może nie zazdrośni. Smutni. Smutni, że im się nie udaje.
     Wzruszyłem ramionami, ale złość trochę mi przeszła. Ciocia Róża zrobiła mi drugą gorącą czekoladę.
     - Wiesz, Oskarze, umrzesz któregoś dnia. Ale twoi rodzice także umrą.
     Zdziwiło mnie to, co mówi. Nigdy dotąd o tym nie myślałem.
     - Tak. Oni też kiedyś umrą. Samotnie. Ze strasznymi wyrzutami sumienia, że nie udało im się pogodzić ze swoim jedynym dzieckiem,Oskarem, którego bardzo kochali.
     - Nie mów mi takich rzeczy, ciociu, bo dostanę chandry.
     - Pomyśl o nich, Oskarze. Zrozumiałeś, że umrzesz, bo jesteś inteligentnym chłopcem. Nie zrozumiałeś jednak, że nie ty jeden. Wszyscy kiedyś umrzemy. Twoi rodzice. Ja.
     - Tak. Ale ja pierwszy.
     - To prawda. Ty pierwszy. Ale czy z tego powodu wszystko ci wolno?Czy wolno ci zapominać o innych?
     - Zrozumiałem, ciociu. Zadzwoń do nich.
     A teraz, Panie Boże, w paru słowach o tym, co było dalej, bo boli mnie już ręka. Ciocia Róża zawiadomiła szpital, a szpital zawiadomił moich rodziców, którzy przyjechali do cioci Róży i wszyscy razem świętowaliśmy Boże Narodzenie.
     Kiedy przyjechali moi rodzice, powiedziałem im:
     - Przepraszam, zapomniałem, że wy też kiedyś umrzecie.
     Nie wiem, co w nich to zdanie odblokowało, ale potem zrobili się tacy jak dawniej i spędziliśmy naprawdę superowski świąteczny wieczór.
     Przy deserze ciocia Róża chciała obejrzeć w telewizji pasterkę, a także turniej zapasów, który wcześniej nagrała. Powiedziała, że od lat przed pasterką ogląda zapasy, na rozgrzewkę, że to stare przyzwyczajenie i że sprawiłoby jej to przyjemność. No więc wszyscy obejrzeliśmy walkę, którą sobie odłożyła. To było coś fantastycznego. Mefista kontra Joanna d'Arc!Kostiumy kąpielowe i botki aż do pępka! Zuch-dziewczyny! - jak stwierdził tata,który był cały czerwony i któremu zapasy najwyraźniej bardzo się podobają.Każda dostała po głowie niezliczoną ilość razy. Ja w takiej walce bym już sto razy umarł. To kwestia wprawy, powiedziała mi ciocia Róża, im więcej dostajesz po buzi, tym więcej możesz wytrzymać. Nie wolno tracić nadziei.Ostatecznie wygrała Joanna d'Arc, chociaż na początku nic na to nie wskazywało: pewnie się ucieszyłeś.
     A tak w ogóle, to wszystkiego najlepszego z okazji Twoich urodzin,Panie Boże. Ciocia Róża położyła mnie spać w łóżku swojego najstarszego syna, który był w Kongo weterynarzem i leczył słonie, i powiedziała mi przed chwilą, że moje pojednanie z rodzicami to świetny prezent urodzinowy dla Ciebie. Ja tam uważam, że jest dość byle jaki. Ale skoro ciocia Róża, która jest Twoją starą kumpelką, tak twierdzi...
     Do jutra, całusy, Oskar.
     PS: Byłbym zapomniał o życzeniu: niech moi rodzice będą zawsze tacy,jak dzisiaj wieczór. I ja też. To były fajne Święta. Szczególnie Mefista kontra Joanna d'Arc. Przykro mi z powodu Twojej mszy, film urwał mi się wcześniej.

Oskar i pani Róża ~ Éric-Emmanuel Schmittحيث تعيش القصص. اكتشف الآن