Rozdział 11

360 46 21
                                    

Niebo już kilka godzin temu pokryła czarna płachta, która nie chciała ukazać nawet jednej gwiazdy. Dzisiejsza noc nie była gwiaździsta, a księżyc można było zauważyć przez krótkie chwile, gdy wynurzał się zza ciemnych chmur. Kilka minut przed dwunastą chwyciłem kluczyki od samochodu i wyszedłem. Świat zdawał się wciąż nagrzany po słonecznym dniu, było duszno, a w powietrzu wisiała groźba deszczu.

Otworzyłem drewnianą bramę z mniejszym rozmachem niż zwykle, aby przypadkiem nie obudzić wiecznie czujnej matki. Po wyjechaniu autem z działki obserwowałem znikający za zakrętem dom i nagle poczułem, jak ciężar na mojej klatce piersiowej zelżał, aby w następnym momencie narodziło się w niej poczucie ekscytacji, przypominające przyjemne łaskotanie.

Światła samochodu oświeciły lekko zgarbioną sylwetkę, przy której moment później się zatrzymałem. Nie wysiadałem, tylko wychyliłem się i uchyliłem drzwi od strony Amadeusza.

— Gdzie jedziemy? — padło pytanie na wstępie, gdy tylko usiadł.

— Nigdzie konkretnie — odpowiedziałem enigmatycznie, nie chcąc jeszcze nic zdradzać.

Dopiero gdy chłopak siedział obok mnie, zaczęły łapać mnie wątpliwości, czy mój pomysł nie był zbyt naiwny. Nagle zacząłem się bać, że przez moje tajemnicze zachowanie jego oczekiwania staną się zbyt wysokie i się zawiedzie. Na szczęście do głosu doszła moja druga połowa, mówiąca, żeby się uspokoić. Nic już nie zmienię, a do tego mała, malutka cząstka mnie czuła, że mu się spodoba.

— Przesiądź się na tył — powiedziałem, gdy wyjechaliśmy poza wieś i jechaliśmy drogą otoczoną przez same pola i sporadyczne drzewa.

— Nie mogłeś powiedzieć wcześniej?

Nie chcąc przyznać się, że zapomniałem, uśmiechnąłem się niewinnie i obserwowałem, jak Amadeusz próbuje przedostać się na tylne siedzenia, próbując nie skopać przy tym mojej osoby. Gdy wgramolił się i z sapnięciem usadowił na siedzeniu, przytrzymałem przycisk na konsoli auta, a po dwóch sekundach mogliśmy usłyszeć dźwięk otwierania się szyby. Chłopak spojrzał na szyberdach, z którego leciało teraz na niego chłodne powietrze, po czym nasz wzrok spotkał się w odbiciu na przednim lusterku.

— Często ze znajomymi lubimy wychylać się, jak w filmach. Można się poczuć jak główny bohater — zaśmiałem się na końcu i odwróciłem wzrok, bo to był ten moment, w którym mogłem zostać wyśmiany. Nie słysząc jednak żadnego odzewu, ponownie skierowałem wzrok na Amadeusza, który ostrożnie stawał na siedzeniu. Uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem, że stoi w samych skarpetkach.

Włączyłem radio i nastawiłem stację, na której leciał jeden z tegorocznych, letnich hitów. Miałem nadzieję, będzie pasował do nastroju.

— Rozłóż ręce! — krzyknąłem i stopniowo przyśpieszyłem, wiedząc, że przed nami długa prosta. Żałowałem, że nie mogłem mu towarzyszyć, albo chociaż obserwować reakcji chłopaka, jednak jego twarz, gdy po chwili osunął się na siedzenia, mówiła mi wszystko.

Zmierzwione włosy opadały na wszystkie kierunki, lekko zaróżowione od wiatru policzki i jego mina. Trochę niedowierzająca, trochę zdziwiona, ale przede wszystkim ten lekki uśmiech ekscytacji sprawił, że i ja poczułem przypływającą adrenalinę.

Powoli zwalniałem, aby zjechać z asfaltu na pobliską, ziemistą drogę. Przejechałem jeszcze moment wyboistym szlakiem, po czym zatrzymałem samochód na poboczu. Przekręciłem kluczyki, przez co światła w aucie zgasły, a nas okryła ciemność. Siedzieliśmy w ciszy, a nasze oczy przyzwyczajały się do panującej ciemnicy, dzięki czemu początkowe, niewyraźne rysy zaczęły przekształcać się w pełne kształty, aż w końcu ujrzałem jego twarz.

Gwiazdy naszym świadkiemDonde viven las historias. Descúbrelo ahora