episode seventeen

4.7K 161 59
                                    

Szykowałam się do wyjścia, gdy obok mnie stanął Jan.

— Idziesz gdzieś? — zapytał i się skrzywił.

— No, z Anią i chłopakami na miasto. — odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami, wracając do falowania włosów.

— Aha. — uniósł brwi i prychnął. — Szkoda, że specjalnie się na nic nie umawiałem dziś, żeby spędzić z tobą czas. Jakimi chłopakami?

— O co ci chodzi? — odłożyłam lokówkę na blat. — Nic mi nie mówiłeś, że mamy spędzić razem dzień. Mam nie wychodzić z domu i czekać, bo może akurat masz ochotę dziś coś ze mną porobić?

— Jakimi chłopakami? — powtórzył, ignorując to co powiedziałam.

— Z Maćkiem i Patrykiem, nie znasz ich, chodzą ze mną na uczelnie.

— Super. — skomentował, a ja rozszerzyłam oczy.

— Janek, jaki masz problem? Nic mi nie mówiłeś, a nic ci się nie stanie jak zostaniesz raz w domu. Mam też znajomych, z którymi wypadałoby się czasem spotkać. Już i tak się rzadko widujemy. — zaśmiał się. — Nie denerwuj mnie już, ja często zostaję w domu, jak ty gdzieś idziesz i nie robię ci spin.

Wyszedł z pokoju. Świetnie.

Dokończyłam ogarnianie się i poszłam poszukać blondyna, który palił na balkonie.

— Już okej? — zapytałam, wyciągając papierosa, a on spojrzał na mnie.

— Przepraszam, nie powinienem. Będziesz pić?

— No pewnie jakieś wino, ale niedużo.

— To przyjadę po ciebie. O północy? — pokiwałam głową, a on mnie objął.

— Wyślę ci adres, muszę lecieć, bo uber czeka. — pocałowałam go. — Pa, kocham cię.

— Kocham cię.

Weszłam do pubu, gdzie już czekali moi znajomi, po czym przywitałam się z nimi i poszłam zamówić sobie grzane wino, z którym chwilę później, wróciłam do stolika.

Ania, przez pół roku naszej znajomości, nie zmieniła się ani trochę. Nadal dobrze się dogadywałyśmy i widywałyśmy regularnie.

Patryk i Maciek byli przyjaciółmi, a ja znałam ich, bo uczyliśmy się razem na roku. Niedawno załapaliśmy lepszy kontakt i okazało się, że znają się z dziewczyną.

Było naprawdę bardzo fajnie, ale w porównaniu do moich towarzyszy, nie piłam dużo i byłam już zmęczona. Zbliżała się północ, więc napisałam do Jana.

do Jaś: mozesz już wyjezdzac

Nie dostałam odpowiedzi, więc napisałam jeszcze raz.

do Jaś: przyjedziesz ?

Po piętnastu minutach, zdecydowałam się, że zadzwonię, ale nie odbierał, więc spróbowałam jeszcze kilka razy. Bezskutecznie.

— Wracasz ze mną uberem? — zapytał Maciek, a ja pokiwałam głową.

Stresowałam się. Okropnie.

Gdy wysiadłam, z zawrotną prędkością zaczęłam kierować się do mieszkania.

Ale ono było puste.

Zaczęłam dzwonić do Janka, a następnie do jego kolegów, ale nikt nie wiedział, gdzie jest.

W końcu ze stresu, zaczęłam płakać, a następnie wręcz wyć.

Nawet nie wiedziałam, czy żyje.

Każdy telefon, wyglądał tak samo. Ja pytałam czy dana osoba wie gdzie jest Pasula, dostawałam odpowiedź, że nie i że spróbuje się dowiedzieć i da mi znać.

W końcu usiadłam na kanapie, płacząc i wpatrując się w telefon, leżący na stoliku kawowym. Wsłuchiwałam się w sekundnik zegara i czekałam na jakikolwiek znak.

Po trzeciej, Szyman poinformował mnie, że Jan się do niego odezwał i że niedługo powinien być i w tym samym momencie, drzwi do mieszkania otworzyły się.

Podbiegłam do chłopaka i spojrzałam na niego opuchniętymi oczami, po czym zaczęłam uderzać go w klatkę piersiową.

