Zemsta, 14 stycznia 1952 roku

80 9 14
                                    

Raymond spojrzał na garnek. Jeszcze trochę będzie musiał poczekać, aż woda zacznie wrzeć, postanowił więc wyrzucić śmieci, bo smród stawał się powoli nie do wytrzymania. Miał dwa dni wolnego od poczty, za co z całego serca dziękował Bogu. Nawet Raymond od czasu do czasu potrzebował chwili dla siebie, choć nadal myślał o swojej pracy, co go czeka po powrocie, jak poradzi sobie z następnymi zadaniami i jak klasyfikować nowe dokumenty i rozporządzenia. Ciągle myślał o robocie, nawet kiedy nie musiał. Nienawidził siebie za to, ale wiedział, że tylko praca daje mu szczęście i nadzieję dla jego rodziny. Jęknął, gdy schylał się po kubeł z nieczystościami i złapał się lewą ręką za pozszywane plecy. Dwieście dolarów, które otrzymał tamtego pamiętnego dnia w alejce wydał na wizytę u prywatnego doktora Forda, który leczył również jego matkę. Ten przez wzgląd na znajomość z ojcem Raymonda, przymknął nieco oko na cenę zabiegu, pobierając symboliczne honorarium. O nic nie pytał, tylko robił swoje. "Gdyby każdy człowiek tylko pilnował swojego nosa i robił swoje, jak doktor Ford, świat byłby szczęśliwszym miejscem", pomyślał Raymond Gibney schodząc po schodach w stronę wspólnego dla całej kamienicy ceglanego śmietnika.

Wchodząc ciężko na swoje piętro usłyszał zza drzwi sąsiadki, pani Palmer, dźwięki przyciszonego radia. Na ogół jazgot z jej odbiornika był nie do zniesienia, Raymond często był wysyłany przez matkę, by poprosić panią Palmer o ściszenie muzyki. Tym razem Raymond musiał wytężyć słuch, by w ogóle pojąć sens słów: "Wojna koreańska nadal trwa, w listopadzie dwa lata temu relacjonowaliśmy, że nasze wojska wraz z oddziałami ONZ nieco się wycofały, teraz natomiast, od przeszło dwóch miesięcy jest mowa o rokowaniach pokojowych! Ale najważniejsze pytanie brzmi: czy można ułożyć się z komunistami? Moim zdaniem nie, sytuacja jest zbyt napięta, a gra toczy się o zbyt dużą stawkę, nie tylko dla Chin, ZSRR i Korei Północnej, ale też dla ogólnoświatowego pokoju i przyszłości naszej planety..." 

Więcej nie usłyszał, bo drzwi rozwarły się szybko i stanęła w nich zgarbiona jak wieszak stara pani Palmer. Elena Palmer miała około osiemdziesiątki, ale ten stan faktów Raymond musiał zgadnąć, na pewno była ponad sześćdziesiątkę. Identyfikację wieku utrudniał jaskrawy makijaż, szminka i puder do cery, jednak po ruchach można było wnosić, że kobieta nie pobiega z drużyną bejsbolową nawet dwudziestu metrów. Stawiała małe kroczki w swoich puchatych pantoflach, zawsze śmierdziało od niej rybą, toteż Raymond skrzywił się odruchowo, ale tym razem smród był mniej dokuczliwy, może w końcu się przyzwyczaił. A może tym razem upiekła mniej ryby na obiad. Kto wie. Pani Palmer łypnęła na niego i wciągnęła do małego holu, przyłożyła palec do zaciśniętych ust nakazujęc milczenie, równocześnie drugą ręką wskazała na rurę od wentylacji, z której dobiegały jakieś dźwięki. Raymond skinął niepewnie głową i czekał, jednak nic nie usłyszał. To chyba zawiodło panią Palmer, bo charknęła i machnęła na niego ręką, jakby odprawiała ze służby kamerdynera. 

- Przyszli po Callaya. Podobno - ściszyła konspiracyjnie głos tak, że Raymond musiał podejść bliżej, dyskretnie zatkał przy tym nos, gdyż stara skóra i chemikalia do czyszczenia podłóg, obok przesmażonej ryby, nie są najprzyjemniejszymi zapachami pod słońcem - należy do tych komuchów, tych socjalistycznych świń, rozumiesz? Nie ma nic gorszego niż okradać własny kraj, Gibney! Tak mawiał mój mąż, zanim szkopy wpakowały w niego osiem kul. Rozumiesz?

- Ta... rozumiem. Chyba - mruknął Raymond i powędrował wzrokiem w stronę rury.

- Nikt nie chce mi naprawić tej wentylacji, Gibney! Ciągle słyszałam, jak spółkowali, prawie każdego tygodnia, na miłość boską! Jak tak można? Już chciałam ich zgłaszać, ale mnie uprzedzili. Już godzinę tam siedzą.

- Kto? - szepnął Raymond przysiadając na rozchybotanym taborecie, który odchylił się niebezpiecznie kiedy położył na nim swoje cztery litery. - Kto go zgarnął?

Drogi pamiętniczkuWhere stories live. Discover now