S01E02

70 18 49
                                    

Usłyszał głuchy dźwięk, wyjrzał za krawędź i odetchnął. Pod ścianą leżała wielka sterta starych materacy oraz innych elementów wyposażenia mieszkań, które zapewne chcą wyrzucić. Bez zastanowienia zbiegł po schodach pożarowych, żeby sprawdzić, czy Lanemu nic nie jest. Chłopak leżał nieprzytomny. Na szczęście oddychał. Podszedł do niego z zamiarem ściągnięcia w inne miejsce, ale ten obudził się z jękiem.

– Powiedz mi, co ty sobie wyobrażałeś idioto? – niemal wykrzyczał.

– Przepraszam, nie daję sobie rady – powiedział smutnym głosem.

– Nawet nie próbowałeś, więc nie pierdol głupot. – Widać było, że Milana zaskoczył ostry ton przyjaciela. Chłopak patrzył się w stopy, a w oczach zbierały się łzy. Quentin widząc to, złapał go, przytulając do siebie. – No już, uspokój się. Pójdziemy do reszty i powiadomimy ich, później zobaczymy co dalej. Mogę ci tylko obiecać, że nie pozwolę na zamknięcie tej sprawy, morderstwo w tych okolicach, tym bardziej takim sposobem, nie jest normalne.

– Chcę się zemścić – odparł Lany pustym głosem. – Ktoś go zranił, a on był dobry.

– Wiem Lan, nie martw się tym teraz, poznamy prawdę, puki co oddajmy się żałobie. – Quen był już na skraju załamania, nie chciał drążyć tematu, a musi jeszcze powiadomić o tym resztę paczki, to będzie naprawdę trudne zadanie. – Nic ci nie jest prawda?

– Em, chyba nie, jestem trochę poobijany i ręka boli – powiadomił go już weselszym głosem.

– Później zajedziemy do szpitala, a teraz zbieraj się, jedziemy do doliny, chcę to już mieć za sobą.

W drodze powrotnej oboje siedzieli jak na szpilkach, żaden się nie odezwał, a wyczuwalne w powietrzu napięcie aż krzyczało, żeby nie zmieniać tej sytuacji. Milan modlił się, żeby Quentin przypadkiem ich nie zabił. Jego ręce kurczowo trzymały kierownice, jednocześnie drżąc, wystarczyłaby chwila nieuwagi, a skończyliby na słupie przydrożnym.

Chłopak zaparkował nieopodal hangaru i z westchnieniem oparł głowę o zagłówek. Przymknął oczy, a ruchy warg wskazywały, że odliczał do dziesięciu. Po kilku sekundach wziął głęboki oddech i wysiadł z samochodu, a tuż za nim zatroskany Milan.

Uwagę wszystkich przykuł huk zamykanych, metalowych drzwi. Głuchą ciszę przerywały tylko kroki dwóch przyjaciół. Po minie Milana z daleka było widać, że coś jest nie tak. Patrzył się pod nogi, nie chcąc unieść głowy choćby o centymetr, żeby tylko przypadkiem nie napotkać czyichś oczu.

– Co w takich grobowych nastrojach? Ktoś umarł? – Zażartowała Maze z typową dla niej pogardą w oczach, na co Fares zaśmiał się cynicznie.

– Brawo, zgadłaś – powiedział posępnie Quen, spoglądając w jej oczy z bólem.

– Nie zgrywaj się, Kaspian jest z wami? – Tym razem głos zabrała Xenia.

– P-posłuchajcie, to nie żart... – Głos Lanego się załamywał, nie mógł kłamać. – Znaleziono jego ciało w lesie. Ktoś go zabił! – Po policzkach pociekły łzy, upadł na kolana, zanosząc się płaczem.

Jego ciało drżało, powoli dusił się słoną cieczą. Quen uklęknął koło niego i przytulił do siebie. Reszta osób w hangarze zamilkła ze zdziwionymi minami. Oczy Xeni zaszły łzami, wyglądała, jakby analizowała właśnie otrzymaną informację, za to Mazikeen opadła na kolana Raula bez wyrazu. On sam miał zmartwioną minę, głaskał dziewczynę po głowie, zakładając włosy opadające na twarz za ucho, ale na policzku było widać pierwszą kroplę. Jedynie Fares nie wyglądał na smutnego, on jedynie udawał przejętego. Tak, to było widać na pierwszy rzut oka, nikt po usłyszeniu takiej wiadomości nie skrywa kpiącego uśmieszku.

𝐷𝐸𝑇𝐸𝐾𝑇𝑌𝑊𝐼 𝑍 𝑉𝐴𝑈𝐷Where stories live. Discover now