— Marcela... — odezwał się pijany.

— Tak strasznie się zawiodłam. — wypowiadałam łkając, a mój płacz nasilał się. — Kurwa, tak się martwiłam.

Jan przytulił mnie do siebie, a ja wierciłam się i nadal krzyczałam.

Mimo wszystko, nie byłam zła. W głębi duszy byłam najszczęśliwsza, że jest cały i bezpieczny.

— Mogłeś być martwy, Janek. Wystarczyło napisać jebanego smsa. — prawie dławiłam się łzami, a blondyn zaczął się zniżać, tak że w końcu siedzieliśmy na podłodze. — Nie przeżyłabym tego.

Spojrzałam na niego, już trochę spokojniejsza i zobaczyłam, że jego oczy też są szklane. Otarłam łzy, po czym podniosłam się z kamienną twarzą.

— Jestem naprawdę rozczarowana. Śpisz sam, pogadamy rano.

Zmylam makijaż i wzięłam prysznic, a razem z brudem, spłynęły ze mnie wszystkie emocje. Znów wróciła cholerna pustka.

Wyszłam z łazienki i uslyszałam, że Jan gada z kimś przez telefon.

— Wiem Szyman, kurwa. Muszę kończyć. — spojrzał na mnie, a ja przyspieszyłam i weszłam do swojego pokoju, zamykając drzwi.

Gdy leżałam już pod kołdrą, w pomieszczeniu zjawił się chłopak, po czym podszedł i położył się, przytulając mnie. Nie odwzajemniłam uścisku.

— Przepraszam, Marcelina. Byłem nad Wisłą. Byłem zazdrosny i, kurwa nie wiem. Ufam ci, serio. Najbardziej na świecie. Nie wiem czemu tak zrobiłem. — zaczął, a ja nie odzywałam się. — Znów piłem. Marcela, potrzebuję tej pomocy. Nie chcę cię ranić, chcę żeby nasz związek był coraz lepszy, a zamiast tego, ciągle buduję nowe mury. A chyba byłem zły, że nie wiem wszystkiego, co się u ciebie dzieje. Jestem hipokrytą. Jest mi tak wstyd, nie jestem w stanie na siebie teraz spojrzeć. Tak strasznie cię kocham. Chciałem cię bronić przed całym złem, a ja jestem głównym źródłem cierpienia.

Objęłam go, a on pociągnął nosem.

— Damy radę, Jasiu. — zaczęłam go głaskać po włosach. — Damy radę, przejdziemy przez to.

— Jesteś dla mnie za dobra.

I leżeliśmy tak, całą noc rozmawiając o nas.

I zdaliśmy sobie sprawę z tego co czujemy i że kochać można za bardzo. A gdy kochamy za bardzo, posuwamy się do różnych zachowań. Czasami odreagowujemy w negatywny sposób, a czasami jesteśmy w stanie oddać wszystko co mamy, drugiej osobie.

Tylko, że to nie było zdrowe.

My chyba nie mieliśmy okazji, nauczyć się życia.

Mieliśmy swoje koszmary z przeszłości, o których myśleliśmy, że już zapomnieliśmy, ale one pamiętały o nas. Wracały do nas bardzo często, żeby jak najwięcej zrujnować.

Normalnie by im się udało, poddalibyśmy się i postanowilibyśmy żyć samotnie, bo w końcu by nas to wykończyło. Rozdało od środka atakując serce, duszę, ciało.

Tylko, że nasza miłość była ponad wszelkie zło. Dawała nam siłę do walki, do bycia lepszym i do zmian. Powodowała tyle szczęścia, że szybko zapominaliśmy o wszystkim, co nas zraniło. A powinniśmy naprawiać, a nie zapominać.

Chyba nie słyszałam nigdy, żeby czyjś związek był idealny. Tam gdzie były dobre emocje, były też te złe. My kochaliśmy wszystkim co mieliśmy, więc gdy przychodził ciężki moment, czuliśmy że wszystko co mamy, właśnie straciliśmy.

Ale był jeszcze jeden powód.

Nie mogliśmy się poddać, bo utracilibyśmy siebie nawzajem.

A bez siebie nie istnieliśmy.


// yoooo

nie krzyczysz jak palę | Jan-rapowanie Where stories live. Discover now